Jerzy Koziński, prezes Zagłębia Lubin, bardzo dba o wizerunek firmy i to mu się chwali. Tak bardzo dba, że piłkarzy, którzy po meczu i na dwa tygodnie przed kolejnym spotkaniem poszli na dyskotekę postanowił ukarać dyscyplinarnie. – To zdarzenie bardzo negatywnie rzutuje na wizerunek spółki. Zawodnicy na pewno zostaną ukarani. Jeżeli sytuacja się powtórzy, będziemy wnioskowali o rozwiązanie kontraktów z winy piłkarzy – powiedział.
Zawodnikom nie zarzuca się, że urżnęli się na dyskotece do nieprzytomności, zażywali dopalacze albo ściągali publicznie ciuchy, jak niedawno Ludovic Giuly. Po prostu pojawili się w miejscu, gdzie głośno grała muzyka.
Na szczęście ten sam Koziński potrafi być bardziej wyrozumiały. Głównie wobec siebie. Kiedy jeszcze działał w PZPN, nie przejmował się aż tak bardzo “wizerunkiem firmy”. Zdjęcie powyżej znaleźliśmy w internecie, ale o ile dobrze pamiętamy, to strzelił je reporter “Faktu”. Pan Jerzy już zabierał głos w tej sprawie: – To była prywatna impreza. Skoro Pan pyta, to chyba tam Pana ze mną nie było. Nigdy nie robiłem z tego żadnej tajemnicy. Odpowiedziałem na to pytanie już podczas pierwszej konferencji prasowej. Faktycznie, wtedy źle się poczułem. To prawda, że dwójka kolegów pomagała mi w dotarciu do auta, ale ja nie widzę w tym nic strasznego. Nie wsiadłem przecież za kierownicę, nie prowadziłem w stanie wskazującym auta. Nie ścigałem się wózkiem skradzionym z supermarketu. Nikogo nie zabiłem. Nikomu nie ubliżałem. Nie stała się żadna krzywda. Moim zdaniem nie ma co robić afery z tej całej sytuacji i zdjęcia, jakie mi wtedy zrobiono. Chciałbym natomiast zapytać, czy Panu nie zdarzyło się nigdy w życiu być w takiej sytuacji?
Słodkie.