Rumunia. Kraj czy może już stan umysłu? Myślisz “rumuński prezes” – masz przed oczami totalnego furiata, który zarządza klubem z więzienia. “Rumuński klub” – wyobrażasz sobie miejsce, do którego boisz się w ogóle jechać, bo nie wiadomo, czy jeszcze istnieje. “Rumuński piłkarz”? No nie, niesprawiedliwym byłoby uznanie Adriana Mutu za modelowy przykład rumuńskiego piłkarza, natomiast dziwnym trafem nieszczególnie dziwimy się, że pochodzi właśnie stamtąd. Pasuje do ogólnego krajobrazu jak ogórek do wódki.
Nieprzeciętny talent i nieprzeciętna zdolność do pakowania się w tarapaty. Gdyby Mutu poświęcił się w swoim życiu wyłącznie piłce, to – kto wie – być może on byłby dziś uznawany za ikonę rumuńskiej piłki, a nie Gheorghe Hagi. Gdyby przez całe życie poświęcał się z kolei melanżowi – byłby…
Byłby tym Adrianem Mutu, którego znamy dziś.
Gdyby sporządzić listę jego wybryków, standardowa ryza papieru mogłaby nie wystarczyć. Mamienie trenera chorobą tylko po to, by zabalować? Pikuś. Wydawanie fortuny na auta czy inne gadżety? Odhaczone. Przychodzenie na trening prosto z melanżu? Dziesiątki razy. Ucieczki przed policją? Oczywiście, że się zdarzały. Zdrady żony z gwiazdą porno? No a jak. Przyłapanie na wciąganiu kokainy? Pff, no jacha. Mowa w końcu o Adrianie Mutu. Człowieku tysiąca odpałów. Za ostatni z wymienionych usłyszał wyrok nakazujący mu zapłacenie odszkodowania w wysokości 17 milionów euro. Trochę dużo. Większość jego przypałów W TYM MIEJSCU opisał Leszek Milewski.
Generalnie nie przepadamy za biografiami zagranicznych piłkarzy, natomiast wspominki akurat Mutu przeczytalibyśmy jednym tchem. Dziś Rumun obchodzi 38 lat i – przynajmniej teoretycznie – stara się ogarniać rzeczywistość. Ostatnio został przedstawiony jako nowy dyrektor generalny Dinamo Bukareszt, co – było nie było – jest dość odpowiedzialną fuchą. Znając jego przypadek kwestią czasu jest jednak, kiedy znowu odepnie wrotki.
Życzymy spokojnych urodzin.