Jako jeden z dwóch klubów spoza szeroko pojętego zachodu ma w swoich gablotach trofeum dla najlepszego zespołu kontynentu. Niecałe trzydzieści lat później zarządza nim więzień Poarta Alba, wydający zza krat dyspozycje dotyczące drużyny, trenerów i transferów. Niewykluczone, że na 30-lecie zdobycia Superpucharu Europy zagra w czwartej lidze. Co najgorsze – sama ze sobą.
Steaua Bukareszt, czy nieco szerzej, rumuński futbol, już dawno wymknęły się wszelkim ramom definicyjnym. Jeśli sądzicie, że w piłce widzieliście już wszystko, przeczytajcie historię jedynego klubu, który trochę ponad trzy dekady po wzniesieniu w górę pucharu dla najlepszego na całym kontynencie może się rozpaść na dwa czwartoligowe klubiki ciułające punkty na zabitych deskami rumuńskich wsiach.
Bezprecedensowy sukces, niespodziewane lata burzy z ekscentrycznym właścicielem i wreszcie widowiskowy proces, w którym gra toczyła się o tożsamość, trofea, barwy i zasady. Steaua od 1985 roku przeszła drogę przez niebo, wszystkie poziomy piekła, kilka czyśćców i naturalnie siedzibę samego Lucyfera w wolnych chwilach podmieniającego klubom herby.
***
16 sierpnia 2016 roku. Liga Mistrzów, czyli miejsce, które na wschód od Monachium traktowane jest jako raj, dla wielu zresztą nieosiągalny. Na rumuński stadion narodowy w Bukareszcie przyjeżdża wielki Manchester City. Co prawda gra FCSB a nie Steaua, legendarnemu klubowi obcięto już sporą część nazwy, ale to przecież wciąż ci sami piłkarze, wciąż te same tradycje.
Do kompletu widzów brakuje 10 tysięcy osób. Doping jest jak zawsze mizerny, odkąd ultrasi Steauy rozpoczęli podjazdową wojnę z właścicielem, na trybunach słychać głównie komunikaty spikera. Na boisku kompletna klapa, 0:5, a to bezsprzecznie najniższy wymiar kary.
Jest jednak coś, czego jeszcze długo ludzie związani z klubem z dzielnicy Ghencea nie będą potrafili przetrawić. Na trybunach pojawia się gigantyczny napis. Głosi “Tylko Dinamo Bukareszt”. To dzieło kibiców lokalnego rywala, którzy wykorzystując konflikt w Steaule, zaoferowali się jako “pomoc” w tworzeniu oprawy szlagierowego spotkania z Anglikami.
Upokorzenie na boiskach, nawet w lidze, gdzie Steaua najpierw po trzech kolejnych mistrzostwach straciła tytuł na rzecz Astry Giurgiu, a obecnie ogląda plecy Viitoruli. Upokorzenie w kwestiach organizacyjnych, obcięta nazwa, zmieniony herb. Wreszcie upokorzenie na trybunach.
***
30 lat i 3 miesiące wcześniej. Estadio Ramon Sanchez Pizjuan w Sewilli. Na stadionie przebudowanym ledwie kilka lat wcześniej pod kątem mistrzostw świata nadkomplet 70 tysięcy widzów. Steaua Bukareszt, klejnot Rumunii i całego komunistycznego sportu, gra z Barceloną. Tym razem nie jest to żadne grupowe kopanie, to finał najbardziej elitarnych rozgrywek świata. Oczywiście, wówczas droga było nieco łatwiejsza niż dziś, wystarczy wspomnieć, że Steaua w ćwierćfinale grała z fińskim Kuusysi, ale czy to ma wpływ na rangę tego sukcesu?
W końcu na murawie w decydującym meczu znajdują się m.in. Bernd Schuster, Victor Munez czy Migueli. FC Barcelona to ówczesny mistrz Hiszpanii, który odstawił oba madryckie kluby, w ćwierćfinale zaś Katalończycy ograli Juventus Platiniego, Laudrupa i Scirei.
