Adama Matyska chyba żadnemu czytelnikowi Weszło przedstawiać nie trzeba. Były golkiper reprezentacji przez wiele lat po zakończeniu piłkarskiej kariery pracował jako trener bramkarzy w 1. FC Nürnberg, ale postanowił wrócić do Polski i zamienić piłkarski dres na garnitur. Podjął się niełatwego zadania, bo praca dyrektora sportowego w Śląsku Wrocław niewiele ma dziś wspólnego z tym, jak stereotypowo postrzegamy tę funkcję. Ktoś może powiedzieć nawet, że to bardzo brutalne zderzenie z polską rzeczywistością. Postanowiłem sprawdzić, jak Matysek postrzega pierwsze miesiące swojej pracy. I przyszłość Śląska, czyli dużego klubu, który – nie ukrywajmy – jest dziś na sporym zakręcie.
Jak wielki był ten kamień, który spadł panu z serca po zwycięstwie w Niecieczy?
Spory. Potrzebujemy punktów, bo drużyny, które jeszcze po rundzie jesiennej były za nami, dziś patrzą już na nas w tabeli z góry. Z drugiej strony porażki z Ruchem, Piastem i Jagiellonią nie do końca oddają to, jak wyglądaliśmy w tych spotkaniach.
Uważa pan, że Śląsk grał lepiej, niż świadczą o tym wyniki?
Tak. Niż wyniki czy też liczba straconych bramek – ta na pewno była niepokojąca. Możemy to sobie przeanalizować po kolei. Mecz w Płocku powinniśmy wygrać, ale nie wykorzystaliśmy dobrych okazji i straciliśmy głupią bramkę w samej końcówce. Spotkanie z Wisłą rozstrzygnęliśmy na swoją korzyść, co jest bardzo istotne, bo u siebie tych zwycięstw nie mamy dużo.
To delikatne sformułowanie. Jeśli chodzi o mecze domowe, jesteście najgorsi w całej lidze.
Najgorsi? OK, tak mówią wyniki. Wracając do wątku – zarówno dla mnie, jak i dla trenera Urbana ważne jest to, że z przebiegu meczów można wyciągnąć pozytywy dotyczące naszej gry. W Chorzowie strzeliliśmy bramkę, która nie została uznana, przegrywaliśmy 0-1 po prostym błędzie, ale ciągle byliśmy stroną dominującą, po czym dostaliśmy dzwona w postaci kontrowersyjnego rzutu karnego. Z kolei w Białymstoku świetnie zaczęliśmy, strzeliliśmy pierwszą bramkę. Następnie Adam Kokoszka mógł trafić na 2-0, a Robert Pich strzelił w dogodnej sytuacji w słupek. Dopiero później nasza gra się posypała, czego efektem były cztery stracone gole. O meczu z Piastem też moglibyśmy długo mówić. Wygrane spotkanie w Niecieczy było w gruncie rzeczy podobne, co tylko potwierdza moją tezę. Po prostu w końcu wykorzystaliśmy te swoje momenty w meczu.
Moim zdaniem dopiero w Niecieczy po raz pierwszy zobaczyliśmy Śląsk, który się całkiem przyjemnie ogląda.
Ja jednak będę bronił tych wcześniejszych spotkań. I nie jest to ani kurtuazja, ani stanowisko wynikające z tego, że jestem pracownikiem Śląska. To realna ocena sytuacji. Mamy dwa zwycięstwa, remis i trzy porażki, ale zasłużyliśmy na więcej bramek i punktów.
Jednak jeśli prezes klubu publicznie udziela wotum zaufania trenerowi, który tak naprawdę dopiero rozpoczyna pracę, to świadczy to o tym, że początek rundy jest rozczarowujący.
Proszę mi wierzyć, że w klubie nie było żadnej nerwowości związanej z osobą trenera Urbana. Zarówno my jako władze, jak i piłkarze – wszyscy mamy pozytywny odbiór pracy całego sztabu. Samo rozpoczynanie rozmowy na ten temat jest nie na miejscu.
Bardzo krótko współpracował pan z poprzednim trenerem. Zdążył pan odważnie zadeklarować, że szkoleniowiec szybko pozna skład drużyny na rundę wiosenną, ale wcześniej Mariusz Rumak został zwolniony.
Na pewno dla nas obu nie była to komfortowa sytuacja. Głęboko wierzyłem, że ta współpraca będzie mogła trwać dłużej.
Licząc od startu poprzedniego sezonu, Jan Urban to już czwarty trener Śląska. Ciężko o jakąkolwiek stabilizację.
