Reklama

Do Śląska trafiali piłkarze, o których nie miałem pojęcia

redakcja

Autor:redakcja

31 stycznia 2017, 08:22 • 23 min czytania 24 komentarzy

– Byli piłkarze, którzy się pojawiali i byli dla mnie niewiadomą, była grupa, o których zabiegałem i taka, na temat których dostawałem pytania czy ich wziąć. Przykład z trzeciej grupy to Ostoja Stjepanović. Przyszedł na tydzień przed pierwszym meczem, kiedy miałem jednego środkowego pomocnika. Pytanie, co pan by wtedy zrobił? A przypomnę, że graliśmy z Lechem. Powiedziałby pan: dobra, niech przyjdzie, znając Ostoję z Wisły, czy nie, potrzebujemy innego zawodnika i gramy z Lechem z jednym środkowym pomocnikiem w kadrze. Jeżeli ktoś mówi, że za letnimi transferami stoi Rumak to jest w błędzie i jest to bardziej złożony problem – mówi Mariusz Rumak w rozmowie z Weszło. Dyskutujemy między innymi o transferach, rezultatach poniżej oczekiwań, żalu po zwolnieniu i czynnikach, jakie wpływają na wyniki klubu sportowego. Długa lektura, zapraszamy.

Do Śląska trafiali piłkarze, o których nie miałem pojęcia

„Miejsce zajmowane w tabeli odpowiada potencjałowi, jaki posiada Śląsk” – podtrzymuje pan?

To prawdziwe zdanie i nie wolno się tego bać. Mówiłem o potencjale, ale do tego dochodzi cykl pracy. Ten zespół jest po sześciu miesiącach pracy, więc i jego potencjał się zmienił.

Czyli Korona ma większy potencjał?

Nie wiem, nie znam Korony na tyle, by stwierdzić czy ma większy. Tabela to określi.

Reklama

W tabeli jest wyżej.

Nie teraz, a na koniec rozgrywek. To nie jest tak, że jak startujemy w wyścigu Paryż-Dakar to sprawdzamy, co dzieje się w połowie. Ważne jest, kto na końcu dojedzie do mety, a nie w połowie stawki.

Użył pan czasu teraźniejszego – czyli na teraz taka Korona ma większy potencjał od Śląska?

Nie, Korona ma lepsze miejsce niż Śląsk. Potencjał to nie jest określenie miejsca w tabeli – miejsce jest wypadkową meczów, które rozegrałeś. Śląsk miał już dwa mecze z Legią, Lechem i Lechią. Inne zespoły – nie mówię już nawet o Koronie – mogły mieć inny kalendarz, więc jeśli rozstrzygamy coś po 22 kolejkach, to spójrzmy, kto z kim rywalizował.

Mówi pan również, że to miejsce odpowiada też sposobowi, w jaki budowana była drużyna. To było najtrudniejsze wyzwanie w pana trenerskiej karierze?

Nigdy nie jest łatwo, ale teraz było wyjątkowo. W przygotowaniach brała bardzo mała liczba piłkarzy i dochodzenie zawodników w trakcie rozgrywek nigdy nie jest rzeczą komfortową. Znowu, porównując do innych zespołów, warto by sprawdzić – ja tego nie robiłem – kto pierwszego lipca 2016 roku, dysponował już kadrą, a kto dopiero ją budował. Śląsk był na pewno tym zespołem, który 30 czerwca, w momencie kiedy rozpoczynały się przygotowania, dysponował 17 piłkarzami na zgrupowaniu, wliczając w to chłopaków, którzy nie zagrali w Ekstraklasie nawet minuty. Trudno było zbudować zespół.

Reklama

Tu miał pan najmniej do powiedzenia, jeśli chodzi o transfery?

Tutaj po raz pierwszy spotkałem się z sytuacją, że przychodzili piłkarze, o których nie miałem pojęcia.

Dlaczego więc pan nie zrezygnował i firmował swoim nazwiskiem ludzi, których pan nie znał?

Czasami jest tak, że człowiek wierzy w proces, który się tworzy i idzie on w dobrą stronę. To nie jest wina tych piłkarzy, że tu przyszli – na przykład ja oceniam Augusto dosyć wysoko, a to jest zawodnik, o którym nie miałem pojęcia. Patrząc na zespół, jaki mam i ufając ludziom, którzy byli obok i też prosili mnie, żeby nie wypowiadać się na ten temat – bo Śląsk jest w przebudowie – wiedziałem, że w kolejnym okienku transferowym mając już zespół, zaczniemy go uzupełniać, a nie budować. To miało wydarzyć się zimą.

Jak wyglądał proces transferowy w Śląsku?