To mimo wszystko nietypowe towarzystwo dla rumuńskiego klubu, w którego barwach występowali wyłącznie Rumuni. Na boisku zniknęły jednak różnice w reputacji, w dotychczasowych sukcesach. Steaua ustawiła się defensywnie, pierwsze skrzypce grał Miodrag Belodedici, stoper, zresztą jedyny uczestnik obu zwycięskich dla “Europy nie-Zachodniej” finałów Pucharu Europy, bo pięć lat później powtórzył sukces z Crveną Zvezdą Belgrad. 120 minut zabijania futbolu, 120 minut murowania – jakkolwiek postrzegać taktykę Rumunów, przyniosła wymierny efekt. Sukcesem było już dotrwanie do rzutów karnych. W serii jedenastek zaś…
Alexanko… Górą Helmuth Duckadam. Pedraza… Znów górą Helmuth Duckadam. Rumuni jednak również marnują dwa pierwsze karne, po dwóch seriach – 0:0. Wreszcie bomba od poprzeczki Lacatusa, 1:0. Pichi Alonso i… Duckadam! Tym razem broni na tyle dobrze, że piłka uderzona przy słupku ląduje w jego rękawicach. Triumfalny wykop gdzieś w trybuny, po trafieniu Balinta zostaje tylko wyjąć Marcosa. Ten uderza anemicznie, słabo, po ziemi. Sen się spełnia. Rumuński bramkarz ze skutecznością 4/4 zostaje bohaterem, Steaua jako pierwszy klub zza żelaznej kurtyny staje się najlepszym na kontynencie, potem jeszcze zgarniając Superpuchar Europy.
Sentymentalne opowieści ojców i dziadków o czasach Lubańskiego? O wielkim Górniku Zabrze? Rumuni zapewne serdecznie by się uśmiechnęli. To, w jaki sposób zdegradowała się nasza piłka klubowa jest niczym przy skali upadku Rumunii. Steaua bowiem nie tylko wygrała w Sewilli, nie tylko pokonała Barcelonę w wyścigu po najważniejsze trofeum europejskiej piłki – ledwie trzy lata później wróciła do finału.
***
Od 60 do nawet 300 tysięcy.
Liczba ofiar rumuńskiego komunizmu według Benjamina Valentino, autora “Final Solutions”, podsumowania ludobójstw i masowych mordów z XX wieku.
***
Dublet, mistrzostwo i krajowy puchar cztery lata po założeniu klubu. Pięć tytułów zdobytych jeszcze w latach pięćdziesiątych. Dominacja na krajowym podwórku pod czujnym okiem najpotężniejszych mecenasów sportu tamtej epoki. Wojskowych generałów.
Z pewnością nie byłoby wówczas wielkiej Steauy, gdyby nie zaangażowanie komunistycznych władz w budowę nowego lepszego świata. Dobrze znane z naszej historii terminy jak kolektywizacja czy gospodarka centralnie planowana tam znaczyły dokładnie to samo, co w Polsce. Ofiary. Krew. Propagandę sukcesu. Jeśli armia kupowała czołgi, miały mieć największe lufy. Jeśli warzyła piwo, miało być mocniejsze od spirytusu i smaczniejsze od wina francuskiej burżuazji. Jeśli budowała klub – to taki jak Steaua.
Oficjalnie powołana w 1947 roku z miejsca stała się faworytem do wygrywania wszelkich możliwych rumuńskich rozgrywek. Aktem założycielskim miał być dekret ministra obrony, Mihaiła Lascara, władze w klubie objął generał Oreste Alexandrescu.
Stać ich było na największych piłkarzy, najbardziej utalentowanych trenerów i oczywiście najbardziej operatywnych działaczy. Mistrzostwa i puchary na krajowym podwórku stały się niemalże formalnością. Któż w końcu mógł się w takich latach postawić armii? Jedynym konkurentem była policja, także policja polityczna, czy wywiad. Ogółem: wszystkie służby podległe resortowi spraw wewnętrznych. Ten, niejako w odpowiedzi na powołanego przez wojsko rok wcześniej protoplastę Steauy, ASA Bukareszt, stworzył własny klub. Dinamo. Następne czterdzieści lat historii obu to praktycznie ciągła walka armii z służbami, zresztą rozstrzygana na korzyść jednych czy drugich zgodnie z politycznym klimatem w całej Rumunii.
Pierwsze lata, jeszcze przed destalinizacją? Dominacja wojska. Okres pewnej odwilży, strategii państwa opartej na infiltrowaniu i zastraszaniu opozycji zamiast prawa pięści? Sukcesy klubu wspieranego przez polityczną policję. Zwiększenie wpływów armii w schyłkowym okresie komunizmu, podczas kryzysu lat osiemdziesiątych? Największe w historii sukcesy Steauy.