W końcówce zeszłego roku mieliśmy bardzo ciężki okres. Początek pracy trenera Rumaka był obiecujący. Latem ta drużyna mocno się zmieniła, a mimo to udawało się osiągać przyzwoite wyniki. Później zaczęliśmy pikować, wkradła się nerwowa atmosfera i sytuacja trochę wymknęła się spod kontroli. Powinniśmy zdobyć wtedy więcej punktów, bo nie możemy sobie pozwolić na takie straty jak z Pogonią czy z Arką w meczach u siebie.
Ale nie widział pan żadnej możliwości dalszej współpracy z trenerem Rumakiem? Z pana wypowiedzi dało się wyciągnąć trochę inne wnioski.
Koniec końców wynik po jesieni nie był zadowalający. Jeśli dołożymy do tego tę serię słabych spotkań, to jest to już kwestia indywidualnej oceny, czy trener powinien pracować dalej. My po głębokiej analizie sytuacji postanowiliśmy poszukać innego rozwiązania.
W wypowiedziach trenera Rumaka jest sporo żalu. Również z powodu polityki transferowej w letnim okienku. W wywiadzie, który ukazał się u nas, mówił na przykład, że do klubu trafiali piłkarze, których on nie widział. Pan pojawił się w Śląsku już po tym okresie, ale na pewno analizował pan to, co się wtedy wydarzyło.
Jeśli w tym samym czasie odchodzi 10-12 piłkarzy, a następcy przychodzą na różnym etapie przygotowań drużyny i często nie w pełni formy, to nigdy nie jest fajnie. Trener ma prawo narzekać na komfort pracy w takiej sytuacji. Ale trzeba mieć świadomość, że budowanie kadry to proces. Dlatego wyciągamy wnioski i już dziś czynimy starania ku temu, żeby w następnym okresie przygotowawczym większość drużyna była gotowa jak najwcześniej. Czy nam się uda? Nie wiem. Po zimowym okienku widzę, że nie wszystko idzie tak, jak powinno.
Co na przykład?
Mieliśmy bardzo fajnych zawodników z ligi polskiej, którzy mogli zasilić nasze szeregi, ale ostatecznie do tego nie doszło. Mówimy o czterech solidnych wzmocnieniach. W niektórych przypadkach byłaby możliwość wykupienia tych zawodników po okresie wypożyczenia, bo zimą nie mieliśmy możliwości finansowych, by robić transfery definitywne. Jeszcze w grudniu byłem przekonany, że uda się doprowadzić te sprawy do szczęśliwego finału. W styczniu zaczęło się to rozmywać.
Ale co stanęło na przeszkodzie?
Różne czynniki. Raz rozmyślali się sami zawodnicy, innym razem zdanie zmieniali ich trenerzy w klubach, z którymi mają kontrakty. Szkoda. Ale jeśli chcesz jeździć dobrym samochodem, a takim Śląsk na pewno jest, to musisz mieć pieniądze na jego utrzymanie. Na transfery, na zawodników, przy czym oczywiście trzeba wydawać je z głową. Dopiero ostatnimi czasy dostaliśmy deklarację, że pieniądze będą, więc ten samochód pojedzie dalej.
To jak pan ocenia to swoje pierwsze okienko? Powiedzmy, że w skali od 1 do 10.
Nie jestem do końca zadowolony. Moim priorytetem było to, by nowi zawodnicy trafili do nas przed wylotem na obóz do Turcji. Udało się tylko w przypadku Picha i Kovacevicia. O Zwolińskiego i Lewandowskiego zabiegaliśmy wcześniej, ale trafili do nas dopiero w samej końcówce okienka, gdy swoje ruchy na rynku porobiła Pogoń. Nie jestem zadowolony z czasu, ale jeśli chodzi o jakość, to były bardzo przemyślane transfery. Nie łataliśmy dziur, tylko wiedzieliśmy, że każdego z tej czwórki stać na dobrą grę.
Namówienie Zwolińskiego na wypożyczenie ocenia pan w kategoriach jakiegoś małego sukcesu? Pomijając to, że nikt go z Pogoni nie wyrzucał, miał inne opcje, teoretycznie nawet bardziej kuszące.