Bardzo różnie. Byli piłkarze, którzy się pojawiali i byli dla mnie niewiadomą, była grupa, o których zabiegałem i taka, na temat których dostawałem pytania czy ich wziąć. Przykład z trzeciej grupy to Ostoja Stjepanović. Przyszedł na tydzień przed pierwszym meczem, kiedy miałem jednego środkowego pomocnika. Pytanie, co pan by wtedy zrobił? A przypomnę, że graliśmy z Lechem. Powiedziałby pan: dobra, niech przyjdzie, znając Ostoję z Wisły, czy nie, potrzebujemy innego zawodnika i gramy z Lechem z jednym środkowym pomocnikiem w kadrze. Jeżeli ktoś mówi, że za letnimi transferami stoi Rumak to jest w błędzie i jest to bardziej złożony problem. Takie głosy mogą się jednak pojawić, bo co to za trener, który nie odpowiada za transfery. Powinien odejść, gdy nie ma 100 procentowego wpływu na budowę zespołu.

Takie jest moje zdanie.

Dzisiaj przeczytałem, że jeden z transferów Borussii Dortmund, został zrobiony za plecami Tuchela, mówię tu o tym 17-letnim Szwedzie. To co? Tuchel ma teraz iść powiedzieć, że nie będzie prowadził Borussii, bo ktoś mu kupił piłkarza?

To jest chłopak do grania za parę lat. Pan dostawał ludzi do grania na teraz.

Jest różnica, ale tak jak powiedziałem, wtedy wierzyłem, że do końca okienka zespół będzie na tyle wykrystalizowany, by przetrwać ten pierwszy okres. Potem wzmocnimy go zimą i pójdziemy dalej.

Nie miałby pan teraz lepszej sytuacji na rynku, gdyby odszedł latem?

Nie wiem jaka ona jest teraz.

Odszedł pan z łatką kogoś zwolnionego, a wtedy można było odejść jako wygrany po utrzymaniu.

Trener chce pracować i być na warsztacie, a nie siedzieć i nic nie robić. Można oczywiście powiedzieć, że boisko nieskoszone, transfer za plecami, jak nie pojedziemy na taki obóz, to nie będę w tym klubie.

Hiperbolizuje pan.

Okej, z trawą to może był zły przykład.

Miał pan trudno przez transfery robione w ostatniej chwili, ale wydaje mi się, że część problemów sam pan sobie zafundował. Na przykład pozbycie się lekką ręką Kiełba.

Jacek to dobry piłkarz, ale proszę zobaczyć, że nigdzie poza Koroną nie grał na tyle, na ile go stać. Był taki moment, że on sam powiedział „coś jest nie tak” i zaczęliśmy rozmawiać, nie jestem zwolennikiem zatrzymywania piłkarzy za wszelką cenę, to nigdy nie wyjdzie na dobre zawodnikowi i zespołowi. On widząc, w jaki sposób ja buduje zespół, uznał, że to może być dobry moment na zmianę otoczenia. To jeszcze był czas, w którym rozmawialiśmy, że trzeba wzmocnić zespół dobrymi piłkarzami. Jakbym wiedział do końca okienka jacy skrzydłowi będą w zasięgu, dłużej zastanawiałbym się nad odejściem Jacka. On odchodził na początku okresu przygotowawczego.

Kiełb ma więcej punktów w klasyfikacji kanadyjskiej niż wszyscy skrzydłowi Śląska razem wzięci.

To jest dowód tego, że środowisko kieleckie mu służy. Pracowałem z nim w dwóch klubach i bardzo go cenię i zawsze będę cenić, za jego pracę i umiejętności. Jednak nie udało się wspólnie grać w jednym zespole, może kiedyś się uda. Nie wiem jakie on miał statystyki za trenera Pawłowskiego, może lepsze. U mnie mało grał.

Może za mało?

Zawód trenera to jest podejmowanie decyzji.

Ta była słuszna?

Nie wiem. Wiosną, gdy Jacek mniej grał, Śląsk przegrał tylko jedno spotkanie i wtedy wydawało się, że słuszna, bo zawsze o decyzjach mówią wyniki. Jesienią już go nie było i trudno powiedzieć, czy Śląsk grałby lepiej, gdyby Jacek był. Decyzje wiosną były takie, a nie inne, trzeba było wybrać piłkarzy, bo Śląsk był na 14 miejscu i czerwona latarnia zapaliła się bardzo mocno. Na pewno Jackowi trzeba oddać jedno – on wziął udział w akcji, która dała utrzymanie, w meczu przeciwko Termalice. Bramka na 2:1, samobójcza, wypracowana przez niego. Przyczynił się do utrzymania.

A co z Morioką? Był wiosną i grał super, był też jesienią i stał się cieniem samego siebie.

