Jagiellonia Białystok dalej ucieka. Tym razem pokonała Polonię Warszawa, dość szczęśliwie – trzeba przyznać. Gola w samej końcówce, genialnego, strzelił Tomasz Frankowski. Zwróćcie uwagę, że w uderzeniu “Franka” w ogóle nie było przypadku – jemu naprawdę instynkt podpowiedział, że trzeba strzelić kozłem, tak żeby piłka odbiła się od ziemi i poleciała nad Przyrowskim. Od początku do końca wiedział, co chce zrobić. To rozwiązanie akcji było dziwne, rzadko spotykane, ale on uznał, że w tej sytuacji najlepsze.
Z gry korzystniejsze wrażenie robiła Polonia Warszawa i wydawało się, że jeśli tego spotkania nie wygra, to co najmniej zremisuje. A tu proszę – raz pogubiła się obrona (Frankowski został sam na piątym metrze, gdzieś nie zadziałało przekazywanie zawodników, albo Pietrasiak niepotrzebnie wybiegał, albo – jeśli miał wybiegać – Brzyski nie doskoczył do “Franka”) i gdy Jodłowiec nie trafił głową w piłkę, było po meczu.
Trzeba przyznać, że “Jaga” w tym sezonie nie tylko dobrze gra, ale też… szczęście się do niej uśmiecha. Jeszcze ani razu nie zdarzyło się jej, by w jakimś spotkaniu miała pecha, natomiast w kilku wyraźnie się przyfarciło…
Ze Śląskiem – mogła przegrać, ale zremisowała.
Z Lechią – mogła zremisować, wygrała dzięki bramce w samej końcówce.
Z Górnikiem – mogła zremisować, wygrała dzięki bramce w samej końcówce.
Z Polonią – mogła zremisować, wygrała dzięki bramce w samej końcówce.
Oczywiście na szczęście trzeba zapracować i piłkarzom Jagiellonii należy oddać, że dają z siebie wszystko. Ciekawi jesteśmy dwóch najbliższych meczów – białostoczanie jadą na Legię oraz na Koronę.
Z kolei w drugim piątkowym meczu szczęście uśmiechnęło się do Bełchatowa, bo Marcin Drzymont zdołał wtłoczyć “szmatę” do bramki Widzewa Łódź. Ale samo spotkanie było beznadziejne – to się powoli robi reguła, że pierwszy piątkowy mecz można sobie odpuśćić i nie oglądać.