Nie. Może gdybyśmy mówili o definitywnych ruchach, to można by pokusić się o jakieś bardziej szczegółowe oceny. Zrobiliśmy takie transfery, na jakie w tej chwili mieliśmy fundusze. Resztę zostawiam dziennikarzom, możecie po swojemu to analizować. Jednak na pewno bardzo fajne było to, że zarówno Zwoliński, jak i Kovacević od razu zadeklarowali chęć przyjścia do nas. W przypadku pierwszego trochę się to przeciągnęło, ale ich postawa była budująca.
Po sezonie wszyscy wracają do siebie?
Raczej tak, nie mamy w umowach zawartej opcji wykupienia.
Nad czym pan najbardziej ubolewa? Nad tym, że nie udało się ściągnąć jeszcze jednego defensywnego pomocnika?
Były na naszej liście dwa bardzo fajne nazwiska. Duże wzmocnienia.
Hołota i Matuszczyk? W przypadku pierwszego podobno dogadał się już pan z Arminią, weto wyszło ze strony zawodnika.
Nie mam w zwyczaju mówić o nazwiskach. Oczywiście było zainteresowanie Tomkiem Hołotą, ale tak jak i innymi zawodnikami. My mogliśmy pomóc mu się odbudować, a on nam, bo zna klub, szybko by się tu wkomponował. Ryzyko niewypału w tym przypadku było naprawdę minimalne. Ale ubolewam nie tylko nad tym, bo żałuję również, że nie udało się ściągnąć jeszcze jednego gracza ofensywnego – kilku napastników było poza naszym zasięgiem finansowym. Choć generalnie nie da się ukryć, że jako były bramkarz myślę przede wszystkim o defensywie. Od tego wszystko się zaczyna – stabilna obrona pozwala ci przetrwać trudne momenty w meczu. A swoje sytuacje z przodu zawsze będziemy mieli.
Zna pan doskonale rynek niemiecki, ale jak rozumiem na razie niewiele może z tego wyniknąć, bo Śląsk nie jest w stanie konkurować z klubami z tamtejszego zaplecza.
Zgadza się. Budżety tych klubów może nie rzucają na kolana, bo czasami mówimy o 7-8 milionach euro, ale zawodnicy, którzy zarabiają tam niezłe pieniądze, chcą otrzymywać podobne wynagrodzenia w Polsce. Na dziś u nas jest to jeszcze niemożliwe. Ale rynek niemiecki jest również interesujący z tego powodu, że jest tam wielu chłopców polskiego pochodzenia, którymi warto się zainteresować. Moje doświadczenie z Bundesligi na pewno jest przydatne. Ludzie, których znam z szatni i boisk, dziś pełnią funkcje trenerów, dyrektorów sportowych czy skautów, więc przepływ informacji na temat piłkarzy jest znacznie łatwiejszy.
Był zimą temat odejścia Morioki?
Była oferta, ale przed tak ciężką rundą nie braliśmy jej pod uwagę. Wcześniej poszliśmy na rękę Goncalvesowi, który wrócił do kraju ze względów rodzinnych. Nie mogliśmy pozbywać się kolejnych zawodników, mając przy tym tak mało czasu na szukanie zastępstwa. Poza tym to nie był dobry moment również dla samego piłkarza. Gdyby poszedł do ligi, w której trwały rozgrywki, straciłby te 2-3 miesiące na poznanie drużyny, nowego kraju, a także pełne przygotowanie do wytrzymania rytmu meczowego.
To nie jest trochę tak, że jego słabsza forma jesienią wynikała z tego, że już latem w myślach był spakowany i wytransferowany do innego klubu?
O to trzeba by spytać samego Moriokę.
Tak sprawę postawił Mariusz Rumak.
To, że zawodnik chce iść do lepszej ligi jest zrozumiałe. Jednak w piłce co tydzień trzeba potwierdzać, że jest się dobrym. Nie można bazować na samych umiejętnościach czy też opinii, którą się wypracowało w przeszłości w dobrym okresie. Takiego zaangażowania wymagam w Śląsku od wszystkich piłkarzy bez wyjątku.
Pan spędził wiele czasu w Niemczech, więc może pan powiedzieć, czy Morioka to jest rozmiar piłkarza na Bundesligę. Zdania są podzielone. Trener Urban zażartował ostatnio, że musiałby jeszcze bardzo dużo trenować.
Rozmawiałem z Ryotą na ten temat. Starałem się mu uzmysłowić, ile pracuje się tam na treningach i jaka jest intensywność. No i że piłka w 2. Bundeslidze jest mocno kontaktowa, co nie do końca może mu odpowiadać. U nas miał okazję trochę to poznać, ale jednak tam jest to jeszcze bardziej odczuwalne. Tak więc trener Urban, który też ma doświadczenie, bo grał w Oldenburgu, nieprzypadkowo zażartował w ten sposób. Niewykluczone, że Ryota by sobie poradził, życzyłbym mu tego, ale łatwo na pewno by nie miał.