To jest złożony temat, dwuetapowy. Po pierwsze, Morioka krótko grał dobrze – dwa miesiące, kwiecień-maj. 10 marca ja przychodziłem do klubu, w pierwszych meczach był na ławce, bo trzeba było inaczej zagrać, więc nie oceniajmy piłkarza po dwóch miesiącach, choć niewątpliwie ma wielkie umiejętności. Miał też wtedy wokół siebie piłkarzy o określonych predyspozycjach, bo był koło niego Robert Pich, za nim Tomek Hołota i Tom Hateley, wtedy gra się zupełnie inaczej. Wtedy mógł mieć więcej przestrzeni dla siebie i nie był znany w lidze – na zasadzie, jest Japończyk w Śląsku, strzela bramki i tyle o nim wiadomo. Nikt się nie przygotowywał do tego jak teraz, kiedy się mówi, że Morioka jest najlepszym piłkarzem Śląska.

Drugi aspekt jest taki, że on chciał wyjechać latem z Polski i tego nie ma co ukrywać. Pamiętam ostatni dzień okienka, kiedy chodził i mówił, że ma klub. Czy miał czy nie, to inna sprawa, ale tym jego głowa, za sprawą menadżerów, była pochłonięta. Dawał z siebie 100 procent, nie odstawiał nogi, ale wiemy, że proces motywacji nie jest taki, że wychodzisz i grasz, tylko trzeba poświęcić całe swoje życie. A wtedy jego życie poza klubem było takie, że menadżerowie szukali mu klubu. To miało niewątpliwy wpływ na Moriokę jesienią. Trochę też pech, bo miał swoje sytuacje i gdyby je wykorzystał, dałby więcej pewności sobie i zespołowi. Jednak nie wykorzystał, nie ma co polemizować, zobaczymy co teraz zrobi.

Ale miał też pan faworytów jak Alvarinho, który dawał mało.

Czy mało?

Gol i dwie asysty to według mnie mało.

No i gol w Pucharze Polski, więc gdybyśmy zaczęli go porównywać z innymi skrzydłowymi, to się okazuje, że ma takie same statystyki.

W Śląsku konkurencji specjalnej nie ma.

Dochodzimy do sedna. Nie chcę mówić, że nie ma konkurencji, ale patrząc na skrzydłowych Śląska, to był Łukasz Madej, oraz Joan Roman i Mario Engels, którzy przychodzili na sam koniec okienka transferowego. A jak ktoś przychodzi na koniec, to znaczy, że nie jest do końca przygotowany, żeby grać na wysokim poziomie i trzeba go wkomponować. Alvarinho był cały czas przygotowany i przepracował cały obóz. To był jeden z dwóch piłkarzy, o których zabiegałem i którzy doszli. To miał być jednak piłkarz, który wzmocni rywalizację, a nie będzie czołowym skrzydłowym. Bo po pierwsze, jest wypożyczony, a po drugie dobrze go znając, wiedziałem, że jest dużo groźniejszy, gdy wchodzi z ławki – co widać po bramkach, zdobywał je tylko wchodząc jako zmiennik.

Kto był tym drugim?

Filipe Goncalves. Zabiegałem o wiele nazwisk, ale mówię o tych, którzy dotarli.

Ma pan chyba słabość do piłkarzy z Portugalii.

Nie wiem. W Lechu ich nie miałem, pojawili się w Zawiszy, tam ich było dużo, a jak przyszedłem, z bardzo wielu zrezygnowałem zaraz po przyjściu. W Śląsku natomiast chodziło o dobrych piłkarzy i jeśli nie mogłem ściągnąć dobrego Polaka do środka, to szukaliśmy kogoś o podobnych predyspozycjach, agresywnego, odbierającego piłki. Trudno mi mówić o transferach Śląska latem, bo to nie była pełna metodyka ich obserwacji. Ja nie znałem Filipe Goncalvesa pierwszego lipca, nie wiedziałem, że ktoś taki istnieje. Dopiero gdy zgłosił się menadżer, trzeba było obejrzeć ileś materiałów video, porozmawiać z ludźmi, którzy z nim pracowali albo grali w jednej lidze. I na takiej podstawie dokonywało się transferów. Bardzo łatwo o pomyłkę.

No i Goncalves taką był, już go nie ma w Śląsku.

Pytanie, dlaczego go nie ma.

Bo pana nie ma?

Nie wiem, to nie jest pytanie do mnie.

Ale sam miał pan do niego pretensje, gdy dostał czerwoną kartkę z Legią.

Trudno było nie mieć pretensji. Staram się wszystkich traktować tak samo – nieważne czy ma 16 czy 36 lat, czy jest z Polski czy zza granicy, czy za transferem stałem ja, czy nie. Jeżeli popełnia błąd w postaci swojego zachowania w 93 minucie, to musi ponieść konsekwencje.

WARSZAWA 23.07.2016 MECZ 2. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - SLASK WROCLAW 0:0 MARIUSZ RUMAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Szatnia nie powinna być bardziej polska?

