Po carycy Katarzynie II Wielkiej nikt nie spodziewał się zamachu stanu. Do momentu załatwienia swojego męża była raczej traktowana jako kobieta nowoczesna, postępowa, oświecona. Jelena Isinbajewa, jedna z największych gwiazd lekkiej atletyki ostatnich dekad, wzór sportowca, też wszystkich teraz zadziwia. Upartym bronieniem swojego przeżartego dopingiem kraju, łzami w obecności Władimira Putina, krytyką Zachodu, a wcześniej także ostrym stanowiskiem przeciwko homoseksualistom. Ale piękna Rosjanka nie zawsze taka była.
Namówienie na rozmowę ludzi polskiej lekkiej atletyki, którzy mieli okazję poznać carycę tyczki, wcale nie jest takie łatwe. „Dzisiaj, z perspektywy wydarzeń ostatniego roku, trzeba nabrać chyba dystansu, żeby nie powiedzieć jednego słowa za dużo, ani nie wyjść na mega naiwną” – to treść maila, jaki otrzymaliśmy od jednej z osób ze środowiska. Inni, jeśli już, woleli rozmawiać tylko o jej rekordach, bo jak mówili sport to nie politykowanie.
A Jelena Isinbajewa rozpolitykowała się ochoczo. Kiedy Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie podtrzymał decyzję o wykluczeniu rosyjskich lekkoatletów z igrzysk w Rio de Janeiro, wypowiedziała się podczas uroczystości pożegnania reprezentantów innych dyscyplin przed wylotem do Brazylii:
– Musimy pogodzić się z tym, że zostaliśmy ukarani za czyny, których się nie dopuściliśmy. I to bez możliwości przedstawienia swojego stanowiska. Z tym, że zostaliśmy potraktowani w skandaliczny sposób i nie pozwolono nam odwołać się od skrajnie niesprawiedliwej decyzji. Z tym, że niesłusznie nie pozwolono nam walczyć o medale igrzysk olimpijskich.
Wypowiadając te słowa obecności Władimira Władimirowicza zalewała się łzami. Później były też słowa o „pogrzebie lekkiej atletyki” i oskarżenia, że dopingiem szprycują się – wręcz systemowo – największe kraje Zachodu, ale do odpowiedzialności został pociągnięty tylko jej kraj, w czym wietrzyła spisek. Kiedy zaproponowano jej start pod flagą olimpijską (ona zawsze była poza podejrzeniami dopingowymi) żachnęła się, że jest Rosjanką i swoją flagę już ma. OK, to ostatnie zachowanie da się wybronić, ale żeby publicznie iść w zaparte i udawać, że jej znajomi rodacy z lekkoatletycznych stadionów to świętoszki, które padły ofiarami spisku? To już przesada, i to zdecydowana.
W sierpniu ubiegłego roku wzburzona Isinbajewa ogłosiła zakończenie kariery zapowiadając jednocześnie, że od teraz chce być działaczką walczącą o odzyskanie dobrego imienia swojego kraju. Dzisiaj zasiada w Komisji Zawodniczej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, jest też przewodniczącą rady nadzorczej Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA). Roboty będzie miała sporo, bo według ostatnich informacji z raportu znienawidzonego w Rosji Richarda McLarena, w skandal dopingowy było zamieszanych nawet około tysiąca tamtejszych sportowców.
Inne zawodniczki? Ja rywalizuję z poprzeczką
I to będzie dla niej bez wątpienia trudniejsze zadanie niż bicie rekordu świata centymetr po centymetrze, z czego przez lata słynęła (jej najlepszy wynik w historii – 5.06 – utrzymuje się już od 2009 r.). Dwa mistrzostwa olimpijskie, trzy tytuły mistrzyni świata i seryjne rekordy uczyniły ją jedną z największych gwiazd z historii lekkiej atletyki. Jaka była wtedy, kiedy widziano w niej tylko sportowca? O carycy tyczki dużo może powiedzieć Monika Pyrek, która przez pewien czas spotykała się z nią nie tylko podczas zawodów.
– Miałam okazję współpracować z nią u tego samego trenera (Witalija Pietrowa – red.). I wtedy nasze relacje były raczej sympatyczne. Podczas zgrupowań nie dzieliłyśmy wprawdzie pokoju, ale razem trenowałyśmy, jadłyśmy posiłki, chodziłyśmy na odnowę biologiczną, zdarzyło się wyskoczyć na wspólne zakupy. Mogę powiedzieć, że byłyśmy blisko, ale wspólne treningi szybko się skończyły. Jelena w pewnym momencie chciała sama pracować z trenerem Pietrowem, stąd moja współpraca z nim nieco się rozluźniła – mówi w rozmowie z Weszło była dwukrotna wicemistrzyni świata.
Ale zaraz dodaje, że Isinbajewa prywatnie, a Isinbajewa w trakcie zawodów, to dwie różne osoby.
– Zawsze miała dwie twarze. W czasie kariery na pewno była specyficzną osobą, strasznie skoncentrowaną na sobie. Nie pamiętam właściwie sytuacji, żebyśmy rozmawiały ze sobą w trakcie zawodów, nie było nawet zwykłego „złap mi nogę” na rozgrzewce. Mało tego, często podczas startów mówiła – co dotykało pewnie wszystkie dziewczyny – że ona rywalizuje tylko z poprzeczką. Nawet podkreślała, że dla niej rywalki się nie liczą, tylko walka z wysokością. A przecież gdyby nie rywalki, to nikt nie uznałby jej rekordu, bo zasady są takie, że muszą być minimum trzy zawodniczki w konkursie – uśmiecha się Pyrek.
