Jak nazwalibyście prezesa PZPN, który nie potrafiłby w żaden sposób wykorzystać potencjału, jaki dziś ma polska piłka: z Lewandowskim, Milikiem, Zielińskim, świetnie grającą kadrą, mistrzem kraju w Lidze Mistrzów? Pewnie niezbyt ładnie. Powiecie: jasne, ale ma łatwą robotę, tego nie da się spieprzyć. Serio? To poczytajcie sobie, co się dzieje w Polskim Związku Tenisowym.
Potencjał polskiego tenisa jest spory. Mamy Agnieszkę Radwańską, która może się niektórym nie podobać, ale od prawie dekady jest zawodniczką pierwszej dziesiątki światowego rankingu i zarobiła na korcie ponad 100 milionów złotych. Mamy jej siostrę Ulę, która wraca po serii kontuzji i w końcu musi zaskoczyć. Mamy enfant terrible światowego tenisa Jerzego Janowicza, czyli gościa, którego niewyparzony język jest wprost proporcjonalny do skali talentu. Mamy też świetnego Łukasza Kubota, jakby nie patrzeć mistrza wielkoszlemowego Australian Open w deblu i ćwierćfinalistę singlowego Wimbledonu, mamy też grupę zdolnych juniorów. Brakuje nam tylko jednego: zarządzania.
Kop w dupę dla zarządu
Żeby była jasność: nie chodzi o to, że PZT jest średnio zarządzany, sek w tym, że w ogóle nie jest zarządzany! Ludzie ze środowiska mówią wprost, że to, co się dzieje w Polskim Związku Tenisowym, woła o pomstę do nieba. Prezes Jacek Muzolf (na zdjęciu poniżej) jest krytykowany ze wszystkich stron.
– Ta ekipa morduje tenisa w Polsce. Jeśli nic się nie zmieni, tenis będzie rzęził, aż padnie. Nazbierało się tyle patologii, że można by książkę napisać – mówi nam Piotr Radwański, którego wiele osób namawiało, żeby sam stanął na czele związku.
– Dopóki moje córki grają, nie ma takiej możliwości – ucina. Ale wysuwa swojego kandydata, Mirosława Skrzypczyńskiego, który zyskał poparcie dużej części środowiska, w tym także Jerzego Janowicza seniora.
Ekipa Muzolfa działa od września 2014 roku, wcześniej przez pewien czas był on pełniącym obowiązki prezesa. W międzyczasie, jesienią 2015 roku, Ministerstwo Sportu przeprowadziło kontrolę w PZT. Po jej zakończeniu minister Adam Korol złapał się za głowę i zażądał natychmiastowego ustąpienia Muzolfa oraz trzech innych działaczy z zarządu. Panowie naturalnie nie przejęli się jego słowami.
Potem, oczywiście, nie było wcale lepiej. Podczas meczu Pucharu Davisa z Argentyną w hali położono niewłaściwą nawierzchnię. Światowa Federacja Tenisa nie miała wyjścia i nałożyła na PZT karę: odjęcie 2 tysięcy punktów reprezentacji (spadek z 19. miejsca na 66. w rankingu) oraz 62 tysiące dolarów grzywny. Prezes odwołał się od decyzji, ale… tylko od drugiej części, prosząc o obniżenie finansowej kary o 75 procent. Znów porównajmy to do PZPN. Wyobrażacie sobie, że prezes Boniek pisze do UEFA: „spoko, zabierzcie nam 6 punktów eliminacjach do mistrzostw świata, ale obniżcie karę o 200 tysięcy złotych”? No, my też jakoś nie bardzo!
Efekt był łatwy do przewidzenia. Polacy wypadli z grupy światowej, potem przegrali kolejny mecz na wyjeździe z Bośnią i Hercegowiną i zamiast grać w elicie, jesienią będą się bronić przed spadkiem z I Grupy strefy Euro-Afrykańskiej.
– W każdym normalnym kraju cały zarząd z miejsca dostałby kopa w dupę – nie przebiera w słowach Jerzy Janowicz senior. – A u nas prezes uważa, że w zasadzie nic się nie stało!
