Dziadzia Gmoch przeżywa swoje wielkie chwile – wreszcie ludzie nie patrzą się na niego, jak na zwichrowanego staruszka, który pieprzy od rzeczy w telewizyjnym studio o “sztoperach” i “enbiaj”/”efbiaj”, tylko przez grzeczność pytają: “Jak tam panie Jacku w Panathinaikosie było?”. Gmoch nagle odmłodniał o trzydzieści lat, nagle znów stał się ważny. Przynajmniej on sam tak o sobie ponownie zaczął myśleć. Wymachuje szabelką.
Niestety, po wywiadzie w “PS” stwierdzamy, że sfiksował dawno temu i że jest to raczej nieuleczalne. Przeczytajcie ten fragment…
– Ile osób mówiło, że oni budowali wielką piłkę, a prawda jest taka, że to ja byłem jednym z twórców sukcesów. Piłkarze byli tylko wykonawcami. Bez nauczyciela uczeń jest nikim. A o mnie mówiło się, że Gmoch był jakimś dziwakiem, bo jadł ślimaki, a to wielcy piłkarze grali. Obraz mojej osoby był przez lata fałszowany.
– Komu na tym zależało?
– To robota ubeków. Dziękuję za artykuł o nich w waszej gazecie. Oni niszczyli moje dzieło. A prawda jest taka, że to ja razem z matematykiem i informatykiem stworzyłem wtedy koncepcję rozwoju polskiej piłki i to jej zawdzięczamy wszystkie sukcesy w latach 1972-1986.
“To robota ubeków” – świetne. Ubecy tak bardzo niszczyli Gmocha, że aż zrobili go selekcjonerem, a potem pozwolili mu na długie lata wyjechać w celach zarobkowych do Grecji. Uleganie teoriom spiskowym jest dość typowe dla ludzi w wieku Gmocha, dlatego nie ma sensu specjalnie rozwijać tego wątku. Niemniej warto zacytować fragment archiwalnego tekstu Romana Hurkowskiego na temat Gmocha: “Miał taką władzę, jakiej nie miał żaden inny selekcjoner biało-czerwonych. Był do tego stopnia pupilem partyjnych dygnitarzy, że kiedy red. Mieczysław Szymkowiak w folderze na Mundial’78 pochwałę jego piłkarskich walorów, ambicji i determinacji, poprzedził słowami “nie był wielkim talentem”, ogromny nakład poszedł na przemiał i trzeba było robić duplikat ze skorygowanym tekstem.”
Z najnowszego wywiadu z Gmochem, gorszy jest ten fragment: “To ja razem z matematykiem i informatykiem stworzyłem wtedy koncepcję rozwoju polskiej piłki i to jej zawdzięczamy wszystkie sukcesy w latach 1972-1986”. Zdumiewa lekkość, z jaką Gmoch wystawił poza nawias Kazimierza Górskiego, Antoniego Piechniczka, a w innym fragmencie także piłkarzy (Deynę, Latę, Ł»mudę, Bońka, Gorgonia, Gadochę, Tomaszewskiego, Smolarka i innych). Co tam oni – to Gmoch “razem z matematykiem i informatykiem” byli twórcami sukcesu. Górski zajmował się opowiadaniem dykteryjek, a Gmoch budował potęgę polskiego futbolu. I tylko przez ubeków sytuacja wygląda tak, że w 1974 roku (za kadencji Górskiego) był medal, w 1978 (za kadencji Gmocha) nie było, a w 1982 (za kadencji Piechniczka) znowu był.
Fantastyczna jest ta klamra: 1972 – 1986. Udało się zagarnąć dwa medale mistrzostw świata i dwa medali olimpijskie. Zabrakło trochę czujności, bo śmiało można było przeciągnąć do 1992 roku i jeszcze łyknąć medal z Barcelony. Ale czy aby odbieranie sukcesów zmarłym i przywłaszczanie ich sobie nie jest wyjątkową podłością?
PS A propos Panathinaikosu… Wiecie, że piłkarze tego klubu doskonale wiedzieli, kim jest Gmoch? “Z kolei Cisse w szkółce Auxerre trenował z kuzynem mojej żony” – pochwalił się pan Jacek.