– To mój pierwszy „poker”. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru – powiedział po fenomenalnym zwycięstwie 5:1 nad Villarreal Radamel Falcao, napastnik FC Porto.
„Poker” – ciekawe określenie. Tak Portugalczycy nazywają cztery bramki strzelone w jednym meczu przez tego samego zawodnika. Wcześniej takiego wyczynu dokonał m.in. były napastnik Sportingu Lizbona, Liedson. Tyle że on zdemolował przeciętne Belenenses. A Falcao zatopił „Ł»ółtą Łódź Podwodną” – czwartą drużynę Primera División. I na 99% zapewnił Porto awans do finału Ligi Europy. Potem wystarczy ograć (najprawdopodobniej) Benfikę, której kolumbijski goleador wbił już w tym sezonie 4 gole i można świętować.
Jego bilans bramkowy w lidze portugalskiej nie rzuca na kolana. Zaledwie 14 goli w 21 meczach. Zaledwie? Tak. Bo w Lidze Europy trafił do siatki… 15 razy. W 13 spotkaniach. Jeśli dołożymy do tego 3 bramki w 3 meczach Pucharu Portugalii i jedną w Superpucharze, wykreuje nam się obraz snajpera niemal idealnego.
– Ja fenomenem? Dopiero stawiam pierwsze kroki w europejskim futbolu. Chciałbym podziękować moim kolegom i klubowi za to, że pozwalają mi się rozwijać – odpowiadał portugalskim dziennikarzom. Zawsze taki był. Spokojny, wierzący, prostolinijny. Skromny do bólu. – Nie tylko wielki zawodnik, ale i wielka osoba – usłyszeliśmy przed chwilą w radiu. Facet, którego nie da się nie lubić.
Falcao wyrósł na bezdyskusyjnie najlepszego kolumbijskiego piłkarza. Włosi liczą, że w Interze zastąpi Milito. Anglicy, że będzie tym, który w końcu poprowadzi Arsenal do sukcesów. Sam jako swoje ulubione zespoły wymienił Milan, Real i właśnie Arsenal. Tak było w 2007 roku, kiedy brylował w River Plate i marzył o transferze do Europy. Dziś klauzula odstępnego w jego kontrakcie z Porto to 20 milionów euro. Mimo nacisków klubu, nie chce jej podwyższać. Wie, że wart jest już prawie dwa razy tyle.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA