Czy reprezentanci Polski powinni dostawać pieniądze za przyjazd na zgrupowanie? Naszym zdaniem – tak. Jakieś tam powinni, żeby do całego interesu nie dopłacać. Jak to mawiał kiedyś Tomasz Hajto – należy im się jakaś kasa na taksówki i soczki. Natomiast nie jesteśmy w stanie pojąć, dlaczego kadrowicze mieliby odbierać premie za wygrane czy zremisowane mecze towarzyskie. Jak podał „Fakt”, a jest to informacja na sto procent prawdziwa, za trzy ostatnie spotkania (Mołdawia, Norwegia, remis z Grecją), których jakimś cudem udało się nie przegrać, piłkarze dostali do podziału 550 tysięcy złotych.
550 tysięcy… Kto to wymyślił?
Niech nas ktoś oświeci – czy polski piłkarz nawet w reprezentacji Polski, nawet z Mołdawią nie może wygrać za darmo? 200 tysięcy złotych dla naszych ligowców, którzy męczyli się okrutnie z nędznym rywalem, na oczach garstki widzów? 150 tysięcy za wyczłapany remis z rezerwową Grecją? Nie ma sianka, nie ma granka? Naprawdę? Nawet w kadrze? Czy nie lepiej powiedzieć – gracie w meczach za darmo, a jak komuś nie pasuje, to przecież grać nie musi, bo to nie jest żaden obowiązek? Czy któryś z zawodników by zaprotestował? Wątpliwe. Bardzo wątpliwe. To są z reguły dość normalni ludzie, którzy mają swoje ambicje (mimo wszystko) i swój honor (mimo wszystko). Owszem, są trochę zepsuci, bo się ich psuje właśnie w taki sposób – podając śniadania do łóżka i przelewając na konto kasę nie wiadomo za co. Jednak i oni graliby w tej kadrze za darmo, tylko… nikt im tego nie zaproponował. Sami nie będą wychodzić przed szereg – ktoś daje, to biorą.
550 tysięcy wywalone w błoto tylko w ostatnich miesiącach. Przez kilka lat uzbiera się ogromna suma, miliony, a potem dziesiątki milionów. To są środki, które naprawdę można zainwestować lepiej, niż tylko w torebki Louis Vuitton dla „piłkarskich” żon i kochanek. Weźmy ten mecz z Mołdawią… Taki Plizga, Nowak, Wołąkiewicz czy Kikut dostali po jakieś 10 tysięcy złotych na głowę tylko dlatego, że ktoś im pozwolił zagrać w reprezentacji. Przecież to nie jest poważne.
2,5 tysiąca złotych dostaje piłkarz za sam przyjazd na zgrupowanie reprezentacji Polski. I w porządku – akurat. Ale po co te dodatkowe premie za sukcesy, które wcale nie są sukcesami? Kasa powinna być gdzieś dalej – na końcu drogi, np. w ćwierćfinale Euro 2012. Wszystko, co wcześniej, to inwestycja. Chcesz osiągnąć sukces na mistrzostwach Europy, chcesz wtedy zarobić, zdobyć sławę, zmienić klub na bogatszy – zainwestuj w siebie. Zainwestuj swój czas, umiejętności i zdrowie. Nie chcesz, za darmo nie robisz – twój wybór. Kadra to nie bankomat, tu pieniądze nie wychodzą ze ściany, tu jest coś więcej: perspektywa na wielką kasę, po którą możesz sięgnąć, jeśli jesteś naprawdę dobry. A jeśli nie jesteś, to pozostaje ci satysfakcja, że chociaż raz założyłeś tę koszulkę z białym orłem i zrealizowałeś dziecięce marzenia…
550 tysięcy złotych w tym roku, a mamy dopiero kwiecień… Można przekazać te środki na dofinansowanie klubów, które najlepiej pracują z młodzieżą, można zorganizować wielkie „Lato w mieście”, które miałoby za zadanie popularyzować futbol wśród dzieciaków. Można zrobić sto innych rzeczy, byle tylko, do diabła, nie dawać pieniędzy piłkarzowi, który albo kupi świecidełka dla dziewczyny, albo postawi na czerwone.
Aktualny sposób opłacania reprezentantów jest po prostu nierozsądny, głupi, niepraktyczny, nieprzyszłościowy i demoralizujący. Czyli akurat wpisuje się w aktualną politykę związku i kierownictwa kadry…