Jak władze miały wpływać na mecze? Najpopularniejsze są dwie legendy, w których doszukać moglibyśmy się zapewne nieco więcej, niż tylko jednego ziarnka prawdy. Ta kultywowana po czerwono-niebieskiej stronie Bukaresztu jest prosta – Securitate, czyli Bezpieczeństwo, służba zakładana przy współpracy NKWD, miała wykorzystywać swoje naturalne metody działania do zastraszania rywali Dinama. Sposób działania komunistycznych służb z bezpieczeństwem w nazwie jest zaś powszechnie znany i rozpoczyna się od niewinnych szantaży, kończy zaś na brutalnych przesłuchaniach. To dzięki ich “wysiłkom” Steauę miał opuścić jeden z głównych aktorów wielkiego zwycięstwa z 1986 roku, Miodrag Belodedici. Ale przecież i Steaua oraz jej sympatyczni protektorzy nie była kółkiem szachowym. Tak się bowiem składa, że największe sukcesy wojskowego klubu zbiegły się z momentem, gdy szarą eminencją bez formalnego stanowiska, ale z ogromnym wpływem na decyzje klub stał się Valentin Ceaucescu.
Syn Nicolae Ceaucescu, czyli syn posiadacza 39 willi w Rumunii, 21 prezydenckich apartamentów na całym świecie, dziewięciu samolotów, trzech pociągów, trzech helikopterów, jednego państwa. Syn wieloletniego sekretarza generalnego, przewodniczącego, prezydenta. Syn Conducatora, przywódcy. Syn Geniul din Carpati, Geniusza Karpat.
Syn dyktatora i tyrana zmiecionego dopiero rewolucją.
***
Sukcesy na krajowym podwórku, walka resortów w postaci derbowych meczów Dinama ze Steauą, pierwsze próby poszerzenia krajowej dominacji na rozgrywki europejskie – to wszystko rzeczywistość znana doskonale w Jugosławii (Partizan i Crvena Zvezda), na Węgrzech (Ujpest i Honved, które zdominowały nawet potężny – lecz burżuazyjny! – Ferencvaros) czy w ZSRR (CSKA, a po rozwiązaniu CSKA Spartak i Dynamo Moskwa). To, co w Bukareszcie odbiegło nawet od komunistycznych norm to lata osiemdziesiąte. Okres największego zaangażowania w klub osoby z najbliższego otoczenia rumuńskiego dyktatora.
By dobrze zrozumieć miarę sukcesu Steauy należy się cofnąć do rzeczywistości tamtych lat. Nicolae Ceaucescu w najlepszym okresie swojego panowania, gdy poruszał się po Rumunii w stylu znanym z Korei Północnej, dużą część inwestycji opierał na pożyczkach, także zagranicznych. Jak się okazało – w przeciwieństwie do przyjętych w komunizmie zwyczajów – należało je spłacać. Rozwścieczony takim nieprzewidzianym układem zdarzeń wódz zarządził więc dopisanie do konstytucji absolutnego zakazu brania tego typu pożyczek w przyszłości, jednoosobowo ustalił również znaczne zwiększenie eksportu. Choć Rumunia na tle innych państw bloku wschodniego wyróżniała się dość niezależną polityką (w 1968 odmówiła udziału swoich wojsk w Czechosłowacji, w 1973 przyjęła u siebie prezydenta USA, w 1984 roku pojechała na igrzyska do Los Angeles), nadal była państwem komunistycznym. Czyli państwem, w którym dostęp do luksusowych artykułów (limuzyny, telewizory, mięso wołowe i kiełbasa) miała dość wąska grupa beneficjentów systemu.
Zrozumiałe, że tym węższa, im gorsza sytuacja państwa. Kryzys lat osiemdziesiątych był zaś w Rumunii odczuwalny jeszcze mocniej niż w Polsce. Codzienne odłączenia prądu, chłód w wyniku wiecznych oszczędności, do tego często głód i nieleczone choroby – w sklepach brakowało i żywności, i leków.
W tym samym okresie piłkarz Steauy Bukareszt jadł to, co chciał, jeździł tym, czym chciał i korzystał ze wszystkich dobrodziejstw, z których mógł korzystać Valentin Ceaucescu, syn wielkiego wodza Rumunii. Choć formalnie ciężko go przypisać do konkretnych ról w klubie, wszyscy wiedzieli, kto ma decydujący głos w sprawach klubu.