Kasa świeci pustkami
Dalej? Minister Witold Bańka najpierw zażądał zwrotu 300 tysięcy złotych dotacji, które wcześniej otrzymał PZT. Prezes Muzolf nie potraktował go jednak poważnie, nie kwapił się do oddania pieniędzy. Wiele wskazuje na to, że… po prostu nie miał z czego.
– Wybory w PZT są w maju. Do tego czasu w kasie związku będzie pusto. Dosłownie pusto – mówi nam Mirosław Skrzypczyński, którego wiele osób uważa za ostatnią nadzieję polskiego tenisa. – Nie mogę podać dokładnych kwot, bo to tajemnica. Ale powiem tak: teraz na koncie PZT jest mniej więcej tyle, ile z kieszonkowego odłożył mój 8-letni syn…
– Gdy Muzolf zaczynał pracę, Związek miał około 3 milionów złotych na koncie. Teraz jest dno i nie ma kasy na wypłaty – dodaje Jerzy Janowicz senior.
Kiedy niedawno rozmawialiśmy z ministrem Witoldem Bańką, pytaliśmy go także o sytuację w związku tenisowym. – W przypadku PZT będziemy stosowali zasadę, że finansowanie z budżetu nie jest prawem, tylko przywilejem. Jeśli związki nie będą funkcjonowały transparentnie, będą karane finansowo – mówił. I okazało się, że stanowi rzadki przykład polityka, który dotrzymuje słowa. Obciął dotację na 2017 r. dla PZT o prawie 2 miliony złotych.
Nieudacznik za 47 tysięcy miesięcznie
Co trzeba zmienić w PZT? Skrzypczyński nie owija w bawełnę i mówi: wszystko. – Związkiem zarządza dziś armia ludzi z poprzedniej epoki. Jestem w zarządzie od 10 miesięcy, nie mogę się nadziwić, kiedy patrzę jak pracuje prezes i jego ekipa. To są ludzie żywcem wyjęci z filmów Barei, nie mają wizji, planu, a o biznesplanie chyba w życiu nie słyszeli – opowiada. – Prawda jest taka, że to związek z ogromnym potencjałem, a oni nie są w stanie załatwić żadnego finansowania. Po obcięciu dotacji przez ministerstwo, PZT w zasadzie utrzymuje się ze składek od zawodników, trenerów i klubów. Przecież to absurd!
Rozwiązaniem problemu z pieniędzmi miała być stworzona przez związek spółka Tenis Polski. Na jej czele stał Marcin Śmigielski, który najpierw zrobił bardzo szybką karierę w strukturach PZT, a jesienią z hukiem wyleciał z pracy. – Ten człowiek miał przyprowadzać pieniądze do spółki. Tymczasem zarabiał miesięcznie 47 tysięcy i nie robił nic. A nawet nie on zarabiał, bo nagle po pieniądze zaczęli się zgłaszać ścigający go komornicy. Okazało się, że nikt go nie prześwietlił – oburza się Jerzy Janowicz senior. – Przecież to najłatwiejsza robota na świecie: masz związek z Radwańską, z Janowiczem i musisz tylko pozyskać sponsora. Powinny się ustawiać kolejki! Nie miałbym żadnego problemu, gdyby od każdej kwoty brał 10 czy 15 procent prowizji. Ale on tylko kasował pensję… Cała ta ekipa to nieudacznicy i drobne cwaniaczki, żeby nie powiedzieć mocniej.
Kierowane przez PZT reprezentacje w szybkim tempie pikują, niedługo wylądują gdzieś w trzeciej lidze światowego tenisa. Sam związek także leci w stronę przepaści i nie wygląda na to, żeby do czasu wyboru nowych władz cokolwiek mogło mu pomóc. – Chwała ministrowi, że wstrzymał dotację, bo one nie szły na tenisa, tylko na żywienie tych darmozjadów – podkreśla Janowicz. A pytany o szanse Skrzypczyńskiego w wyborach oburza się. – W ogóle nie powinno być głosowania. Kopa w dupę Muzolfowi i niech zaczną pracować ludzie, którym zależy na polskim tenisie, a nie na korycie.
JAN CIOSEK