Wyobraźcie sobie najgorszego kelnera świata. Zanim dotoczy się do twojego stolika ty jesteś już tak wkurwiony, że masz wszystkiego dosyć i od wyjścia z knajpy dzieli cię krok. Spisując twoje zamówienie pomyli cebulową z żurkiem, do wegetariańskich pierogów doda skwarków, a przynosząc ci kawę rozleje po drodze połowę. Zamiast miłego wieczoru – mieszanka frustracji, nerwów i bezradności. Najchętniej podałbyś sobie tego kotleta sam.
Wstęp lekko od czapki piszemy nieprzypadkowo, bo tymi kelnerami byli dziś piłkarze Zagłębia i Arki, którzy zaserwowali nam najbardziej ciężkostrawną potrawę, jaką można sobie wyobrazić. Była mieszanina dwóch najgorszych składników
a) absolutnie żenującego tempa,
b) dramatycznej jakości.
No naprawdę, gdyby zajrzeć na pierwszy lepszy orlik, zapewne w 1,5 godziny nie obejrzelibyśmy tylu niedokładnych podań, co dziś w Lubinie. Pal licho już tę niezdarność, oglądając ligę od lat zdążyliśmy przywyknąć. Ale to tempo… Gdybyśmy takie ruchy mieli przy pisaniu tego tekstu, obejrzelibyście go na stronie gdzieś na przełomie maja i czerwca.
2018 roku.
Pierwsza połowa? Nie oglądaliśmy w niej ŻADNEJ sensownej akcji zakończonej jako takim (nie dobrym, nie przyzwoitym, jako takim) strzałem. Blisko był może Buksa, ale trafił w powietrze. Efektowny strzał podcinką próbował wymyślić Janoszka, jakby zapominając, że tego dnia przerasta go nawet krótkie podanie do najbliższego. Arka nie odpowiadała zupełnie niczym. Niby wypada wspomnieć o niezłej grze Zagłębia po stracie piłki, ale zadania dziś nie mieli zbyt trudnego. Naprawdę wyglądało to tak, jakby Grzegorz Niciński nakazał piłkarzom atakowanie dopiero po bramce w plecy.
Po przerwie – no patrzcie, jak jesteśmy w szoku – nie zmieniło się zupełnie nic oprócz stron. Ręce zacierała tylko księgowa, która z dumą po stronie “dochodu meczowego” dopisuje właśnie setki sprzedanych kubków kawy, która w takich okolicznościach musiała cieszyć się ogromnym zainteresowaniem. Było męczenie buły, co niektórzy wspomagali się zapałkami w oczach, aż wreszcie towarzystwo rozruszał rzut karny. Todorovski posłał długą piłkę w pole karne, stał tam Nespor, obok niego Socha, Polak położył ręce na plecach Czecha i… kontakt ewidentnie był, ale czy aż taki, by Nespor musiał padać jak rażony piorunem? Sędzia się raczej z tego wybroni, ale nie była to jedenastka z gatunku “gdy nie odgwiżdżę, dojdzie do kompromitacji”.
Tak czy inaczej karny wykorzystany przez Starzyńskiego odmienił mecz. Wcześniej Zagłębie miało inicjatywę, lecz nie wiedziało jak się dobrać rywalowi do skóry, po karnym to Arka miała inicjatywę, lecz nie wiedziała jak się dobrać rywalowi do skóry. Lekko szarpał Szwoch, coś tam próbował Formella, rozegranie brał na siebie Sambea, ale szło mu jak nam na trzeźwej imprezie. Gola na stopie do końca meczu miał tylko Woźniak, lecz to sam na sam wykonał tak, jakby był na pokazie drewna, a nie meczu piłkarskim.
Ehh, fatalny poniedziałek z Ekstraklasą. Gdybyśmy mieli do wyboru utknięcie w windzie lub oglądanie powtórki tego meczu, prawdopodobnie wybralibyśmy pierwszą opcję. W windzie można chociaż poznać kogoś fajnego.