Podczas zawodów zawsze odgradzała się od świata. Najczęściej ręcznikiem zawieszonym na głowie. A potem przed skokiem tradycyjnie szeptała coś do swojej tyczki. To zresztą wciąż pozostaje tajemnicą, bardziej wnikliwi obserwatorzy po ruchach warg podejrzewali tylko, że wtedy caryca odmawiała jakąś krótką modlitwę. Po udanym skoku zawsze była jednak wulkanem emocji.
Osobliwą historią były jej relacje z rodaczką Swietłaną Fieofanową, z którą stoczyła kapitalny pojedynek na igrzyskach w Atenach w 2004 r.
– Na pewno nie ściskały się i nie całowały na powitanie. Były wobec siebie raczej oschłe. Kiedyś próbowano nawet porównywać do nich moje relacje z Anią Rogowską, ale u nich było pod tym względem zdecydowanie gorzej, one nawet ze sobą nie rozmawiały. My z Anią rozmawiałyśmy, szanowałyśmy się jako sportsmenki, chociaż wiadomo, że nie każdy musi być przyjacielem na śmierć i życie – przyznaje Monika Pyrek.
I dodaje: – Ciężko mi ją ocenić, bo z jednej strony przez lata była moją koleżanką, to generalnie fajna dziewczyna. Jak skończyłam trenować, a ona była akurat w ciąży, to pamiętam jak na gali IAAF-u dopytywała mnie jak to jest być mamą, takie normalne kobiece rozmowy. Ale znając ją nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek pójdzie w politykę sportową. Startowałam kiedyś do członkostwa w komisji zawodniczej i mówiła mi: „Eee, po co się w coś takiego angażujesz, skup się na startach, na sobie”. Zapamiętałam te słowa, dlatego ostatnie wydarzenia jakoś mi do niej nie pasują. Nie podobały mi się jej wypowiedzi zamieszczane na Instagramie. Czuło się, że uderza w sportowców, którzy tak naprawdę nie są niczemu winni. Wszystkich wrzuciła do jednego garnka na zasadzie: skoro nie jesteśmy z nią, to przeciwko niej.
„Straszne, stare, zdegradowane miasto”
W Rosji, która uwielbia bohaterów narodowych, ma wyjątkowy status. Każde jej zdanie wypowiedziane na tematy pozasportowe od razu jest analizowane, trafia do gazet, na czołówki portali. Czasami jednak ta szczerość obraca się przeciwko niej. Tak było chociażby w 2013 r., kiedy w głośnym wywiadzie dla rosyjskich „Argumentów i faktów” ostro przejechała się po swoim rodzinnym mieście Wołgogradzie. A trzeba pamiętać, że dla Rosjan dawny Stalingrad, to w kontekście drugiej wojny światowej miejsce symboliczne. Tyczkarka otwarcie przyznała jednak w rozmowie z dziennikarzami, że woli życie za granicą, w Monaco. Nazwała Wołgograd „strasznym, starym, zdegradowanym miastem”, w którym kuleje wszystko, od infrastruktury sportowej po drogi. Powiedziała nawet, że mieszkając w tym mieście szkoda kupować nowe auto, bo zaraz się rozleci. Skarżyła się też, że mieszkańcy marnie zarabiają, przywołując do tablicy przykłady m.in. nauczycieli, lekarzy, trenerów.
– W naszym mieście po prostu nie ma warunków do życia – skwitowała.
Mieszkańcy byli w szoku, bo Isinbajewa ledwie chwilę wcześniej była przez nich oklaskiwana, kiedy zdobywała mistrzostwo świata na moskiewskich Łużnikach. Po publikacji szybko zwołano konferencję prasową, podczas której przekonywano, że jej słowa zostały źle zrozumiane, a tyczkarce chodziło rzekomo tylko o zwrócenie uwagi na zaniedbaną infrastrukturę Wołgogradu. Co ciekawe, kilka miesięcy później Jelena w sprawie braku stadionu lekkoatletycznego w mieście poskarżyła się samemu Putinowi. Ten kiedy to usłyszał, miał powiedzieć: – Nie ma obiektu? To będzie.
Przy okazji tamtych MŚ w Rosji zabrała także w głos w sprawie homoseksualizmu, popierając przyjętą przez rosyjski parlament ostrą ustawę zakazującą propagowanie „nietradycyjnych” relacji seksualnych wśród młodych ludzi. Była to jej reakcja na gesty solidarności wobec homoseksualistów, jakie demonstrowali podczas imprezy sportowcy niektórych państw.
– Jeśli pozwolimy promować i robić takie rzeczy na ulicach, powinniśmy zacząć obawiać się o nasz kraj. Kobiety żyją z mężczyznami, a mężczyźni z kobietami. Tak nakazuje historia. Nigdy nie mieliśmy tego typu problemów w Rosji i nie chcemy mieć ich w przyszłości – mówiła tyczkarka cytowana przez brytyjski „The Independent”.
Isinbajewa, po burzy, później znów wycofywała się ze swoich słów. Broniła się, że została źle zrozumiana, poza tym jej angielski mocno kuleje. Coraz bardziej kuleje też wizerunek atrakcyjnej Jeleny na świecie, ocieplenie go wydaje się dziś równie trudne jak przeskoczenie tyczki na wysokości 5.15, co kiedyś było ponoć marzeniem Rosjanki…
RAFAŁ BIEŃKOWSKI