Czy selekcjoner Franciszek Smuda mógłby się zająć TYLKO tą robotą, za którą jest opłacany z kasy PZPN? I to opłacany sowicie, bo dostaje jakieś 150 tysięcy złotych miesięcznie? Niestety, znów doszły do nas przykre sygnały – tym razem “Franz” wcielił się w rolę strażaka w Zagłębiu Lubin. W poprzednim tygodniu narastały kłótnie w szatni lubińskiego klubu, przede wszystkim dwaj piłkarze – Michał Stasiak i Mateusz Bartczak – zwracali uwagę Markowi Bajorowi, że coś robi nie tak, wytykali mu błędy (trudno nam ocenić, czy mieli rację, czy nie – dla tej historii to nieistotne).
Co zrobili w Zagłębiu? Zadzwonili po Smudę. Ten, jak gdyby nigdy nic, jakby wcale nie był selekcjonerem reprezentacji Polski, przyjechał do Lubina, przeanalizował sytuację, następnie nakazał odstawić od składu Stasiaka. To dlatego najbardziej doświadczony obrońca nie zagrał w meczu przeciwko Polonii Warszawa.
I to jest, kurwa, skandal. Selekcjoner ma być świętszy od papieża i nie można go posądzać o zbyt bliskie kontakty z jakimkolwiek klubem. “Franz”, jak chcesz gasić pożary w Lubinie, to się tam przeprowadź, a funkcję trenera drużyny narodowej oddaj komuś, kto do niej dorósł. Czy ty się w ogóle różnisz od Beenhakkera? Też doradzasz “w wolnym czasie”?