Strasznie zmęczył nas swoim wywiadem dla “Przeglądu Sportowego” Manuel Arboleda. Streścimy – Bóg, honor, rodzina, honor, Bóg, Bóg, rodzina, szacunek, honor, zaszczyt, rodzina, Bóg, honor, honor, rodzina, Bóg, zaszczyta, kasa, rodzina, Bóg.
Aż mdli. Zwłaszcza, że trudno nie wyczuwać w Arboledzie fałszu. Weźmy taki fragment…
– Ale nie wie pan jeszcze nic na temat przyszłości?
– Nie. Miałem na razie kilka rozmów, ale nie wyniknęło z nich nic konkretnego. Klub wie, że chcę zostać, ja wiem, że klub chce, abym dalej tutaj grał. Trzeba tylko rozwiązać kilka rzeczy. Zobaczymy, czy dojdziemy do porozumienia.
– Problemem są pieniądze?
– Nie. One nie są najważniejsze. Dla mnie liczy się Bóg i rodzina. Oczywiście, pieniądze też mnie interesują, aby móc żyć. Ale kontrakt to nie tylko pieniądze.
Liczy się Bóg i rodzina. Jednak w kontrakcie trzeba nanieść pewne poprawki. Co takiego trzeba w nim poprawić, jeśli dla Arboledy liczy się Bóg i rodzina, a pieniądze nie są najważniejsze? Czy Lech ma zbudować Manuelowi kaplicę koło domu? Kupić misia córce? Stringi dla żony? Nagotować ziemniaków dla wszystkich? Skoro nie pieniądze są kwestią sporną, to o co chodzi?
Ach, pewnie o długość kontraktu. Ale kontrakt ma być długi nie po to, żeby Arboleda dłużej zarabiał, tylko pewnie po to, by jego rodzina mogła dłużej uczęszczać do ulubionego kościoła w Poznaniu. Oczywiście…
Dlaczego Kolumbijczyk nie może po prostu powiedzieć, że chce zarabiać 500 tysięcy euro rocznie, a klub na razie się na to nie zgadza? Przecież to żaden wstyd, on na te pieniądze zasługuje. Dlaczego nie może powiedzieć: “Uważam, że gram dobrze, dostaję propozycje z innych klubów na poziomie pół miliona euro rocznie i chciałbym, by Lech dał co najmniej tyle samo, ile daje konkurencja. Chętnie zostanę, ale nie chcę być stratny finansowo”.
Po co mieszać w to Boga? Po co mieszać rodzinę? Czy uczciwe postawienie sprawy stałoby w sprzeczności z wiarą Arboledy? Przecież wiadomo, że przyjechał do Polski nie dlatego, że lubi w grudniu lepić bałwanki, tylko dla mamony.
“Oczywiście, pieniądze też mnie interesują, aby móc żyć” – zaznacza Kolumbijczyk. Sugeruje więc, że kasa potrzebna jest mu tylko do zaspokojenia podstawowych potrzeb. On ją potrzebuje, żeby “móc żyć”, a poza tym liczy się Bóg. Niech doda, że “aby móc żyć” potrzebuje dwa miliony złotych rocznie (teraz pomnóżcie to przez długość kontraktu). Może, Manu, umów się z klubem tak: będziesz dostawał miesięcznie 10 tysięcy złotych, co pozwoli ci na godne życie, ale u piłkarza to już będzie podchodziło pod ascezę, natomiast 1,8 miliona Lech co roku będzie przekazywał wskazanemu przez ciebie kościołowi. Co ty na to?
Podoba nam się jeszcze ten fragment…
– A polskie kluby?
– Jest wiele wielkich drużyn, jak Legia, Wisła… Każdy chciałby w nich grać.
– Trener Legii, Maciej Skorża, powiedział, że chciałby mieć pana w swojej drużynie.
– Jestem wdzięczny za takie słowa i zaufanie. To dla mnie powód do dumy, że taki trener chciałby mieć mnie w tak wielkim zespole z tak piękną historią. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Nie, to wcale nie jest delikatny szantaż wobec działaczy Lecha, to nie jest sygnał, że inne kluby nie śpią. To oznaka chrześcijańskiego miłosierdzia i szacunku dla bliźniego. Manuel Arboleda komplementuje Legię z dobrego serca, a nie z cwaniactwa.