Trener Bayeru Tayfun Korkut powiedział przed dzisiejszym, rewanżowym meczem z Atletico: “To, co stało się w Leverkusen, już się nie odstanie”. Niby logiczne, bo czasu nie cofniemy, a porażka 2:4 u siebie wydaje się być nokautem, ale na przykład Barcelona tydzień temu czy Monaco dziś jednak potrafiły cofnąć czas. Bayer nie. Najpierw brakowało natarczywości, potem – gdy ta już się pojawiła – skuteczności. Ale o tym zadecydował akurat pan z głównego zdjęcia. Atletico przedłużyło byt Champions League na Vicente Calderon przynajmniej o kilka tygodni.
W wykonaniu Bayeru oglądaliśmy dwie mocno różniące się połowy. Niemcy w obu wypadli solidnie, ale jeśli idzie o faktyczne zagrożenie rywalom, niech waszej wyobraźni przemówi statystyka:
Pierwsza połowa, strzały celne Bayeru: ZERO.
Druga połowa, strzały celne Bayeru: siedem.
Mogłoby się wydawać, że Niemcy w pierwszej połowie nie istnieli, ale sęk w tym, że nie do końca. Nie byli wystarczająco agresywni i natarczywi w swoich działaniach, ale jednak takowe podejmowali. Gdyby akcje Bayeru przyrównać do budowania domu, to brakowało w nich właściwie tylko prac wykończeniowych. Konkretnie – strzałów, bo obeszło się bez nich. A przynajmniej bez tych, które leciałyby w bramkę Oblaka. Największe zagrożenie stwarzali Chicharito i Brandt. Nieporadność Hernandeza z przodu cieszyła kibiców Atleti, którzy wygwizdywali Meksykanina doskonale pamiętając, że dwa lata temu wyrzucił on ich w Ligi Mistrzów, jeszcze w barwach Realu.
Bardzo pewnie grała obrona, na czele z będącym w gazie Diego Godinem. Stoper robił swoje z tyłu, ale rozgrywając piłkę powodował też nerwowość u swoich vis a vis. Szczególnie wtedy, gdy przez środek zagrał passem do Griezmanna, ten odegrał z klepki do Correi, a napastnik na luzie prześcignął obrońcę i uderzył mocno na bramkę – Bayer uratował Bernd Leno. Sytuacja się powtórzyła, kiedy Correa w gąszczu obrońców zdołał wycofać piłkę do Koke, a ten uderzył kąśliwie na dalszy słupek. W drodze do bramki piłkę odbił Leno i zmienił jej drogę.
Nie wiemy, kto wstrząsnął szatnią Niemców w przerwie, ale ich gra też została zmieniona. Tayfun Korkut mówił przed meczem także o tym, że chce maksymalnie wykorzystać każdą minutę. I w drugiej połowie piłkarze Bayeru byli zmotywowani bardziej, niż Mikel Arrubarrena w kwestii strzelenia gola, gdy grając w Legii powtarzał przed kolejnymi meczami, że dziś będzie jego dzień. Co prawda Leverkusen skończyło jak on, ale w zupełnie innym stylu.
Murem, którego nie da się ani przebić ani obejść okazał się Jan Oblak. O ile w pierwszej części Leno pokazał się ze świetnej strony, to Oblak odstawił prawdziwe “one man show”. Interweniował, gdy:
– Kampl zszedł do środka i lewą nogą uderzył na dalszy słupek, a Oblak był zasłonięty i musiał rzucać się instynktownie
– sprzed szesnastki mocno strzelał Bayley
– Bayer w jednej akcji strzelał cztery razy i… tego opisywać nie będziemy. Po prostu ZOBACZCIE.
Atajate algo, Oblak…tres PARADONES en una misma jugada para evitar el gol ¡ENORME! 👏🏽👏🏽pic.twitter.com/UTLxQ6csgx
— Pasión Fútbol (@PasionFutbolFC) March 15, 2017
Człowiek-ośmiornica zapewnił czyste konto i tym samym stan 4:2 został zachowany. Choć nie ma co się oszukiwać – absolutnie nic nie wskazywało na to, że cokolwiek w kwestii awansu może się zmienić. Co najważniejsze dla kibiców Rojiblacos – będą mieli oni jeszcze okazję usłyszeć hymn Champions League na Vicente Calderon, które w maju idzie pod młotek. Taka informacja cieszy, bo doskonale wiedzą oni, że każdy mecz w ramach Ligi Mistrzów może być dla tego obiektu ostatnim. A do rozgrywek zdążyli się już przyzwyczaić, bo ćwierćfinał, do którego Atleti właśnie awansowało, będzie już czwartym z rzędu z udziałem ekipy Cholo.