Ściągnięcie Gheorge Hagiego, “Maradony Karpat”, do Steauy Bukareszt? Wystarczyło słowo wcześniej wspomnianego “Geniusza Karpat” i Sportulu Studentesc nie miało wiele do gadania. Niewinne wypożyczenie na jeden mecz, Superpuchar Europy z Dynamem Kijów, zmieniło się w czarodziejski sposób w transfer definitywny. Podobnie było z wcześniejszymi transferami. Ale bywało i bardziej bezpośrednie zaangażowanie. Jak na przykład w kwestii wędrującego po Bukareszcie Pucharu Rumunii w 1988 roku.
***
To zawsze muszą być derby. Nigdy jakiś mecz z Klużem czy inną Timisoarą – tylko derby. Jeśli coś doniosłego miało się stać – dziwnym trafem zawsze działo się podczas meczów dwóch drużyny z Bukaresztu. Tak było i 26 czerwca 1988 roku.
Dinamo grało ze Steauą finał Pucharu Rumunii. Niepokonana już od kilkudziesięciu spotkań ekipa Ros-Albastrii w 87. minucie dała sobie wydrzeć prowadzenie. Piłkarze myślami pozostający już na dekoracji zostali boleśnie skarceni przez lokalnego rywala, ale dream teamowi zostało jeszcze kilka minut na odwrócenie losów meczu. W jednej z ostatnich akcji Gavril Balint pakuje piłkę do siatki. Cała Steaua wyskakuje w górę, Valentin Ceaucescu jak zwykle oglądający mecz z loży zaczyna przyjmować gratulacje.
Sędzia Radu Petrescu decyduje się jednak na przerwanie gry. Spalony. Wciąż 1:1.
Piłkarze Steauy schodzą z murawy odmawiając dalszej gry. Sędzia stawia na swoim – odgwizduje koniec spotkania i zwycięstwo Dinama.
Mija jednak kilka godzin i… następuje zmiana decyzji. Bramka Balinta zostaje uznana, zwycięzcami… Hm. Wybiera się? Mianuje się? W każdym razie – tytuł trafia do Steauy, puchar, który był już przymierzany do gabloty w siedzibie “Czerwonych Psów”, wędruje na drugą stronę miasta. Cytowany przez Johna Bainesa Mircea Lucescu, ówczesny trener Dinama, miał stwierdzić, że puchar został wręcz skradziony przez generałów armii Ceaucescu. W Steaule zaś twierdzono, że rywale sami zrzekli się trofeum, biorąc pod uwagę kontrowersyjne okoliczności jego zdobycia.
Puchar ponownie miał powędrować do Dinama trzy lata później, wraz z upadkiem komunistycznego reżimu. Steaua planowała oddać zdobyte wyłącznie za sprawą wpływów swoich “sympatyków” trofeum, ale policyjny klub nie chciał przyjąć go u siebie.
Niedawni zdobywcy Pucharu Europy zaliczyli w tym czasie serię rekordowych 119 meczów bez porażki. Doceniali to nawet najbardziej zaciekli rywale. Tu na przykład Ion Andone, kapitan Dinama, który bardzo ekspresyjnie wyraża swój szacunek dla dokonań władz Steauy, wykonując w ich stronę tego typu serię gestów.
Dzieje się to w przegranym przez Dinamo meczu, który policyjny klub zakończył grając w dziewięciu po dwóch czerwonych kartkach. Gratulacje dla Ceaucescu wydają się więc zasłużone.
Dziś Valentin twierdzi, że ojciec nigdy mu nie pomagał. Chorwacki “Telegram” przypomina jednak zapomnianą historię o tym, jak w 1988 roku Steaua nieomal sprzedała Gheorge Hagiego do Juventusu w zamian za zbudowanie pod Bukaresztem… fabryki Fiata. Osobliwy deal został zablokowany przez dyktatora, który uznał rozwiązanie za… zbyt kapitalistyczne.
***
Większość rumuńskich biznesmenów, którzy wzbogacili się po rewolucji z 1989 roku, osiągnęła to okradając państwo.
Ovidiu Vantu, rumuński biznesmen, w wywiadzie udzielonym dziennikowi Adevarul Sorin tuż po wyjściu z więzienia po wyroku za korupcję i przestępstwa finansowe.
