PZPN na oficjalnej stronie zamieścił komentarz Franciszka Smudy do alkoholowego zamieszania po meczu z Australią. “Reprezentacja ma pewne zasady jeżeli chodzi o dyscyplinę. Od początku mówiłem, że w kadrze nie będzie tolerancji dla tego typu zachowań. Jeżeli ktoś narusza te zasady, nie ma prawa grać w kadrze” – powiedział trener.
Jakoś mamy pewne wątpliwości… Do feralnego zdarzenia doszło w nocy z 7 na 8 września, czyli dwa tygodnie temu. Od tamtej pory selekcjoner wielokrotnie udzielał wywiadów, także na temat Macieja Iwańskiego. Słowem nie zająknął się, że jest jakiś problem. Na łamach “Gazety Wyborczej” mówił: – Nie zdecydowałem jeszcze, czy powołam go na październikowe mecze kadry, ale z Młodej Ekstraklasy szanse ma minimalne. Na boisku musi udowodnić, że zasługuje na powrót do pierwszego zespołu Legii.
Dodawał też: – Ja z nim nie miałem w Lubinie żadnych problemów, u mnie grał i był cicho.
Dlaczego wtedy nie powiedział, że nie powoła Macieja Iwańskiego, bo ten złamał zasady panujące w kadrze? Dlaczego nie był taki hardy i nieprzejednany? Dlaczego mówił, że o powołaniu legionisty “jeszcze nie zdecydował” i że “nie miał z nim żadnych problemów”? Dlaczego przez tak długi czas milczał i udawał się nic się nie wydarzyło? Czy czasem nie jest tak, że zasad panujących w kadrze trzeba przestrzegać, ponieważ… o ich złamaniu dowiedzieli się dziennikarze? Gdyby sprawa nie wypłynęła do mediów, to Iwański i Peszko (a przynajmniej Peszko) graliby dalej, prawda?
Konsekwencja selekcjonera to byłaby wówczas, gdyby dzień po meczu ogłosił swoją decyzję. A tak widzimy tylko człowieka postawionego w niezręcznej sytuacji przez dziennikarzy, który ratuje swoją twarz i krzyczy: – Tak, ukarać, zasady, zasady, zasady!!!