W waszej sytuacji finansowej łatwo było odrzucić tę ofertę?
Gdybyśmy patrzyli tylko przez pryzmat pieniędzy, nie odrzucilibyśmy jej, bo te by nam się przydały. Ale patrzymy na całokształt, interes klubu, a nie na to, co jest najlepsze dla Matyska, Urbana, Morioki czy jego agentów.
Zatem pewnie chcieliście też uniknąć odejścia Dwalego?
Nie. Tu sytuację skomplikował fakt, że wraz z przyjściem Kovacevicia mieliśmy trzech piłkarzy bez paszportu UE. Przeanalizowaliśmy wszystko i doszliśmy do wniosku, że nawet w przypadku wypadnięcia Aleksandara czy Ryoty niełatwo będzie Laszę wkomponować w zespół. On też miał jakieś tam propozycję, o czym mówiło się od jakiegoś czasu. Oferta była konkretna, więc przystaliśmy na prośbę zawodnika. Jest wypożyczony, więc latem wraca do nas i wtedy zobaczymy, jak potoczą się jego dalsze losy.
A Bence Mervo? Wcześniej stoczyliśmy długi bój o jego zatrzymanie.
Gdy obserwowałem mecze Śląska z perspektywy widza w tym pierwszym okresie jego gry we Wrocławiu, wydawało mi się, że jego zatrzymanie to bardzo dobry ruch. Chyba później nastąpiła u niego jakaś zmiana. Widząc funkcjonowanie drużyny od środka, nie byłem zadowolony z jego podejścia i z poziomu integracji z drużyną. W związku z tym, że przez pół roku nie spełniał oczekiwań, dałem jego wujkowi, który reprezentuje piłkarza, jasny sygnał, że Bence będzie mógł odejść.
Mówimy jednak o zawodniku stosunkowo młodym.
Wiele rzeczy składa się na ocenę w takich sytuacjach i w przypadku Mervo była ona taka, że nie będzie w stanie dać drużynie walczącej o przetrwanie tyle, ile potrzeba.
Powiedział pan w trakcie audycji “Wokół Śląska”, że piłkarze, których chcieliście, byli bardziej chętni na grę we Wrocławiu niż ich menedżerowie. Z czego to wynika?
Rzeczywiście były dwa takie przypadki w tym okienku, ale o to, z czego to wynika, to trzeba zapytać menedżerów.
No to możemy wrócić do początku – jak pan ocenia swoje pierwsze okienko w skali od 1 do 10.
Nie chcę wystawiać sobie takiej oceny, nie lubię tego. Dokonaliśmy wzmocnień na miarę naszych możliwości. Ważne jest to, że ci zawodnicy nie tylko zwiększyli konkurencję, ale każdy z nich jest w stanie od razu grać w pierwszej jedenastce. Z tego jestem zadowolony. Mniej z tego, że w takim stopniu bazujemy na wypożyczeniach. One też coś dają, ale jeden taki piłkarz w składzie czy dwóch byłby sytuacją optymalną. W tej chwili mamy ich pięciu i pewnie ich stracimy.
Czyli latem dojdzie do kolejnej rewolucji.
Śląsk jest do tego przyzwyczajony, bo mówiliśmy o tym, że było tak latem zeszłego roku, a jeszcze wcześniej trener Pawłowski również musiał się zmierzyć z podobnym wyzwaniem. Dlatego już pracujemy pełną parą. Naszym celem jest wprowadzenie stabilizacji. Oby to była ostania rewolucja, przynajmniej na jakiś czas.
Jak bardzo doskwiera wam praca w atmosferze tymczasowości? Deklaracje ze strony miasta są jednoznaczne – klub zostanie niedługo sprzedany.
To ja zapytam inaczej – od jak dawna Śląsk jest w takiej sytuacji?
Od bardzo dawna.
No właśnie. Proszę mi wierzyć, że robimy swoje niezależnie od okoliczności. Nawet spotkałem się w tym celu z Radą Drużyny i poprosiłem ją, by piłkarze nie zaprzątali sobie głowy sprawami, na które nie mają żadnego wpływu. Ja też nie mam. Docierają do nas różne sygnały, ale klub musi funkcjonować, więc gramy i budujemy struktury bez względu na doniesienia.