***
W 2013 r. służby antykorupcyjne w Rumunii przekazały wymiarowi sprawiedliwości sprawy ponad 1000 osób, w tym sześciu ministrów i posłów, 34 merów, 25 przedstawicieli prawa, dziesiątków byłych policjantów i celników. W 2014 r. pion antykorupcyjny bada 200 spraw, w które jest zamieszanych 800 osób, w tym 8 posłów i 10 byłych ministrów. Wydano około 1000 wyroków skazujących, skonfiskowano majątki o wartości 150 mln euro.
Fragment artykułu TVP Info.
***
Rumuński biznesmen.
Gdybyście mieli w paru słowach zreferować, jak wyobrażacie sobie takiego osobnika, jakich epitetów byście użyli? Z całym szacunkiem dla historii Rumunii oraz z pokorą obywateli państwa, w którym biznesmenem został Jarosław Sokołowski znany jako “Masa” – nie jest to zbitka słów przywołująca na myśl szwajcarskie zegarki, kubańskie cygara i nowojorskie gabinety. Prędzej – niestety, taka siła stereotypów ukutych na podstawie przywołanych chwilę wcześniej statystyk – zobaczylibyście krępego gościa o bystrych oczkach w rozchełstanej koszuli, śmiejącego się jowialnie na jakimś złotym krześle.
Zobaczylibyście Gigiego Becaliego.
Właściciel Steauy Bukareszt przejął klub w 2003 roku, po niemal 15 latach “bezkrólewia” panującego między obaleniem komunistycznego reżimu (którego dyktator Nicolae Ceaucescu nie przeżył, zamordowany pół roku po przegranym przez Steauę finale Pucharu Europy) a nadejściem nowego, lepszego świata dzikiego rumuńskiego kapitalizmu. Po upadku komunizmu Steaua nadal wygrywała kolejne mistrzostwa pod kuratelą armii, ale w połowie lat dziewięćdziesiątych tak otwarte wsparcie państwa przestało się podobać UEFA. Duma Bukaresztu musiała zostać sprywatyzowana.
A Gigi? Gigi był jednym z tych biznesmenów, o których mówił Vantu – zajmowali się wszystkim i niczym, poruszali się na styku osieroconych przez komunistów państwowych firm, wielkiej polityki zachłyśniętego niepodległością państwa i oczywiście sportu, wówczas – wydawało się – bardzo dochodowego.
Jak Becali zdobył fortunę?
Odwróćmy trochę chronologię i historię jego bogactwa zacznijmy od wyroku trzech lat więzienia, który usłyszał w 2013 roku za nieprawidłowości w handlu gruntem z ministerstwem obrony z lat 1996-1999. To wtedy zresztą doszło do bodaj najbardziej kuriozalnej sagi transferowej w historii futbolu, gdy siedzący za kratami Becali… uwięził w klubie Vlada Chirichesa. Zarządzając klubem z więzienia Poarta Alba Becali wykrzykiwał, że może i jest więźniem, ale nie niewolnikiem. – Co to jest Tottenham?! – dopytywał swoich licznych kuzynów, braci i współpracowników reprezentujących go na wolności. Oferta o wartości 8 milionów euro, najwyższa w historii rumuńskiego futbolu, została odrzucona przez gościa, którego największym przywilejem było wówczas wyjście na spacerniak.
Trzy tygodnie później wytargował za Chirichesa 9,5 miliona.
Zza krat.
Szersze analizy jego drogi na szczyt nie mają większego sensu, dotyczą zresztą lat tak dzikich, że Becali mógłby nawet handlować transylwańskimi jednorożcami, nikogo by to nie dziwiło. Znane są szczątki informacji – bogacił się szybko, przede wszystkim na gruntach. Biorąc pod uwagę, że niemal równocześnie wszedł w świat biznesu i polityki, w dodatku usłyszał wyrok za swoją działalność w tamtych latach – można dopowiedzieć sobie resztę. Handlował z armią. Miał wymieniać tereny zanim jeszcze wszedł w ich posiadanie, uzyskując wartościowe place pod inwestycje w zamian za strzępki nieużytków. Nie jest chyba dużym ryzykiem założenie, że osoby odpowiedzialne za sprzedaż – m.in. wspomniane ministerstwo obrony – nie pozbywały się tych terenów w wyniku złego oszacowania wartości swoich posiadłości. Wręcz przeciwnie. Na matematyce cały ten syndykat znał się wyśmienicie.
