Wiadomo, że Klubowe Mistrzostwa Świata to nie ten sam poziom prestiżu co choćby Liga Mistrzów, ale spróbujcie powiedzieć takiemu Ronaldo, by sobie odpuścił. No właśnie. Dlatego mogliśmy mieć przekonanie, a wręcz pewność, że Real zrobi wiele, żeby załatwić sobie bilet do finału. I rzeczywiście, wszystko przebiegło według wstępnie nakreślonego scenariusza, Los Blancos zagrają o kolejne trofeum.
Oczywiście trudno też było oczekiwać w spotkaniu z Club America cholera wie jakiego wyniku, bowiem Meksykanie to również nie żadne ogóry, by Real miał tu wykręcać hokejowy rezultat. Jednak jasne, przez całe spotkanie dokładnie widzieliśmy, kto jest lepszy. Królewscy prowadzili grę, lepiej operowali piłką, ale… długo nie mogli sforsować mądrze broniących się rywali. Brakowało albo szczęścia (gdy Ronaldo trafiał w słupek), albo dokładności (kiedy Carvajal mógł wystawić na pustaka, jednak podał mocno niedokładnie).
Nie bardzo mógł się odnaleźć za to Benzema, który dawał znać o sobie głównie wtedy, gdy łapano go na spalonym. Raz piłka wpadła do siatki, raz odbił ją bramkarz, ale skoro sędzia machnął wcześniej chorągiewką, to trudno powiedzieć, że Francuz stworzył wtedy zagrożenie. No, ale nie upilnuj tego gościa choćby przez chwilę, to zaraz cię skarci. I tak się stało, Benzema wykorzystał świetne podanie w końcówce pierwszej połowy od Kroosa i zapakował futbolówkę pod ladę. Meksykanie już chyba myśleli, że nic im nie grozi – była to pierwsza minuta doliczonego czasu gry w pierwszej części – ale z Realem skupionym trzeba być zawsze. Im tego dzisiaj zabrakło.
Choć nie można też tym zawodnikom odmówić ambicji, bo próbowali. Dość szczelnie ustawili linię defensywy, starali się wychodzić z kontrami, które jednak nie były zbyt groźne. Da Silva strzelił z dystansu w Navasa, Romero w boczną siatkę i raczej tyle.
W drugiej połowie Real wciąż prowadził grę, starał się podwyższyć wynik i znów dopiął swego w końcówce spotkania, gdy trafił Ronaldo. Kompletnie zapomnielibyśmy o tych 45 minutach, które szły według schematu „lepszy gra na luzie, słabszy nie może nic zrobić”, gdyby właśnie nie gol Portugalczyka, a konkretnie zamieszanie z nim związane. Długo nie było wiadomo, czy bramka zostanie uznana i znów, tak jak wczoraj, do gry musiała wejść technologia. Asystent odpowiedzialny za powtórki video sprawdził, czy Portugalczyk znajdował się na spalonym, a że Ronaldo przepisów nie złamał, to arbiter przekazał sędziemu głównemu na ucho, by ten gol został uznany. Tak się stało, ale trwało to wszystko dobrą chwilę i zarówno widzowie, jak i piłkarze, mogli nie wiedzieć o co chodzi. Ten system wciąż wymaga pracy.
W każdym razie, Real ma co chciał, wygrał 2:0 i w niedzielę zobaczymy go w starciu z Kashimą Antlers.
Con gol de Benzema y Cristiano Ronaldo el Real Madrid venció 2-0 al América de México en el Mundial de Clubes https://t.co/lYaG0MaYFz
— CanalFutbolistaCom (@Canal_Futbol) 15 grudnia 2016