A fakt, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy pana pracy Śląsk ma już drugiego prezesa, jest dużym utrudnieniem?
Nie, bo z góry było wiadomo, że Krzysztof Hołub będzie prezesem tymczasowym. Może nie wpływa to korzystnie na wizerunek, ale z mojej perspektywy to nie był problem. Nowego prezesa, Michała Bobowca, miałem okazję poznać już wcześniej, przy okazji naszych starań o poprawę komunikacji pomiędzy klubem a stadionem. Widzę z jego strony dużą chęć współpracy, więc jest duża szansa, że pójdzie to w dobrym kierunku.
Jeśli chodzi o wizerunek, to niekorzystnie wpłynąć mogła na niego różnica zdań pomiędzy panem a byłym już prezesem. Pan twierdził, że szatnia jest za bardzo międzynarodowa, on, że klubu nie stać na sprowadzanie Polaków.
Prezes powiedział to w momencie, w którym już wiedzieliśmy, że ci polscy zawodnicy, którymi byliśmy zainteresowani, nie byli w naszym zasięgu. Oczywiście po sprowadzeniu Picha czy Kovacevicia, czyli obcokrajowców, można było łapać mnie za słówka, ale to kwestia inteligencji. Bo chyba każdy inteligentny dziennikarz sportowy jest świadomy, że budowanie zespołu to proces. Kadra nie zmieni się za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Trzeba przy tym uczciwie powiedzieć, że zagranicznym piłkarzom pomogło też przyjście trenera Jana Urbana, który potrafił do nich dotrzeć.
Sprawa przedłużenia kontraktów części piłkarzy, m.in. Celebana czy Dankowskiego, to jest coś, co spędza panu sen z powiek? Możemy uspokoić kibiców, którzy wydają się dość mocno w to zaangażowani?
Oczywiście, że możemy. Co mogę powiedzieć? Rozmowy trwają od grudnia, nie tylko z Piotrem Celebanem, ale z wszystkimi zawodnikami, których pozostania chcemy. Deklaracja z naszej strony jest jednoznaczna. Oczywiście widzę to poruszenie również w mediach, ale wszystko idzie w dobrym kierunku, więc nie dostrzegam powodów do paniki i informowania o postępach co tydzień.
Skoro śledzi pan media, to na pewno docierają do pana też opinie odnośnie Kuby Wrąbla. Moim zdaniem jednak trochę dziwne jest to, że macie takie problemy w bramce, podczas gdy waszym piłkarzem jest podstawowy zawodnik młodzieżówki na tej pozycji. Szczególnie uderzać może to w pana jako byłego bramkarza.
Tak jak powiedziałem – jako były golkiper zawsze będę przede wszystkim patrzeć na stabilność w defensywie. Uważam, że w całym sezonie bramkarz powinien wybronić swojej drużynie te trzy-cztery mecze. Gdy obserwowałem z boku postępy Kuby, widziałem, że zaraz po wejściu do bramki prezentował się bardzo pewnie, lecz z czasem zaczął popełniać duże błędy, działo się z nim coś niedobrego. Stąd też decyzja o wypożyczeniu do Olimpii mogła wydawać się słuszna.
Może za szybko okrzyknięto go “polskim Neuerem”.
To zawsze działa w dwie strony. Śląsk to jednak duży klub, oczekiwania są tu ogromne. Stąd też trochę stabilizacji w Grudziądzu mogło wpłynąć na Kubę bardzo pozytywnie. Stał się jedynką w kadrze, w I lidze zbiera świetne recenzje. Czekamy na jego powrót po sezonie, przy czym mogę zdradzić, że bardzo poważnie rozważaliśmy jego powrót już zimą, ale zapisy w umowie nie były dla nas korzystne. Koniec końców może dobrze się stało, że obyło się bez zmiany przed mistrzostwami.
Dobrze dla niego, ale czy dla was? W meczu z Piastem Kamenar ewidentnie wam nie pomógł, wcześniej w Białymstoku czerwoną kartkę otrzymał Pawełek. Wracam do pytania – czy czuje pan, że brak dobrego zawodnika między słupkami uderza mocniej w pana?
Nie czuję, by to we mnie uderzało. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Skoro broniło już trzech zawodników, to nie trzeba być ekspertem, żeby to stwierdzić. Życzyłbym sobie więcej stabilności na tej pozycji, więcej spokoju i jestem pewien, że z czasem to przyjdzie.
Jaki macie pomysł na poprawę frekwencji? Na ostatni mecz przyszło tylko nieco ponad 6 tysięcy widzów, co na takim stadionie wygląda bardzo źle.