Powinna być. Na liście życzeń, każdą pozycję otwierali Polacy. Było wielu Polaków, których rekomendowałem, ale nie trafili do Śląska – pewnie okazywali się za drodzy, bo skoro ktoś miał być tani, to czemu nie mógłby trafić do Śląska. Piłkarz musi chcieć przyjść do klubu, klub musi chcieć piłkarza i jeszcze musi to się wszystko finansowo zgadzać.

Ta zagraniczność podnosiła panu poziom trudności?

Nie dzielę piłkarzy na zagranicznych i nie, tylko na dobrych i słabszych. Zawsze będę chciał najlepszych i jeżeli będzie słabszy Polak, ale bardzo dobry piłkarz zza granicy to wezmę tego drugiego. Gdy będą obaj o tym samym potencjale, to wezmę Polaka, bo łatwiej się prowadzi zespół – mówisz w tym samym języku, znasz ich mentalność, oni znają specyfikę ligi.

A co z Mervo? To nie był piłkarz, o którego pan zabiegał?

To chyba jedyny piłkarz na jakiego wydano pieniądze. Pamiętam jak dziś, że w pewnym okresie zapytano mnie: to co z tym Mervo? Odpowiedziałem: jeśli mamy płacić, sprowadźmy dobrego napastnika.

Przyszedł i na niego pan stawiał na początku, nie na Bilińskiego.

A później na Kamila i żaden z nich do końca nie obronił się bramkami. Śląsk zdobył ich najmniej po 22 kolejkach Ekstraklasy.

Kiedy Kamil po raz pierwszy zagrał od początku, strzelił gola i miał dwie asysty.

Dlatego dalej dostawał szanse. Takie były decyzje, trener jest zobowiązany do podejmowania decyzji.

Czyli stawiał pan niżej Bilińskiego od Mervo, którego nie uznawał pan za dobrego piłkarza?

Nie. Ja uznawałem go za zawodnika z potencjałem. Rozmowy były takie, że jeśli szukamy piłkarza, którego będzie można sprzedać gdzieś na Zachód, to bierzmy Mervo. Ale na dzisiaj, jeśli kogoś kupujemy, to bierzmy napastnika ze statystykami. I ani Mervo, ani Kamil ich nie mieli. Mówię o Polsce, Kamil miał takie za granicą.

Nie chcę robić z Bilińskiego i Kiełba zbawców Śląska, ale czy zawodnicy słysząc pana na konferencjach, że potrzebuje transferów, mogli czuć – trener w nas nie wierzy, nie damy rady?

Piłkarz – podobnie jak trener – jeśli czuje, że nie daje rady, to niech zmieni zawód.

rewolucjaKUP KSIĄŻKĘ FUTBOLOWA REWOLUCJA. KIBICE WKRACZAJĄ DO GRY W PROMOCJI W SKLEPIE WESZŁO

Nie, że nie da, ale że nie ma zaufania.

Co to oznacza? Trudno mi rozmawiać o współpracy na linii zawodnik – trener i o zaufaniu. Ja wszystkim ufam, a wybieram skutecznych. Nie ma braku zaufania do kogoś, wybiera się skutecznych i jeśli ktoś taki jest, to gra. O zaufaniu mówi się w Polsce, nie słyszałem o tym w Bundeslidze, tam jest rywalizacja, a nie zaufanie. Szukamy drugiego dna, bo trener ze mną nie rozmawia i tak dalej. Ja rozmawiam ze wszystkimi, nie znam szkoleniowca, który by tego nie robił. Jednak jeśli ktoś oczekuje, że trener będzie z nim rozmawiał codziennie w cztery oczy, to też jest coś nie tak, bo jest 20-kilku piłkarzy i trzeba by każdemu 30 minut poświęcić, to wychodzi 12 godzin. A jeśli ktoś oczekuje, że trener będzie się tłumaczył ze swoich decyzji? Pamiętam jak dziś, byłem na konferencji Carlo Ancelottiego, który powiedział, że nigdy się nie tłumaczy, ale każdy ma prawo zapytać, dlaczego nie gra. Wielki trener, wielki piłkarz, a nikt nie ma do niego pretensji. Trener jest zobowiązany, by wybierać najlepszych. Największym problemem – już nie w Śląsku, a w Polsce – jest brak rywalizacji. Jeśli ona jest, to zakasuję rękawy, walczę i to podnosi poziom. Jakby prezes powiedział na konferencji, że szukamy trenera, to ja bym stwierdził, że w życiu mnie nie zwolnisz, bo ja wygram pięć następnych spotkań. I jak ja mówię, że na przykład szukamy bramkarza, to oczekuję, że ten powie – w życiu mnie nie zmienisz, bo ja nie puszczę teraz bramki. To jest myślenie sportowca.

