Czy istnieje jakiś przeciwnik, którego można się obawiać mając w napadzie Leo Messiego, Luisa Suareza i Neymara? Czy istnieje przeciwnik, który jest w stanie zneutralizować trzech zawodników spokojnie mieszczących się w piątce najlepszych piłkarzy świata? Kto mógłby wymyślić sposób na powstrzymanie trzech armat, bezlitośnie bombardujących każdego kolejnego rywala? Oczywiście Atletico Madryt. Oczywiście Diego Simeone.
Gdy już wiadomo, jacy rywale są do wylosowania w następnych fazach Champions League, to cała Barcelona, włącznie z piłkarzami, modli się o to, by nie trafić na Atletico. Przyjmą bez problemu Bayern, z zadowoleniem przyjmą Real, ale „Los Colchoneros” – jako jedyne – wzbudzi ich niepokój. Tak się złożyło, że w ostatnich trzech latach w Lidze Mistrzów, oba zespoły mierzyły się ze sobą dwukrotnie – dwa razy Atleti zlało dupę Katalończykom. Zespół z Madrytu zabiera całą radość z gry, jest jak koszmar wchodzący do snu małego dziecka, który zastępuje wszystkie dobre wspomnienia tymi złymi.
Siła Barcelony dziś polega głównie na genialnym ataku. Jeśli Messi dostaje plastra – jest Neymar. Jeśli Neymara się wyłączy z gry – jest Suarez. A przecież wiadomo, że trzech nie można kryć cały mecz, bo to po prostu niemożliwe. Simeone i jego rzemieślnicy dokonali więc czegoś, co pozornie było skazane na niepowodzenie. I to więcej niż raz.
Mamy 2014 rok, więc Suarez dopiero przyjdzie za kilka miesięcy, ale mimo to Barca jest niezwykle groźna. W pierwszym meczu na Camp Nou padł wynik remisowy, co stawia w roli faworytów Atletico. Spotkanie zaczęło się od mocnego akcentu, albowiem Koke wyprowadził „Los Colchoneros” na prowadzenie. Wtedy też, „Rojiblancos” cofnęli się i zagrali średnim pressingiem z zadaniem odcięcia wszystkich możliwych linii podań dla graczy Martino. Również wtedy trwały możliwe najdłuższe męki w historii Katalonii – Barcelona nie stworzyła sobie aż do końca meczu ani jednej okazji, którą mogliby zamienić na gola. Starcie skończyło się skromnym, ale jakże ważnym 1-0 dla Atletico, co miało ich dopiero nakręcić na wejście do finału, w którym sukces był też na wyciągnięcie ręki. Trzeba było tylko lepiej kryć Sergiego Ramosa.