Reklama

Jong Tae-Se: pieniądze, wolność i jak najdalej od wodza

redakcja

Autor:redakcja

10 lutego 2011, 10:51 • 5 min czytania 0 komentarzy

Komunistyczny reżim zamienił na Nintendo, modne ciuchy i bogate życie. Wybrał wolność, choć w jego kraju niewielu ma jakikolwiek wybór. Pamiętacie Jonga Tae-Se? Tak, to ten, który przed meczem z Brazylią na mundialu ryczał jak bóbr podczas odgrywania hymnu. Nie miejcie złudzeń, facet wygrał los na loterii. Zaryzykujemy. To jeden ze szczęśliwszych ludzi z paszportem Korei Północnej. W Bochum mówią o nim “Unser Stolz”.
“Koreański Rooney”, banał powtarzany jak świat długi i szeroki. Do poziomu angielskiego rudzielca Jong Tae-Se nie zbliży się nigdy, ale kibicom z Zagłębia Ruhry radości daje aż nadto. Jest najlepszym strzelcem VfL Bochum i zamierza awansować z nim do Bundesligi. Twierdzi, że musi się udać. Korona króla strzelców i transfer na Wyspy? Pewnie, to właśnie jego cel. I choć ślepo wierzy w słuszność północnokoreańskiej ideologii, dobrze wie, że nigdy nie wróci do ojczyzny. – Jeśli zamieszkam jeszcze kiedyś w Azji, to tylko w Japonii – tak właśnie deklaruje.

Jong Tae-Se: pieniądze, wolność i jak najdalej od wodza

Losy Tae-Se to skomplikowany temat. Jak samo jego nazwisko, które w zależności od szerokości geograficznej czyta się na pięć różnych sposobów. Choć jego matka to Koreanka z północy, a ojciec pochodzi z południa, chłopak urodził się w… japońskiej Nagoi. Na pozór nic nie trzyma się kupy.

Wszyscy troje należą do “Zainichi”, wielotysięcznej koreańskiej mniejszości zamieszkującej Japonię. Identyfikują się tylko z “północą”. – Całe dzieciństwo spędziłem w Japonii, ale w pełni respektuję władzę Kim-Dzong-Ila. To niesamowite, że jeden człowiek potrafi zyskać posłuch narodu – mówi Tae-Se.

Jak widać, państwowe miliony nie idą na marne. Choć Jong nigdy nie poznał życia w reżimie, od najmłodszych lat chodził do prywatnej szkoły. Takiej, w której z każdej ściany spogląda wizerunek wodza, a nauczyciele wbijają do głów jedyną słuszną ideologię. Na swoje szczęście, Tae-Se pojętny bywał też na boisku. Jak na Azjatę, wyjątkowo wysoki. Jeden z najlepiej zbudowanych w całej lidze, a przy tym dostatecznie szybki. Obrońcom od razu wysyłał sygnał: “nie macie tu czego szukać”.

Reklama

– Zanim stał się liderem Kawasaki Frontale, przyjął obywatelstwo Korei Północnej. Nie wiem, czy gdyby nie rokował na gwiazdę, byłoby mu o to tak łatwo – zastanawia się japoński dziennikarz Kim Du Yong. Na dłuższą metę Korea nie była Tae-Se w głowie. Szybko się dorobił i zainwestował w elegancki apartament. Po ulicach Tokio rozbijał się Hummerem, słuchając amerykańskiego rapu. Do dziś gustuje w drogich garniturach, zakupach, snowboardzie i grach komputerowych. Nie zamierza uświadamiać kolegów z reprezentacji, czym jest Nintendo albo najnowszy model telefonu, który właśnie kupił. – Z całego swojego życia w Korei Północnej spędził może z pięć tygodni. Nie myśli tak, jak jego rodacy – uważa trener VfL Bochum, Friedhelm Funkel.

Image and video hosting by TinyPic

W reprezentacji Jong Tae-Se jest jak nasz Ludo Obraniak. Niby swój, a jednak najemnik. Coś, jak ci Chińczycy wynajęci do dopingowania Korei na mundialu w RPA. Po pierwszych meczach w kadrze nawet nie krył frustracji. – W Japonii przywykłem do wyższej jakości gry. Moi koledzy za łatwo odpuszczają. Nie radzimy sobie ze słabymi rywalami – narzekał w wywiadzie dla FIFA.com. Kilka lat później, niespodziewanie, pojechał z Koreą Północną na mistrzostwa świata. I nie da się ukryć, to był przełom w jego karierze. – Wcześniej nie do końca wiedziałem, czy jestem dobrym piłkarzem. W Japonii sobie radziłem, bo byłem większy i silniejszy od prawie każdego obrońcy – przyznaje.

