Nawet Stefan Białas przejrzał na oczy, Dariusz Pasieka niestety jeszcze nie. Ten pierwszy na konferencji prasowej przejechał się po warszawskich piłkarzykach. Powiedział między innymi: “Nie ja budowałem tą drużynę, bo gdybym ja ją budował, część tych zawodników mimo że byliby najlepsi w swoich klubach, nigdy nie trafiłaby do Legii. Jestem w piłce na najwyższym poziomie od 1966 roku i w te 10 meczów rozmieniłem całą swoją reputację na drobne”.
Za karę zarządził podopiecznym trening, jutro o 10.00 (w razie awansu do europejskich pucharów miało być wolne, czyli przyzwolenie na weekendową najebkę). Po pierwsze – szkoda, że o 10.00, a nie 5.30, po drugie – szkoda, że dopiero teraz. Trzeba było ich lać przez całą rundę i patrzeć, czy równo puchnie.
Z kolei Pasieka dalej żyje w swoim wyidealizowanym świecie. Przyszedł do Arki – “wspaniała drużyna”! Po pięciu meczach – “wspaniała drużyna”! Po kolejnych dziesięciu – “wspaniała drużyna”. W końcu Arka po żenującym sezonie jedzie na mecz o życie do kiepskiego Śląska i oczywiście przegrywa. Dzięki porażce Piasta, mimo wszystko cudem się utrzymuje. Co mówi Pasieka? “Jestem dumny z tych chłopaków, że mogłem z nimi przez cały rok pracować”. Dumny?! Najmniej zwycięstw w całej lidze i on jest dumny? 28 punktów, które rok temu oznaczałoby ostatnie miejsce w tabeli. To ma być powód do dumy? No i jeszcze nadbałtyccy gwiazdorzy dostaną jakąś gigantyczną premię (milion złotych, czy jakoś tak) za to, że Piast spieprzył końcówkę sezonu. Kpina.
Pasieka, przestań się szczerzyć i chwalić każdego, o kogo ktokolwiek cię zapyta. Zamiast głaskać, złap tę bandę łamag za mordy, bo od tego słodzenia to już się niedobrze robi.