Ile furtek zaś otwierają pieniądze w młodych demokracjach tuż po upadku komunizmu – zapytajcie hojnych mecenasów sportu z Pruszkowa czy Wołomina, pokazujących się w towarzystwie najpiękniejszych kobiet, najbardziej wpływowych polityków i najpopularniejszych aktorów. Oczywiście Gigiemu nie udowodniono żadnych przestępstw… No, prawie żadnych.
Jego pierwsza odsiadka to 15-dniowy rozbrat z wolnością za porwanie (!) trzech domniemanych złodziei swojego auta (Becali nie należał do najbardziej wyrozumiałych). Wykorzystał ten czas na przygotowanie swojej kampanii do Europarlamentu, do którego ostatecznie się dostał (!!!).
Porywacz złodziei handlujący gruntami z armią i sterujący klubem z więziennej pryczy.
Innymi słowy: rumuński biznesmen.
***
Mężczyzna sypiający z innymi mężczyznami.
Gigi Becali o prezesie Dinama Bukareszt.
***
Wolałbym rozwiązać klub, niż pozwolić grać tu gejowi.
Gigi Becali o Iwanie Iwanowie, niedoszłym piłkarzu Steauy.
***
Sposób zarządzania klubem? – Ja ustalam skład, nie ma żadnej demokracji – wydarł się po rezygnacji Lacatusa, legendy klubu. – Był trochę zbyt muzułmański – skomentował z kolei przyczyny zwolnienia Ilie Dumitrescu. Victorovi Piturce zmienił kontrakt po 59 dniach pracy. Żonglował trenerami. Żonglował zawodnikami. Jednego dnia kochał i obsypywał złotem, drugiego wykopywał z symfonią bluzgów. – Daję swoje zarobione pieniądze na klub, więc ludzie mają mnie słuchać i robić dokładnie to, co mówię. Jeśli stwierdzam, że nie chcę widzieć danego piłkarza na boisku, to trener musi się dostosować do tej decyzji. To mój pracownik, ma robić, co mu powiem.
Niestety, niewielu robiło to, co Becali mówił, więc karuzela trenerska kręciła się w nieprzyzwoitym tempie, często obfitując w takie skandale, jak te wymienione.
Już samemu przejęciu Steauy towarzyszyły zresztą kontrowersje. Stopniowo inwestował w klub od końca lat dziewięćdziesiątych, wykupując kolejnych wspólników. W 2003 stał się właścicielem większościowego pakietu akcji. W 2005 roku – w wyniku zajęcia jego majątku – wykonał znany i u nas myk z “kompletnie nowym” klubem, dziedziczącym całą historię, trofea, piłkarzy i miejsce w lidze, ale bez długów. Majątek co prawda odzyskał, ale na wizerunku dobrodzieja zaczęło się pojawiać coraz więcej rys. Do tego doszło zaangażowanie polityczne, wyrażane dość bezpośrednio. Z nienawiści do homoseksualizmu uczynił swój znak firmowy, ale nie miał też szczególnych oporów, by obrażać kobiety (“po urodzeniu dziecka stają się bezużyteczne”) czy dziennikarzy. W napadzie szału wybijał krzesłami szyby w kasynach, na jednym z telewizyjnych reporterów potłukł zaś kieliszek z winem.
Aż ciężko uwierzyć, że ten raptus i ekscentryk dobił do najbardziej elitarnych salonów – jako brukselski europoseł, ale i jako właściciel klubu grającego w europejskich pucharach. W tych drugich krzywo patrzyli na niego choćby działacze Ajaksu. Wbrew obyczajom, nie zaprosili go na lunch przy okazji meczu ze Steauą. Riposta? – Z frajerami i tak nie jadam.
CFR Cluj? Klub fundowany przez węgierskich masonów, za zwycięstwo nad nimi premia 200 tysięcy euro na głowę. Lavinia Sandra, rywalka w walce o Europarlament? Nadaje się do kandydowania przy drodze, a nie do Brukseli.
