Chciał być nieśmiertelny, grać jak Benayoun

redakcja

Autor:redakcja

21 kwietnia 2011, 14:44 • 6 min czytania

Przychodził do Wisły za niemałe pieniądze, choć dla kibiców był anonimem z Beer-Szewy. W Izraelu błyszczał przez sezon i nie biły się o niego największe kluby. W seniorskiej kadrze zagrał tyle, co w naszej Paweł Magdoń. A jednak się nim zachwycamy. Zaliczył w Polsce kilka znakomitych występów. Jest szybszy, zwinniejszy, inny. Wciąć można spytać – on taki dobry czy my aż tak słabi? Jeśli stać było na niego Wisłę, stać było przecież pół Europy. Fart, intuicja, przypadek? Jak to jest z tą nową gwiazdą Ekstraklasy? Gwiazdą, którą Maor Melikson stał się bezsprzecznie, choć na samo określenie reaguje alergicznie…
Mam już trochę dosyć udzielania wywiadów. Zgadzam się, bo to część mojej pracy, ale najchętniej zrobiłbym sobie miesiąc przerwy. Za dużo tego było. Przyjeżdżali różni ludzie, nawet specjalnie z Warszawy – radio, telewizja… A jakie znaczenie ma to, co opowiadam w gazetach? Ważne jest przecież, jak gram
– mówi z niewesołą miną.

Chciał być nieśmiertelny, grać jak Benayoun
Reklama

Od przyjazdu do Polski rozmawiał z tyloma dziennikarzami, ilu nie zawracało mu głowy przez lata gry w Izraelu. W pewnym momencie Wisła sama powiedziała „dość” – „Maor wychodzi już z każdej lodówki. Trzeba dać sobie na wstrzymanie.” Maaskant nie boi się przyznać, że chłopak raz czy drugi zagrał fantastycznie, bo wie, że sodówka nie jest mu w stanie zagrozić. Melikson to chodzące zaprzeczenie lansu i gwiazdorstwa. Gdy wszyscy wokół mają go za bohatera, on w pomeczowym wywiadzie i tak powie: „Najważniejsze, że drużyna wygrała. Cieszymy się z trzech punktów, za tydzień kolejne ważne spotkanie…”. Typ domatora. Taxi na stadion, trening, mecz, powrót… Twierdzi, że kibice nie mają szans spotkać go z drinkiem w knajpie. W podróż nigdy nie wybrałby się bez laptopa, a za podstawowe wyposażenie mieszkania uznaje telewizor. Przebojowy głównie na boisku. Gdy kilka lat temu stracił miejsce w składzie Maccabi Hajfa, na rozmowę z trenerem wybrał się… jego ojciec. „Co pan, do cholery, zamierza z moim synem?” – miał usłyszeć Ronny Levy. Aż trudno uwierzyć, że Maor został w Beer-Szewie kapitanem zespołu.

W szatni byłem cichym liderem, jak Raul w Realu. Spokojny gość, który nie musi na okrągło krzyczeć, tylko ciągnie drużynę na boisku. Brałem piłkę i próbowałem z nią coś zrobić. Byłem jednym z dwóch, może trzech najczęściej faulowanych zawodników w lidze. W Polsce wcale nie mam gorzej, choć obrońcy są silniejsi, a gra trochę mniej techniczna.

Reklama

Gdy patrzy się na jego grę, wydaje się, że pierwszy lepszy obrońca złamie go na dwa kawałki. To samo było w Beer-Szewie, gdzie spędził ostatnie 2,5 roku. W mieście specyficznym, w którym miejsce parkingowe, zamiast samochodu sąsiada, może zająć ci na przykład wielbłąd. – Środkowy Izrael, nazywany „bramami pustyni”. Ciężki klimat, ale wbrew pozorom, spokojna okolica. Nikt się nie wysadza, żadnych ataków terrorystyczny. Tylko ludzie mają dość dziwną mentalność. Ł»yją na uboczu, z dala od centrów rozrywki – opowiada Remigiusz Jezierski, były zawodnik Hapoelu. Lokalny klub od dawna nie należy do ligowych mocarzy. Stadion przypomina trochę nasz w Zabrzu, choć może i to o klasę za wysoko. Gdy Melikson podpisał tam długoletni kontrakt, wielu mówiło mu: „zrobiłeś duży krok w tył. Przegrałeś karierę”. Nie tego się po nim spodziewano.