Szczerze mówiąc, to jest to przerażające jak działa Śląsk. Jeszcze niedawno to był mistrz Polski.

Nie porównywałbym mistrzowskiego Śląska do tego teraz, to jest ten sam klub piłkarski, ale zupełnie inne cele. Spójrzmy na budżet i już się wszystko wyjaśnia. Żeby coś wygrać, trzeba wydać. Dobitnym przykładem jest Legia, żeby zagrać w Lidze Mistrzów musiała wydać wiele pieniędzy, zdobyć doświadczenie w Lidze Europy, by w końcu wygrać ze Sportingiem w Lidze Mistrzów. I ja się z tego cieszę, bo to podnosi poziom polskiej piłki, cieszę się, że robi to polski trener.

Uciekamy od tematu – chodzi mi o to, że Śląsk rozmienił swój sukces na drobne.

Nie powiedziałbym tak. Trzeba by zapytać kogoś, kto był tam blisko – wtedy i teraz – co sprawiło, że nie udało się utrzymać tego poziomu.

W grudniu dyrektor Matysek mówi, że potrzeba polskich piłkarzy. Miesiąc później prezes stwierdza, że nie ma na to pieniędzy – według mnie to jest niepoważne.

Nie znam tych wypowiedzi, ale pamiętam, ze rozmawiałem z dyrektorem Matyskiem i mówiłem, że potrzebujemy polskich piłkarzy. Niech będą wypożyczeni, ale polscy. Dzisiaj to już jednak nie jest zespół, który ja tworzę.

Okej, więc wróćmy do pańskiego Śląska. Mówił pan, że we wrześniu przyjdzie kryzys, bo skończy się letnia para. Jaka to była para, skoro nie udało się strzelić gola u siebie?

Taka, że nie straciliśmy bramki.

Mało.

Jednak dużo, jeśli chodzi o grę z takiej klasy przeciwnikami. To jest kwestia oceny, wiadomo, że teraz trochę zagrałem, bo to był tamten Lech i tamta Legia z tamtymi problemami, ale to zawsze będą klasowe zespoły, które się przygotowywały z grupą piłkarzy przeciwko Śląskowi, który się tworzył. Ja uznawałem tamte wyniki za sukces. Nigdy nie jest tak, że trener z zespołem nigdy nie znajdzie się w kryzysie. Jesteś dobrym trenerem wtedy, gdy potrafisz z niego wyjść i masz to szczęście, że ktoś cię w czasie kryzysu w nim nie zwolni. Ja kilka zespołów z kryzysów już wyprowadziłem, chociażby Śląsk w sezonie 2015/2016. Jeśli uznamy ostatnie cztery mecze za kryzys – co nie jest prawdą – to pytanie, czy byłbym w stanie wyprowadzić z niego zespół.

To nie był kryzys?

Nie, to były słabsze wyniki i znamiona tego, że trzeba coś zmienić, o czym głośno mówiłem. Spójrzmy na sinusoidę Śląska. Wrzesień – bardzo słabe wyniki, w jakich okolicznościach, można polemizować. Fakt: słabe wyniki i nigdy nie będę się usprawiedliwiał. Przerwa na reprezentację i co my zrobiliśmy? Dołożyliśmy coś ekstra? Nie, pracowaliśmy według przyjętego planu i na cztery mecze wygrywamy trzy, a z Cracovią remisujemy tracąc bramkę w ostatnich sekundach meczu z karnego. 10 punktów udało się zdobyć i znowu wpadamy w dołek, ale to jest sinusoida, a nie kryzys. Teraz trzeba tylko ustabilizować się na pewnym poziomie. Można powiedzieć: w ostatnich czterech meczach Śląsk zdobył jeden punkt. Prawda. Jednak można powiedzieć – w ostatnich ośmiu meczach zdobył 11 oczek.

Wciąż mniej niż połowa.

Mniej, ale średnio dawałoby to pierwszą ósemkę, bo wyszłoby 40 punktów po 30 kolejkach. W tych ośmiu meczach graliśmy z Lechem, Legią, Lechią i derby z Zagłębiem.

Nie można się obrażać na terminarz, a trochę pan to lubi, jak wspominam pracę w Lechu.

Nie obrażam się, tylko mówię o ocenie sytuacji. Nie oceniajmy w połowie drogi, tylko na koniec.

Jednak może tak jak pan wymaga skuteczności u piłkarzy, tak wymagają prezesi u pana? Chcą być wyżej już teraz? Pytam, bo trochę czuję żal w pana wypowiedziach, że to się już skończyło.

Tak, zdecydowanie żal jest, bo uważam, że dużo dobrego można było zrobić w Śląsku i tak się zaczynało dziać, w systemowym ujęciu pracy. Od 10 marca robiliśmy kroki do przodu. Żal, bo udało się utrzymać zespół i skończyć na 10 miejscu, pokazując, że jest potencjał. Jednak tamten rozdział trzeba zamknąć, tamtego Śląska już nie było, wielu piłkarzy odeszło. To jakby zaczął się tworzyć nowy klub w Polsce. Dostajesz jedno okienko, budujesz zespół w określony sposób i nie dostajesz drugiego. Jak mógłbym nie mieć żalu, że ktoś rezygnuje z twoich usług w trakcie trwania rywalizacji? Daj mi dokończyć albo przynajmniej rozmawiaj, że coś jest nie tak. Takiej rozmowy nie było – „nam się to nie podoba, proszę zrobić analizę, dlaczego tak jest i co się dzieje”. Tylko dyrektor sportowy mówił, że on rozumie naszą sytuację i trenera by nie zwalniał.

Nie wiem, czy pan trochę nie przesadza z „drugim Śląskiem” – ostatni mecz sezonu 15/16 i pierwszy 16/17 zaczynało siedmiu tych samych piłkarzy.

Podwaliny były, ale bardzo skąpe.

Polska Wroclaw 08.09.2016 Trening pilkarzy Slask Wroclaw N/z: Mariusz Rumak slask trener head coach w tle tlumaczy Adam Kokoszka slask #20 Mario Engels slask #9 Fot: Sebastian Borowski

Czuł pan, że stracił szatnię?

Nie, natomiast na kilka meczów przed zwolnieniem powiedziałem do dyrektora sportowego – już nowego – że warto by wzmocnić pozycję trenera. Są dwie szkoły na poziomie pracy zarząd-trener: w jednej wzmacnia się pozycję szkoleniowca, patrz Marcin Kaczmarek w Płocku, kiedy zaczął mieć słabsze wyniki, przedłużono z nim kontrakt. Czyli wzmacniam trenera i mówię, że on jest tutaj wodzem – oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że ze mną trzeba było przedłużyć. I druga szkoła: zaczynam sprawdzać, czy trener się nadaje. Rozmawiam z piłkarzami, jak trenują, czy trener jest ok, czy dobrze się czują. Jednak jak było w Śląsku, to panu nie powiem, bo to powinno zostać wewnątrz.

Nie musi pan mówić, można się domyślić, że w tym wypadku wybrano drugą drogę.

Nie wiem, czy wybrano drugą drogę, ale na pewno nie wzmocniono pozycji trenera, tylko czekano na to co się wydarzy.

Był pan pod koniec zrezygnowany? Takie odnoszę wrażenie, na przykład w meczu z Arką zrobił pan jedną zmianę.

Może tak zostało to odebrane, ale na pewno nie była to rezygnacja – zależało nam na wygranej z Arką, to by dawało duży handicap przed zimą.

A Grajciar na lewej obronie w meczu z Lechią to było takie pokazanie, „nie mam kim grać”?

Nie było ani jednego obrońcy w składzie. Można było tylko przesunąć Adama Kokoszkę do środka obrony i ustawić Dvaliego na lewą stronę. Natomiast Lasha, gdy grał na lewej obronie to prezentował się słabo. Po takich przesunięciach bardzo dużo stracilibyśmy w środku, nie mieliśmy Goncalvesa, który pauzował za czerwoną kartkę, zostałby tylko Ostoja. Lechia jest najsilniejsza w środku, tam robią dużą przewagę i jeśli przedostaną się między formację obrony a pomocy, to są najgroźniejsi. Nie wiem, czy pan to analizował, ale zagraliśmy płaską piątką w pomocy. Lechia w pierwszej połowie miała z tym dużo problemów i poza jedną okazją na początku, nie mogła sobie stworzyć żadnej sytuacji. Dopóki Peter nie popełnił szkolnego błędu. Taktyka się sypie, można ją pięknie przygotować, ale każdy może popełnić błąd, nawet nie wynikający z pozycji tylko z pomyłki technicznej. Wtedy trzeba zacząć inaczej grać, a Lechia to wykorzystała. Uważałem, że to będzie taki mecz, w którym padnie remis 0:0 albo wygramy 1:0 po jednej akcji, jeśli będziemy bardzo uważni w obronie. Sposób był przygotowany. Peter to dobry piłkarz, któremu takie błędy się nie przytrafiały.

Nie ma lewych obrońców w młodzieży Śląska?

Są. Rezerwy Śląska grają o utrzymanie na czwartym poziomie rozgrywkowym.

Czyli kolejny problem klubu – nie ma młodzieży.

Nie ma, a Śląsk jest na drugim miejscu w systemie premiującym młodzieżowców przez PZPN, za Lechem.

Na nic to się jednak nie przekłada.