***
– Był kontrowersyjny, ale jego inwestycje przynosiły efekty. Bez niego Steaua nie wróciłaby do Champions League, a dodajmy też, że to dziś jedyny finansowo stabilny klub w Rumunii. Próbował, na pewno próbował rozwijać fundamenty. Nie posiada jednak praw do stadionu ani bazy treningowej, więc trudno je rozwijać. Chciał tam wejść, coś zrobić, ale wojsko zabroniło. Sparzył się – tłumaczył w rozmowie z Leszkiem Milewskim Emanuel Rosu, były dziennikarz dziennika Gazeta Sporturilor, a obecnie Sport.ro.
W tym miejscu zaczyna się bowiem etap historii Steauy o wiele smutniejszy. Po latach glorii w komunizmie, po pięciu mistrzostwach już w erze Becaliego, nadszedł czas “klubu bez nazwy”.
“Wojna ego” – określają to rumuńscy dziennikarze. Więzienie okazało się tylko początkiem problemów Gigiego. Mniej więcej w okresie, gdy wychodził zza krat końca dobiegał też trwający już od ponad dekady spór z armią o markę Steauy. Pamiętacie jeszcze to niewinne anulowanie długów? Mniej więcej w tym czasie armia, wieloletni protektor, opiekun i mecenas klubu, upomniała się o swoje. Zgłosiła się do sądu, że wszystkie triumfy, wszystkie trofea, a przede wszystkim stadion, barwy i nazwa należą wciąż do rumuńskiego wojska, a nie ekscentrycznego biznesmena. Gra na czas pozwolił Becaliemu bawić się klubem przez pełne dziesięć lat, ale po tysięcznej apelacji i rozprawie sąd zawyrokował: dość. Steaua Bukareszt to własność rumuńskiego ministerstwa obrony. Klub Becaliego może oczywiście wciąż grać w najwyższej rumuńskiej lidze, ale już pod inną nazwą oraz ze zmienioną identyfikacją wizualną.
Wyrok wszedł w życie z dnia na dzień, zaskakując wszystkich:
– obsługę telebimów
– ludzi odpowiedzialnych za koszulki
– klubowy autokar
– część kibiców
Każdy przedmiot, na którym znajdowała się charakterystyczna gwiazda – lub widniała sama nazwa „Steaua” – został oklejony prowizorycznymi taśmami. Na tablicy wyników – tylko ramka i podpis „gospodarze”. Podczas meczu spiker drużynę Szukały nazywał cały czas jedynie „mistrzami Rumunii”. Pomimo tego, że mecz rozgrywany był w Bukareszcie, gospodarze wystąpili w wyjazdowym komplecie trykotów, czerwono-niebieskie barwy wszak należały już do armii.
Powstało FCSB, klub z siedzibą na Stadionie Narodowym. Wykurzony z macierzystej dzielnicy Ghencea, bez historii i tradycji, bez prawa do gry na historycznym obiekcie, bez prawa do trenowania w starej bazie.
***
Na początku cały “rebranding” nie był szczególnie odczuwalny – klub był wciąż rozpędzony mistrzostwami i występami w europejskich pucharach, w dodatku Becali już na wolności mógł rozmyślać nad kolejnymi biznesami. Może trochę uwierało, że armia założyła już szkolącą młodzież Steauę Bukareszt, obecnie jedynego spadkobiercę tradycji zdobywcy Pucharu Europy, ale z poziomu najwyższej rumuńskiej ligi dało się znieść odebranie całej historii i tożsamości.
Inaczej jest obecnie. Armia bowiem nabrała apetytów na przywrócenie wojskowej Steauy na mapę tamtejszego futbolu. Sposób jest prosty – start od IV ligi jako Steaua Bukareszt za… pieniądze Becaliego. Jak? Poza sporem o prawa do nazwy, przed sądami toczy się kolejne postępowanie – dotyczące dziesięciu lat nieuprawnionego używania logotypów należących do ministerstwa obrony. Wojsko zażyczyło sobie za ten okres – bagatela – 40 milionów euro. Wystarczyłoby z pewnością na kolejne awanse i szybki powrót na szczyty rumuńskiej piłki – kto wie, może i w trzy lata. Jakie jest prawdopodobieństwo ogołocenia Becaliego na tak potężną kwotę? Wbrew pozorom – chyba całkiem duże. Przynajmniej na to wskazywałyby reakcje Gigiego.