Najpierw w wieku 15 lat miałem okres buntu, kiedy na krótko rzuciłem piłkę. Ale później wszystko się zmieniło. Gdy zadebiutowałem w Beitarze, po dziesięciu minutach gry myślałem, że będę jak drugi Yossi Benayoun. I że nie muszę robić nic więcej, aby to osiągnąć…

W Izraelu od zawsze był uważany za talent, który nie eksplodował na miarę oczekiwań. W Jerozolimie grał mecz za meczem, dopóki na czarnej liście nie umieścił go właściciel klubu – Arkadij Gajdamak, rosyjski miliarder ścigany przez Interpol za swoje ciemne interesy. Melikson chwilę wcześniej odrzucił ciekawą ofertę z Europy, gdy po błyskotliwym występie w turnieju młodzieżówek na Ukrainie, zgłosił się po niego Szachtar Donieck. Poszedł jednak na łatwiznę i podpisał kontrakt z Maccabi Hajfa. Tam dość szybko zapoznał się z ławką rezerwowych.

Trener Guy Levy bardzo chciał, żebym przyszedł do Beer-Szewy. Miał ciekawe plany budowy klubu i mocno na mnie naciskał. Nigdy osobiście nie uczestniczę w negocjacjach, ale z nim rozmawiałem wiele razy. I w końcu zaryzykowałem…

Zrobił krok w tył, choć miał ofertę z FC Aszdod. Klubu z pustynnej okolicy nieopodal izraelskiej bazy wojskowej, gdzie – dla odmiany – od czasu do czasu „wyląduje” jeszcze jakaś rakieta… Decyzję podjął tym łatwiej, że nowa właścicielka Hapoelu, Alona Barkat, obiecywała mu „złote góry”. – Multimiliarderka, która nawet w drugiej lidze kupowała zawodników za duże pieniądze. Snuła mocarstwowe plany, nie do końca poparte faktycznymi możliwościami – uważa Jezierski.

Maor jednak „odpalił” i zaczął grać na miarę możliwości. Najpierw w drugiej lidze, później w pierwszej, już z opaską kapitana. W ostatnim sezonie kibice wybrali go piłkarzem roku, wynikiem prawie 90 procent głosów. Strzelał gole, asystowałâ€¦ Aż w końcu upomniał się o kasę. – Zaprotestował, że zarabia na poziomie rezerwowych i wynegocjował wysoką podwyżkę – podał dziennik „Haaretz”. Chciano go w Maccabi Tel Awiw, ale prezes Barkat rzuciła faks w kąt i nie podjęła rozmów. Wiśle też długo nie dawała za wygraną.

Przyleciałem do Krakowa, niby wszystko było gotowe, a Hapoel cały czas robił problemy. Nie chciał mnie puścić. Przez kilka dni bezczynnie siedziałem w hotelu. Już myślałem, że nic z tego nie wyjdzie i będę musiał wracać…

Trwało to prawie miesiąc, aż wreszcie kontrakt podpisał. – Wisła trafiła w świetny moment, bo chłopak daje tej lidze nową jakość. Rozmawiałem na jego temat z Nirem Klingerem, trenerem Hapoelu, który przyznał, że Melikson był jego kluczowym piłkarzem. Mógł trafić do dużo silniejszych klubów niż Wisła, bo takie też o niego pytały – twierdzi Grzegorz Wędzyński. Pomocnik Wisły nie ściemnia, że Polska to wymarzone miejsca na robienie kariery. Ale można się wypromować. Szczególnie grając tak, jak on. Indywidualnie, a jednak dla drużyny. Ciągle na szybkości i technicznie. Na treningach błyszczy rzadko, jakby całą energię magazynował na mecz. I w końcu odpala. Ł»eby go oglądać, cała izraelska rodzina zainwestowała w anteny satelitarne. Fali zachwytu dał się ponieść nawet nasz selekcjoner. Do tego stopnia, że w końcu sam nie wiedział, co myśleć i mówić. Ale to akurat normalka.

Wszyscy mnie o to pytali, bez przerwy… W Izraelu – czy zagram dla Polski? Tutaj – czy jednak dla Izraela? Szczerze mówiąc, było to trochę śmieszne. Do tego trener waszej kadry chyba czegoś nie zrozumiał, bo nigdy nie powiedziałem, że nie interesuje mnie gra dla Polski. Jak miałem mówić, skoro nawet ze mną nie rozmawiał.

W temacie reprezentacji wchodzi na wyższy poziom dyplomacji. Nie chce zamykać sobie żadnej drogi. Nawet jeśli dwadzieścia trzy razy wystąpił w izraelskiej młodzieżówce. Na zgrupowaniu pierwszej kadry był trzykrotnie, ale zagrał raz – towarzysko, trzydzieści minut przeciwko Urugwajowi.

Na razie nikt nie wymaga, żebym podejmował jakieś decyzje. Walczę o mistrzostwo z Wisłą, a z Izraela nie dostaję powołań. Dlatego nie podoba mi się, jak media kreują mnie na gwiazdę… Kiedyś zrobiłem sobie tatuaż z napisem „nieśmiertelny”, ale teraz myślę o sobie trochę inaczej. Także… „spokojnie” – jedyne słowo, które wypowiada po polsku.

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama