Być może piłkarscy historycy wyprowadzą nas z błędu. Ale chyba pierwszy raz zdarza się, by piłkarz zagrał w pierwszym składzie, strzelił dwa lub trzy gole (sprzeczne zdania co do jednego trafienia), a potem już nigdy nie wyszedł w podstawowej jedenastce.
Tak właśnie dzieje się w przypadku Adriana Paluchowskiego z Legii. Chłopak w czasie meczów sparingowych przed sezonem zdobył najwięcej goli z całej drużyny (wygrał rywalizację z Marcinem Mięcielem, jak podkreślał trener Urban), potem zagrał przeciwko Zagłębiu Lubin i zaimponował zwłaszcza akcją, w której w pełnym biegu minął obrońcę i przelobował bramkarza. Co było dalej?
Mecz z Broendby – wszedł z ławki w 83 minucie
Mecz z Arką – wszedł z ławki w 66 minucie
Mecz z Cracovią – wszedł z ławki w 66 minucie
Mecz z Odrą – wszedł z ławki w 46 minucie
Mecz z Polonią Bytom – wszedł z ławki w 84 minucie
Mecz ze Śląskiem – w ogóle nie wszedł
Mecz z Lechią – wszedł z ławki w 86 minucie
I teraz uwaga: JUTRZEJSZY MECZ Z LECHEM – NIE ZAŁAPAŁ SIĘ NA ŁAWKĘ REZERWOWYCH. A nie załapał się, bo trener Jan Urban wolał wziąć Bartłomieja Grzelaka, akurat cieszącego się tą krótką chwilą, między jedną kontuzją a drugą. No i Marcina Mięciela, który w tym sezonie nie strzelił ani jednego gola.
Takie tylko krótkie pytanie nam się nasuwa – panie Urban, w domu wszyscy zdrowi?