Najpierw zapowiedział, że w takim wypadku jego FCSB zbankrutuje. Potem stwierdził, że wyprowadzi na ulicę pół miliona ludzi, którzy będą żądali wraz z nim odczepienia się od ekstraklasowej Steauy. Ostatnio zaś – cytował tę wypowiedź Rosu – wypalił, że w sumie to kupi sobie Concordię Chiajna, albo w ogóle zmieni nazwę na FC Sports Becali. Mimochodem wspomniał też, że “dostał ofertę” zmiany nazwy na Rapid. Rapid, czyli kolejny z bukaresztańskich klubów, którego kibice nienawidzą się z fanatykami Steauy, a który to od pół roku już nie istnieje.
Szczególnie interesujący byłby jednak ten pierwszy scenariusz. Gdyby FCSB zbankrutowało i – na przykład – zapragnęło rozpocząć od nowa, bez długów i troskliwej opieki armii, jedną z pierwszych przeszkód stałaby się montowana właśnie przez wojskowych Steaua. Ewentualny mecz “obu Steau” byłby bez wątpienia hitem i szlagierem, po którym albo żołnierze, albo Becali mogliby wyleczyć się z miłości do futbolu.
Na razie jednak to co najwyżej melodia przyszłości. FCSB nie wygrywa ligi w cuglach, w europejskich pucharach wypada blado, ale żyje, trwa, ba, właśnie się wzmacnia, by wiosną znów walczyć o mistrzostwo. Klub na krawędzi nie inwestowałby 250 tysięcy euro, w dodatku w zawodnika derbowego rywala. Denis Alibec, swego czasu obiekt zainteresowania polskich klubów, też nie przyjdzie do Bukaresztu za frytki. Nad Becalim może wisieć utrata dowolnej kwoty – grunt, że obecnie nie brakuje mu pieniędzy.
– Nie będę negocjował z armią. To wszystko kłamcy. Nie będę im nic płacił – krzyczał na niedawnej konferencji prasowej, udowadniając, że choćby faktycznie Steaua miała grać ze Steauą w IV lidze – nikt nie będzie się cofał choćby o krok. – Ludzie pójdą za mną! – przekonywał. Ale pojawia się pytanie: którzy. Ultrasi Steauy od dziesięciu lat prowadzą bojkot, do którego z każdym sezonem dołącza coraz więcej osób. Na jednym z ostatnich meczów klubu Becaliego w ubiegłym roku atmosfera była taka…
Less than 100 people to watch Steaua tonight. Could have been more if the stadium was suspended. https://t.co/1RJ8TauzSc
— Emanuel Roşu (@Emishor) 17 grudnia 2016
A co na to wszystko wojskowi? Trzeba przyznać – zaczynają z impetem. Dzieło odbudowy Steauy powierzono Mariusowi Lacatusowi, legendzie klubu. To ten, który zdobył pierwszego gola w serii rzutów karnych z Barceloną. To ten, którego Becali pogonił, wykrzykując, że to Gigi tu płaci, więc Gigi ustala kto gra, a kto nie. Wreszcie Lacatus to ten, który nigdy przesadnie nie podpadł kibicom. Teraz, gdy nadchodzi czas twardej walki o klienta, to wsparcie nie do przecenienia. Funkcja dyrektora technicznego, jaką powierzyło mu wojsko, ma być czymś pośrednim między prezesem a dyrektorem sportowym. Lacatus ma odpowiadać za całe szkolenie oraz trening, i młodzieży, i dorosłego składu, ale najpierw ma w ogóle utworzyć drużynę seniorów. Postawiono mu dwa cele: IV liga w sezonie 2017/18 i I liga w sezonie 2020/21, już na nowym stadionie Ghencea. Wygląda na to, że będzie mógł budować klub po swojemu, może nawet podsuwając zatrudnionemu przez siebie trenerowi skład, tak jak i jemu kiedyś podsuwano.
***
Najbardziej prawdopodobny scenariusz? FC Sports Becali, czy po prostu FCSB do końca procesów będzie walczyć, a może i zdobywać kolejne mistrzostwa w najwyższej lidze. W międzyczasie Steaua będzie się pięła po kolejnych ligowych szczeblach, na historycznym stadionie, z historyczną nazwą, pewnie i ze wsparciem kibiców. Przełomem będzie zapewne ich spotkanie na jednym szczeblu. FCSB kontra FSCB. Czerwono-niebiescy kontra czerwono-niebiescy.
Trochę jak w finale Pucharu Europy 1986.
A trochę nie.
JAKUB OLKIEWICZ