Grzegorz Kalinowski, komentator nSport, nie próbuje udawać dziennikarza obiektywnego i już nawet pisze felietony na oficjalną stronę warszawskiej Legii. Felietony… Tekściki raczej pisze. Jak powiedział kiedyś jeden z naszych kolegów do młodej dziennikarki, oceniając artykuły, z których była dumna: “Trafiasz w te klawisze, ale w tramwajach nikt o tym nie mówi”.
W każdym razie Kalinowskiemu ktoś zrobił straszną krzywdę, sugerując mu, że umie pisać. A prawda jest przykra – trafia w klawisze, ale pisać nie umie. Pisze źle, pisze nieciekawie, pisze topornie i te przesłodzone cukierki jego autorstwa wywołują najczęściej odruch wymiotny. Bełty. Rozumiecie to? Ilekroć trafiamy na jego tekst, po pierwszym akapicie myślimy nie o treści, tylko o tym, żeby nie puścić pawia. Ł»eby nie zarzygać sobie butów. A niestety mdłości atakują nas regularnie – Kalinowski publikuje nawet w “Przeglądzie Sportowym” i cały czas wysyła do naszych żołądków sygnał pod tytułem “zwracamy”.
To grafoman. Nikt nie chce tego głośno powiedzieć, bo przecież Kalinowski może zaprosić do studia nSportu i wpadną za jedną wizytę dwie czy trzy stówki (a to naprawdę dużo, jak za piętnaście minut pieprzenia o niczym). Ale pora wyznać prawdę – Kalinowski po prostu nie umie pisać. To żadne przestępstwo, żadna ujma. W zasadzie, to ten tekst powstał dla jego dobra i jeśli jest dość inteligentny – zrozumie to. Bo być może Kalinowski jest niezłym komentatorem, a próbując stworzyć felieton niepotrzebnie obniża swój prestiż. Telewidz włącza mecz i zastanawia się: komentuje ten facet, od którego tekstów chce mi się rzygać?
Warto, by komentatorzy telewizyjni wbili sobie do głowy to, że dziennikarstwo prasowe jest czymś innym. Na przykład bardzo cenimy Mateusza Borka i uważamy, że nie ma w Polsce lepszego komentatora sportowego, natomiast uważamy też, że nie umie on pisać, po prostu nie umie przenieść swoich często ciekawych myśli na papier, w odpowiednim rytmie, używając odpowiednich słów, w sposób błyskotliwy. To samo, co ma do przekazania zza mikrofonu, traci na jakości, staje się miałkie, gdy przelewa to na papier.
Borek to już chyba zrozumiał i zacząć pisać mniej albo nie pisze już wcale. Kalinowski ciągle “tworzy”. Tworzy na potęgę. Zalewa nas popłuczynami. Pora mu powiedzieć – Grzesiu, nie bierz się za coś, czego nie potrafisz, bo to nie jest w twoim interesie. Być może do tej pory nikt ci nie wyznał, że piszesz słabo, może nawet słyszałeś same pochwały z ust osób, które też piszą słabo. Nie wierz im.
Pretekstem do tego newsa miał być najnowszy “felieton” Kalinowskiego na oficjalnej stronie Legii. Nie wiadomo o co w nim chodzi, bo pracownik ITI uraczył nas taką perełką: “W Legii szpital jak się ma, a jeszcze w trakcie meczu wypadł Kiełbowicz. Pretensje raczej do Pana Wojciechowskiego, bo to on ponoć z trenerem Janasem zawrócił w głowie Mijajlovicovi, który zamiast grać woli się teraz leczyć by być w pełni sił dla swojego nowego pracodawcy”. Bez sensu? No bez. Ale jeszcze raz uściślimy – ten akurat fragment to tylko pretekst, by głośno i wyraźnie powiedzieć Kalinowskiemu: NIE PISZ.
Chcieliśmy specjalnie dla niego znaleźć nawet odpowiedni fragment z książki Charlesa Bukowskiego (“Fragmenty winem poplamionego notatnika”), którą polecamy – facet pisał świetnie i bezlitośnie rozprawiał się z grafomanami. Jednak po dziesięciu minutach bezskutecznego szukania właściwego zdania, odechciało nam się. Za to trafiliśmy na uroczą recenzję książki o Hemingwayu (ten to był nudziarzem, co?). Tak powinno się pisać:
Stary pijak, od którego odwróciło się szczęście
Jeśli jeszcze nie ma, to niedługo będzie więcej książek ukazujących Hemingwaya z przodu z tyłu z góry z dołu z boku i pod kątem, niż było – jest – książek o D.H. Lawrensie. Niektórzy zaostrzają apetyt tłumów na skandal, a tłumu przeważnie nie obchodzi, co dany człowiek stworzył, tylko co zrobił, jak to zrobił, z owłosioną klatką piersiową, z uchem obciętym dla kurwy, samobójstwo na rufie łódki, zmielony przez łopatki turbiny, homoseksualista; nieważne, cholera, co stworzył, tłum chce patrzeć na włosy na odbycie, zajrzeć pod pościel, do apteczki, do kosza z brudną bielizną. To tłum bezmyślnych padlinożerców, ale ten tłum kupi takie rzeczy, tak jak ja kupiłem jedną, czyli książkę wydawnictwa Bantam.
Najpierw to się oczywiście patrzy na zdjęcia. No i oczywiście staruszek nie wyglądał za dobrze. Czy tak się dzieje z człowiekiem, gdy pisze takie książki?
Czy to nie genialny początek recenzji?
Grzesiu Kalinowski, fragment powyżej nie został zamieszczony, byś się czegoś z niego nauczył, bo to niemożliwe i już. Po prostu przeczytaj, zadaj sobie proste pytanie “czy ja też tak potrafię”, a następnie sprzedaj klawiaturę w lombardzie.