Wyjeżdżając do RPA postawił przed sobą niewykonalny cel. Zamierzał strzelić gola w każdym meczu, w którym zagra. Nie strzelił żadnego, zebrał manto od Portugalczyków, ale w Internecie i tak zrobił furorę. Jego reakcję na pierwsze dźwięki hymnu przed meczem z Brazylią widział cały świat. – Pomyślałem o rodzinie i spełniających się marzeniach. Łatwo okazuję emocje, zawsze taki byłem – tłumaczy tamten moment.

Po mundialu sprawy nabrały tempa. Po cichu, z dala od wścibskich dziennikarzy, pojechał na testy do Blackburn. Nie zachwycił. Anglicy “odpalili” go po tygodniu. Inaczej w Bochum. Ci nie zamierzali niczego testować. Po prostu przelali na konto Japończyków 250 tysięcy euro i zaproponowali Jongowi przyzwoity kontrakt. Za każdy rok gry w Niemczech wzbogaci się o prawie pół miliona euro. I znów ma wszystko to, czego w Korei Północnej brakuje każdemu. Ale może tak miało być. W końcu jego imię w tłumaczeniu na nasze, to po prostu “wielki świat”.

Reklama

– W Niemczech chcę wyładować swoją frustrację po mistrzostwach. Zdobędę przynajmniej 20 bramek i zostanę królem strzelców – zapowiadał. Zaczął rzeczywiście nieźle. Z chwilą podpisania umowy stał się pierwszym Koreańczykiem z północy, grającym na zachodzie Europy. Zadebiutował i od razu trafił. Od pierwszego gwizdka minęło dwadzieścia osiem minut. Kolejne dziewiętnaście i znów gol. Kibice Bochum nie pomylili się, już na pierwszy mecz przygotowując transparent “Unser Stolz: Tese!” (Nasza duma, Tese! – przyp. red.). – Jest świetny, choć cały czas potrzebuje czasu. Póki co “gaśnie” po 70 minutach gry – uważa trener “niebieskich”. Strzelecki licznik – dobra, niech będzie – “koreańskiego Rooneya” na razie zatrzymał się na dziewięciu trafieniach. Do lidera klasyfikacji brakuje czterech, ale Niemcy i tak są nim zachwyceni. – Ma świetny charakter. Jest bardzo kontaktowy i błyskawicznie uczy się języka – kontynuuje Funkel. Podobno Tae-Se rozumie już nie tylko napisy na ścianach klubowej szatni: “pracujemy ciężko i uczciwie” czy “jesteśmy w stanie spełnić żądania naszych fanów”. Uczy się, bo Europa coraz bardziej mu pasuje. – Niemieckie jedzenie ma dużo więcej kalorii niż japońskie, za to piwo jest naprawdę w porządku – żartuje.

Image and video hosting by TinyPic

W Japonii i Korei wciąż przybywa mu fanów. Na stadionie w Pjongjang jego nazwisko skandowało niedawno 80 tysięcy ludzi. – Dziennikarze już nie proszą tylko o wywiady. Teraz pytają o możliwość napisania mojej autobiografii – zdradza Tae-Se. Na razie oferty odrzuca i po prostu prowadzi bloga.

Wraz z Park Ji-sungiem z Manchesteru United reklamuje sieć komórkową, a ostatnim hitem azjatyckiego rynku uczyniłâ€¦ wycieczki do Bochum. Cena? 205 tysięcy jenów. Wybaczcie, nie sprawdzaliśmy czy warto.

– Problem pojawia się tylko, gdy wyjeżdża na mecz reprezentacji. Wtedy tracimy z nim kontakt. Do Korei Północnej nie da się dodzwonić, tak po prostu – narzeka Friedhelm Funkel. Przekraczając granicę, Tae-Se musi się rozstać także z PlayStation, iPodem i kilkoma innymi drobiazgami, do których zdążył przywyknąć. Jego koledzy nie mogą dowiedzieć się zbyt wiele o normalnym świecie.

Jak widać, Tae-Se okazuje się na tyle bystry, że nie zamierza żyć tak jak oni. Woli swoje pół miliona w Bochum i święty spokój. Deklaruje zresztą, że ma jeszcze wiele do udowodnienia. – Wrócę do Anglii. Ł»adne Włochy czy Hiszpania. Interesują mnie Wyspy – zapowiada. Już teraz szlifuje język i ogląda angielską telewizję. No tak, w Korei szybko by mu ją odłączyli.

PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...