Lech zagrał dobry mecz na Ukrainie, jak na ostatnią swoją dyspozycję, to nawet wybitny. Do tego doszedł szczęśliwy zbieg okoliczności w postaci gola na początku i braku straconej bramki na koniec (słupek, poprzeczka, Burić). Efekt: UDAŁO SIĘ WYGRAĆ 1:0, LECH JEST NAJLEPSZY, A CI, KTORZY W WIELKIEGO LECHA NIE WIERZYLI, NIECH SIĘ TERAZ WSTYDZÄ„! Oczywiście wypada zaczekać na rewanż i sprawdzić, czy mimo tego wyniku coroczne uroczystości pogrzebowe polskiej piłki zakończą się już za tydzień, czy też faktycznie “Kolejorz” jeszcze pokopie w fazie grupowej Ligi Mistrzów dla ubogich.
Mecz oglądało się ze względną przyjemnością, to znaczy od czwartej minuty bardziej pachniało golem na 1:1 niż na 0:2, ale jednocześnie Lech grał dobrze i można było mieć nadzieję, że nie da sobie niczego wcisnąć. Dnipro, zwłaszcza w pierwszej połowie prezentowało się mizernie, ale – jak mówi stare porzekadło – gra się tak, jak przeciwnik pozwala. A Lech, nasz wielki Lech, niezwyciężony “Kolejorz”, dumny mistrz Polski, nie pozwolił na wiele. Brawa dla chłopaków, tak się broni honoru polskiej piłki. Gdybyśmy byli poznaniakami, zakrzyknęlibyśmy: NA KOLANA CHAMY. Ale nie jesteśmy poznaniakami, więc nieśmiało przypomnimy tylko, że Bełchatów też kiedyś zremisował z Dnipro na wyjeździe, by potem dostać łomot u siebie (zresztą, po co szukać tak daleko, pamiętajmy o Interze Baku).
Tak czy siak, czwartkowe osiągnięcie zasługuje na duże uznanie, w rankingu cudów umieścilibyśmy je zaraz za cudem w Sokółce, a przed przemianą Anny Kalaty z brzydkiego babska w niezłą MILF.
PS Na pytanie, co Jacek Zieliński powinien zmienić przed rewanżem, odpowiemy: garnitur.