Jesteśmy świadkami kolejnego piłkarskiego dramatu. Po wypadku drużyny Chapecoense, w którym zginęło 71 osób, teraz w Angoli zmarło 17 kibiców, a około 80 osób trafiło do szpitala. Dlaczego? Ponieważ kibice miejscowego klubu Santa Rita de Cassia kierowali się zasadą Billa Shankly’ego. “Niektórzy uważają, piłka nożna jest sprawą życia lub śmierci. Jestem bardzo rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, iż jest o wiele, wiele ważniejsza”. Niestety, w tym przypadku okazało się, że piłka jest sprawą śmierci.
Na mecz pierwszej ligi pomiędzy drużynami Santa Rita de Cassia i Recreativo de Libolo w Uige, na północy kraju, był niewyobrażalny popyt. Niewyobrażalny i nieproporcjonalny do liczby miejsc na trybunach. Na stadion mogło wejść osiem tysięcy widzów, chętnych było znacznie więcej. Niestety, kibice nieposiadający biletów nie pogodzili się z faktem, że meczu nie obejrzą i poszli pod bramy stadionu. Niezliczony tłum napierał na bramy, w końcu organizatorzy postanowili ich wpuścić. Trwała 7. minuta spotkania, wejście zostało otwarte.
– Chcieliśmy wejść na stadion, ale przed nami były bariery. Otworzyli je i pierwszy rząd ludzi upadł. Ja byłem w trzecim rzędzie leżących – powiedział kibic, który trafił do szpitala, ale jedynie złamał nogę. Jedynie, bo na miejscu zmarło 17 osób, stratowanych przez napierający tłum.
Prezydent Angoli Jose Eduardo dos Santos nakazał już rozpoczęcie śledztwa tej sprawie. Organizatorzy, którzy nie zapanowali nad tłumem, odmawiają komentarzy. To samo zrobiła policja. W Angoli trwa obecnie żałoba narodowa, a z całego piłkarskiego świata spływają kondolencje. Ta tragedia pokazuje najdobitniej, jak wielkie może się okazać pragnienie futbolu i jak tragiczne konsekwencje może mieć nieprzygotowanie organizatorów do tak ogromnego popytu…