To już będzie – mamy nadzieję – ostatni wpis dotyczący meczu Legii z Cracovią. Troszkę inny niż poprzednie. Dotyczący mianowicie przyciągającego nieszczęścia Marcina Cabaja i trenera, który urodzonego pechowca wstawia do składu. Jest takie mądre powiedzonko: “Mogło się zdarzyć każdemu, ale zawsze zdarza się jemu”. Wymyślone jakby właśnie dla bramkarza Cracovii.
Nie możemy się nadziwić, jak bardzo szkoleniowcy igrają z przeznaczeniem. Wisłę na chwilę obejmuje Tomasz Kulawik, ma swoje pięć minut, dzięki którym może pokazać swoje trenerskie umiejętności szerszej publice i wstawia do składu Mariusza Pawełka. Tego samego, który przez lata taśmowo zawalał w Krakowie mecze. Kulawik tych wszystkich baboli nie widział? Nie ma dekodera, a “Szybka Piłka” była dla niego za szybka? Gdybyście wsiedli z dwoma kumplami do samochodu – jeden miał już pięć poważnych wypadków, za to na placu manewrowym umie fajnie kręcić bączki, a drugi biegi zmienia niezgrabnie, za to nigdy nikogo nawet nie drasnął – to którego z nich wysłalibyście za kółko?
Kulawik zachował się jak ktoś, dla kogo nauka na błędach to za mało – bo on musi uczyć się na błędach, ale własnych. Nie wyciągnął więc żadnych wniosków, naiwnie uznał, że akurat za jego kadencji Pawełek gola nie zawali. Zawsze zawalał, a teraz akurat nie. Koniec, kropka. Niezbyt długo się łudził. W końcu kadencja krótka, to i Mariusz musiał się spieszyć.
Szkoleniowcowi Wisły można jednak wybaczyć, jako że i tak jego praca będzie za chwilę tylko ciekawostką dla statystyków. Ale Ulatowski? Trener o takiej renomie? Co chciał osiągnąć, wstawiając Cabaja? Chciał powiedzieć wszystkim: “Marcin to naprawdę bardzo dobry bramkarz”? Tak, słyszeliśmy to wielokrotnie. Tylko, że ten bardzo dobry bramkarz to chodząca katastrofa. Może i umie czasami coś ładnie obronić, ale ma jedną, zajebiście dużą wadę: jest niefartowny. Znacie takich ludzi, co? Podchodzą do waszego komputera, a wy już wiecie, że ten komputer się zawiesi. Idą na miasto i można zgadywać, że dostaną oklep na najspokojniejszej ulicy. Wykupują wycieczkę, ale oczywiście bankrutuje biuro podróży. Podrywają dziewczynę – niestety, jest szurnięta.
Ktoś powie – przesądy! Nie, to nie przesądy. To życie. Ryzykiem jest wpuszczenie Cabaja do klubowego autokaru, a wypuszczenie go na boisko to już całkowite zdanie się na (nie)łaskę losu. Ulatowski przychodząc do Cracovii powinien pierwszego dnia powiedzieć: – Przede wszystkim potrzebuję nowego bramkarza! A gdyby prezes mu odparł, że Cabaj bronić naprawdę potrafi, to odpowiedź byłaby banalna: – Tak, widziałem w telewizji przez ostatnie lata… Ilu jeszcze tacy bramkarze muszą pociągnąć za sobą w dół, żeby przyszedł jeden rozsądny i powiedział: basta?
Mawia się – kto ma pecha, to i w kałuży się utopi. A może powinno być – kto ma Cabaja, to przy ulicy Kałuży się utopi?