Mocno punktował Kamil Dankowski i wchodzący Mariusz Idzik. Na 20 piłkarzy z pola mieliśmy czterech młodzieżowców i wierzyłem, że każdy może zagrać w lidze po okresie pracy. To nie jest wcale mało, Idzik i Wiech to są roczniki 97, przez pół roku mieli przygotowany plan, jeśli chodzi o pracę nad siłą po to, by wiosną być częściej na boisku. Znowu wracamy do tego, że ja zakładałem dłuższy czas pracy, a nie od meczu do meczu, a tak zostałem rozliczony. Być może to był błąd, może nie trzeba pracować z młodzieżą, nie przygotowywać ich do ligi tylko wziąć 30-latków i starać się przetrwać? Jednak to nie jest mój styl pracy i w następnym klubie też będę ciągnął młodych piłkarzy.

Muszę jeszcze zapytać o Puchar Polski, bo znowu tam panu nie poszło. Dlaczego?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Analizuję, ale każdy mecz jest inny.

Nie jest może tak, że nie potrafi pan zmobilizować swojego zespołu na słabsze drużyny?

Zrobiłem dużo niepotrzebnych zmian. Po raz pierwszy zagrali Engels i Riera, ten drugi wykonywał karnego i nie trafił, kiedy wszystkie na treningu trafiał. To są błędy w selekcji. Uznałem, że to był moment na skorzystanie z piłkarzy, którzy przyszli w sierpniu. Jakby pan przeanalizował, to po tej przegranej powróciliśmy znowu do jednej grupy piłkarzy.

Może gdyby pan miał argument w postaci Pucharu Polski, wciąż by pan w Śląsku pracował.

Nie byłbym do tego przekonany.

Problemem Śląska jest brak zawodników, z którymi kibic może się utożsamiać?

Nie chcę powiedzieć, że to jest problem Śląska, ale Dolny Śląsk to wylęgarnia talentów i nawet nie wszystkich, ale część z tych piłkarzy warto mieć. Ja te nazwiska podawałem. Wciąż mogą do Śląska trafić, tylko trzeba za nich zapłacić, a to nie są jakieś horrendalne kwoty.

Pusty stadion był dużą przeszkodą przy grze u siebie?

Zawsze się lepiej gra, jeżeli są ludzie, szczególnie gdy jest duży stadion, tak jak we Wrocławiu. Jeśli było nawet 10 tysięcy, to grając na obiekcie Piasta jest fajnie, ale tutaj jest pusto.

Wolałby pan grać na Oporowskiej?

Nie.

Taki Biliński stwierdził, że by wolał.

Trudno mi polemizować – on by wolał, a ja bym wolał grać na stadionie miejskim, gdzie jest 40 tysięcy ludzi.

Takiej możliwości nie ma.

Są, jeśli Śląsk będzie się rozwijał.

Tak, ale mówię na ten moment.

Wyniki klubu sportowego zależą od trzech czynników. Pierwszy – nie najważniejszy, wszystkie są tak samo ważne – to organizacja. Gdzie pojedziesz na obóz, z kim zagrasz sparing, czy masz dobre boiska do treningu, czy masz wygodny autobus, badania i tak dalej, wszystko, co wpływa na organizację pracy. Patrząc choćby na sparingi – jeśli chcesz podnosić swój poziom, musisz mieć dobrych rywali. Prowadząc Lecha zawsze graliśmy z bardzo dobrymi przeciwnikami, zimą czy latem. Piłkarze nabierali pewności siebie. Tak samo z Zawiszą – pojechaliśmy do Hiszpanii, poprosiłem prezesa byśmy mieli dobrych rywali i tacy byli.

Druga rzecz to zespół. Jeśli określasz, że chcesz być na siódmym miejscu, to piłkarze muszą mieć umiejętności na siódme miejsce. Nie możesz wziąć trzecioligowego zespołu i zrobić z nim mistrzostwa Polski, nawet przy ptasim mleczku w organizacji.

Trzecia rzecz to trener, metodologia jego pracy. Jakie osiąga wyniki, jak wychodzi z kryzysu, jak zarządza sukcesem i tak dalej. I teraz: nie ma wyników, to trzeba sobie odpowiedzieć co zawiodło. Najłatwiej powiedzieć, że trener, bo najłatwiej się go pozbyć. Trudniej mówić, że zawiedli piłkarze. I jeśli uznajemy, że trener jest dobry, to dajemy sobie rok-dwa-trzy na zbudowanie zespołu. Tak było w Lechu: jak rozpoczynałem pracę, to powiedziałem, że w ciągu trzech lat ten zespół będzie zdolny do mistrzostwa. I tak się stało, nie ze mną, a z trenerem Skorżą, ale doszedł jeden inny piłkarz niż ci, którzy byli od początku. Zawodnicy dorastali: Linetty, Kędziora, Kownacki.