To też jest proces. Dobrej koniunktury nie zbudujemy samym wynikiem sportowym. On oczywiście jest bardzo ważny, kluczowy, ale staramy się działać tak, by ludzie chętnie przychodzili na stadion niezależnie od niego. Dlatego tak ważne było to, o czym już wspomniałem, a więc ścisła współpraca klubu ze stadionem. Po to, żeby drużyna czuła się tam tak jak w domu i po to, że kibice mogli powiedzieć to samo. Dziś jest z tym problem i to nie tylko moim zdaniem, bo często spotykam się z takimi opiniami. Przed nami ogrom pracy nie tylko nad drużyną, ale też tej administracyjno-marketingowej.
Powiedział pan, że chodząc po Wrocławiu, można nie zauważyć, że istnieje tutaj tak duży klub jak Śląsk. To się zmienia?
Dokładnie tak było. Dokładamy wszelkich starań, żeby to zmienić, ale znów – w ramach naszych możliwości, które dziś nie są jeszcze tak wielkie. Życzyłbym sobie, żebyśmy byli bardziej widoczni. Przejeżdżając autostradą w okolicy stadionu, chciałbym od razu widzieć, że tam gra Śląsk Wrocław.
Z czego wynikało to, że tej współpracy między stadionem a klubem nie było?
Nie chcę w to wnikać, to już przeszłość. Ważne, że te stosunki się ociepliły i wszyscy chcą dla klubu jak najlepiej. Chodzi o to, żeby nie było już tak, że tylko przyjeżdżamy na stadion kilka godzin przed meczem i o 22.30 zdajemy klucze. Śląsk musi być widoczny na obiekcie, choćby przez przypominanie o historii klubu, fan shop czy restaurację. W tym roku świętujemy 70-lecie klubu i chcemy zrobić z tego fajny event – zagrać z dobrą drużyną, ubrać stadion w barwy Śląska. Nie jest to łatwe, wszystko kosztuje, ale to droga, którą musimy iść.
Jeśli chodzi o akademię, to macie dziś szanse rywalizować w regionie z Zagłębiem Lubin?
Nie mamy. Aczkolwiek jesteśmy bardzo dużym miastem, sportowo wyglądamy lepiej niż Zagłębie…
Jak to?
Wygraliśmy mecz derbowy – ale to mówię tylko tak z przymrużeniem oka. Pracujemy nad tym, ale znów – to też jest proces. Dyrektorem akademii został Tadeusz Pawłowski, który ma ogromne doświadczenie z tym związane. Działa, by ci chłopcy nam nie uciekali. Podpisujemy umowy partnerskie ze szkółkami, dążymy do ocieplenia stosunków między akademiami, organizujemy wspólne szkolenia trenerów – to naprawdę szereg działań, w przypadku których wyszyliśmy z inicjatywą. Naszym celem jest przygotowanie odpowiednich struktur, reform, ale jak to w szkoleniu młodzieży – efektów nie zobaczymy za chwilę, nie będziemy od razu produkowali piłkarzy jak ciepłe bułki, ale za kilka lat powinniśmy zbierać owoce tego, co dziś robimy.
Po co panu w ogóle ta praca?
W jakim sensie?
Ma pan bardzo duże doświadczenie w pracy jako trener bramkarzy w niemieckim klubie. Dlaczego chciał pan zmienić dres na garnitur?
Od dość dawna mówiłem, że chciałbym spróbować czegoś nowego. Nie chciałem, by w moje życie wkradła się rutyna, potrzebowałem wyzwań. Dlatego cieszę się że tak to wszystko się potoczyło i jestem tym bardziej zmotywowany do tego, żeby osiągnąć sukces. Stawiam sprawę jasno – chcę ze Śląskiem osiągnąć sukces. Nie będę dzisiaj rzucał wielkimi słowami, ale jak spełnię te założenia, to powiem o co dokładnie chodziło.
Mówił pan, że może za dużo czasu spędził w Niemczech. Czuł się pan trochę zapomniany?
Nie. Cały czas miałem kontakt z kolegami z drużyn czy z reprezentacji. Spotkałem się z nimi przy różnych okazjach, na przykład gdy przyjeżdżałem na mecze reprezentacji do Warszawy. Skoro spędziłem tyle czasu w jednym klubie, to znaczy też, że ktoś uznawał, że dobrze wywiązuję się ze swoich zadań.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Follow @mRokuszewski
Fot. FotoPyK