Człap, człap, człap i Lech – mogący się poszczycić “kapitalnym” bilansem w pucharach: sześć meczów, dwa gole, żadnego zdobytego u siebie – awansował do fazy grupowej LE. Wyeliminowanie Dnipro to sukces spory, ale gdybyśmy raz jeszcze musieli obejrzeć czwartkowy mecz, to chyba byśmy oszaleli z rozpaczy i wydrapali sobie oczy. Ani jednego groźnego strzału, ani jednej akcji? Radość z pucharowego triumfu to jedno, ale teraz musimy się szybko odkazić, oglądając coś piłkarsko-podobnego – chociażby mecz Polkowic z Radzionkowem.
Antyfutbol z Poznania przyniósł efekt, bo Dnipro nie było takie straszne, jak je malowano. A tak naprawdę, w ogóle nie było straszne. Owszem, Lech zagrał dwa solidne mecze (“solidne” to słowo, które najlepiej oddaje te występy), ale klasowy rywal grając przez 90 minut o życie jednak zdołałby chociaż raz zagrozić bramce. Tymczasem Ukraińcy nic – bezradni. Czy chociaż przez moment baliście się o wynik? No, może przez pierwsze dziesięć minut. A potem było już widać, że Dnipro to jakaś zbieranina średniej klasy piłkarzy, którzy zupełnie nie wiedzą, co mają robić. Piłka w lewo, oni w prawo. Piłka do przodu, oni do tyłu. W ani jednym sektorze boiska nie mieli przewagi liczebnej. Niby szturm, a tu trzech Ukraińców na sześciu “naszych”. Niby ofensywa totalna, a tu tylko jakiś zagubiony prawoskrzydłowy kontra reszta świata. Podwojenia, granie na obieg? Nie. Momentami mieliśmy wrażenie, że sam Arboleda by na nich wszystkich wystarczył. Albo córeczka Arboledy. “Kolejorz” grał mądrzej, bardziej z sensem i przeszedł Dnipro zasłużenie.
Awansu Lecha przed pierwszym meczem nikt się nie spodziewał, a już na pewno nie my i z tej perspektywy mamy do czynienia z wielkim osiągnięciem. Ale stójmy twardo na nogach, bo np. trener Jacek Zieliński najwyraźniej zaczął troszkę odlatywać. Po meczu udzielił mu się triumfalizm, spodziewał się chyba fanfar i kolejki ekspertów w pozycji klęczącej, gotowych do całowania stóp albo robienia jeszcze innych obrzydliwych rzeczy. Szkoleniowiec Lecha najpierw tych ekspertów “pozdrowił”, a potem oświadczył, że awans do fazy grupowej LE był celem “Kolejorza” w tym sezonie i że on ten cel zrealizował. Oj, Jacusiu, celem był awans, ale do LM. Jedna literka, a różnica naprawdę spora. Zanim zaczniesz rozstawiać wszystkich po kątach, pamiętaj, że zdążyłeś tego lata prawie przerżnąć dwumecz z Interem Baku (i grałeś z Dnipro tylko dlatego, że bramkarz Interu strzelał karne gorzej niż Kotorowski) oraz przerżnąć dokumentnie ze Spartą Praga. Z tą samą Spartą, którą słowacka Ł»ilina wciągnęła nosem. W związku z tym fakt, że czwartkowa wybijanka po autach skończyła się sukcesem nie oznacza, iż ludzie zaczną ci budować pomnik. Cel miałeś postawiony zupełnie inny niż mówisz i niestety spieprzyłeś. Spieprzyłbyś po całości w razie porażki także z Dniprem, a tak spieprzyłeś nie po całości, tylko klasycznie. W naszych polskich warunkach zostałeś największym przegranym, który stał się jedynym… wygranym. Trochę to pokrętne, ale może co bardziej bystrzy załapią, o co nam chodzi.
Na razie zamiast się sadzić, na miejscu Zielińskiego skupilibyśmy się nad reanimowaniem własnego zespołu, bo jak Lech w Lidze Europejskiej będzie grał tak, jak w czwartek, to chyba przełączymy na “Ranczo”.
PS No i jeszcze jedno, taki mały apel do Zielińskiego – chłopie, wyluzuj się trochę, bo widać u ciebie syndrom oblężonej twierdzy. Ciągle coś komuś udowadniasz, odgryzasz się, atakujesz, jakbyś dał się zaszczuć, ustawić pod ścianą. Zacznij się po prostu cieszyć swoją robotą i odnoszonymi sukcesami, ale nie na zasadzie “wygrałem, żeby wam wszystkim pokazać, wy skurwysyny”, tylko na zasadzie “wygrałem, realizuję marzenia, jest super”. Po prostu się czasem uśmiechnij.