Najtrudniej ruszyć organizację – bo e tam, nie zagracie z Rubinem Kazań tylko z 12 zespołem z Kazachstanu, to się nic nie stanie. Nie ma problemu. A jak ktoś nie dostrzega małych rzeczy, to nie zobaczy dużych. Małe rzeczy robią wynik.

W Śląsku nie dostrzegają?

Nie wiem, czy dostrzegają, mówię o każdym klubie. Trzeba w tych trzech obszarach pracować – trener, zespół, organizacja – jeśli któryś zawodzi, trzeba go zmienić. Ja prezesów dzielę na dwie grupy, to powiem na podstawie anegdoty. Przychodzi trener do prezesa i mówi, że chcemy pojechać na dobry obóz. Jeden powie: nie jedziemy, nie ma pieniędzy. Drugi: zrobimy wszystko, by te pieniądze znaleźć. I to jest sposób działania na poziomie organizacyjnym. Można stwierdzić, że nie ma pieniędzy, ale zróbmy wszystko, by były za pół roku – rozmawiamy. To nie jest tak, że trener przychodzi i chce mieć wszystko. Nie, trzeba rozmawiać i pracować, wyznaczać sobie cele etapowe w każdym z tych trzech obszarów. Na tym według mnie polega piłka i nie mówię o Śląsku, tylko o futbolu.

W tych ogólnych rozważaniach nie podaje pan nazwy klubów, ale czuję, że negatywne przykłady dotyczą Śląska.

Nie, one dotyczą wielu klubów. Po prostu najłatwiej poświęcić trenera, tylko co to zmieni? Odnoszę to do tego – mam swoją firmę i ona idzie coraz gorzej. Byłem mistrzem Polski, już nawet na przykładzie Śląska, a teraz jest gorzej. To zawsze trener jest winny? Zatrudniliśmy pięciu słabych trenerów?

Jednak fakt jest taki, że Lech zdobył mistrzostwo zaraz po pana odejściu i wyniki w Europie miał lepsze też, gdy pana nie było.

Tak. To jest fakt. Oczywiście łatwiej zagrać w Europie, gdy masz możliwość jednej pomyłki – Lech ostatnio gra w Europie, gdy w eliminacjach raz się myli. Sparta, Bazylea.

Lecz by dostać taką możliwość, najpierw trzeba zrobić mistrza.

Oczywiście. Można powiedzieć, że Lech wygrał, bo zmieniono trenera, ale też stwierdzić, że ten zespół został systematycznie zbudowany przez trzy lata i miał takich piłkarzy jak Linetty, Kędziora, Kownacki, Kamiński, Douglas, Hamalainen, Pawłowski, Jevtić i wielu innych. Wychowankowie, dzięki którym zespół uzyskuje swoją tożsamość oraz systematyczna systemowa praca nad transferami. Jeden dyrektor sportowy powie: wygrali, bo zmieniono trenera. Drugi: bo postawiono podwaliny. Trzeci: bo Legia była słabsza. Ocena pracy.

Kiedyś pan powiedział, że trzeba wysiąść z mercedesa, przejechać się tramwajem, by trafić do kolejnego mercedesa. To już drugi tramwaj, z którego pan wysiada, a luksusowego auta nie widać. Co dalej?

Szczęście w nieszczęściu, że zwolniono mnie po ostatniej kolejce i od nowego roku mogę podjąć pracę, taki są przepisy PZPN. Rynek zweryfikuje czy ktoś będzie mnie chciał, w trakcie pracy w Śląsku miałem zapytania kiedy kończy mi się kontrakt. Ktoś powie: Śląsk był złym wyborem, a ja po utrzymaniu miałem propozycję na dwa lata, lecz chciałem na rok. Wiedziałem, że Śląsk jest w przebudowie, a ja jestem ambitnym człowiekiem i chcę grać o wysokie cele. Nie odcisnąłem piętna na Śląsku, żeby było widać, że to mój zespół. Prawie to się udało w Zawiszy – jak przechodzimy do ataku, powtarzalność akcji, w Lechu jeszcze bardziej – szybkie skrzydła, jak grał Teodorczyk, Rudnevs, Ubiparip, Kownacki, w jaki sposób dochodzili do sytuacji. W Polsce po jakich zespołach widać rękę trenera? Po trenerach pracujących długo – Stokowcu w Lubinie czy Probierzu w Białymstoku. Albo u krócej pracującego Michniewicza w Termalice, choć styl defensywny łatwiej zaakcentować.

Może Śląsk powinien był grać defensywnie?

To jest jedno z tych pytań na które szukam odpowiedzi – jak powinien grać Śląsk, by w czterech ostatnich meczach zagrać lepiej?

ROZMAWIAŁ PAWEŁ PACZUL

Fot. FotoPyk i 400mm.pl

Najnowsze

Weszło

Komentarze

24 komentarzy

Loading...