LEGIA ZOSTAJE NA WIOSNĘ W PUCHARACH! Powtórzmy to, bo aż trudno uwierzyć – Legia zostaje na wiosnę w pucharach. Legia zostaje… Coś kapitalnego. Kto by w to uwierzył po kompromitacji z Borussią, po przygodzie z tym albańskim szamanem, po zamknięciu trybun.
Matko, jakie to piękne, że Legia nie napisała setnego odcinka martyrologii polskiego futbolu i w 93. minucie nie wcisnął gola jakiś Dost czy inny Coates. Wyszarpali to, wybiegali, wywalczyli. Jednak sama ambicja by nic nie dała, oni po prostu zagrali świetne spotkanie – mądre i uważne.
W pierwszej połowie momentami wyglądało to jak mecz piłki ręcznej, bo Sporting grał po obwodzie, a Legia zacieśniała szyki w obawie, że zaraz któryś z przyjezdnych poda do obrotowego i będzie gorąco. Jednak wiecie co, choć wyglądało to wszystko jak obrazki z innej dyscypliny, nikt nie mógł czuć wstydu. Ekipa Magiery nie panikowała, a grała świetnie taktycznie i rywale mieli kłopoty, by wcisnąć gdzieś nawet najmniejszą szpilkę. Co chyba imponowało najbardziej, to zagrania na wyprzedzenie. Legioniści nie chybiali, odpowiednie wybierali momenty kiedy mogą opuścić szereg, przejąć futbolówkę i rozpocząć swój atak.
Pierwszy udał się połowicznie, bo Prijović umieścił piłkę w bramce, ale był na wyraźnym spalonym. Drugi znów wyszedł tylko na jednym etapie – znakomicie wyszedł do rywala Bereszyński – lecz Prijović tym razem kopnął w siatkę od niewłaściwej strony. No, ale dwa ostrzeżenia i starczy, napastnik wszedł w pole karne i wycofał do Guilherme, który wpędził trybuny euforię. Co łączy większość zapędów ofensywnych Legii w pierwszej połowie, to nazwisko Prijovicia. Jest w kapitalnej formie – wiele było z niego śmiechów, miał nawet nie stać koło Nikolicia, a tymczasem jego Liga Mistrzów w ogóle nie przerosła. Nie mówimy tu tylko o asyście, ale on cały czas grał na wielkim poziomie – przestawiał rywala jak dzieci, utrzymywał piłkę, dawał oddech reszcie. Klasa.
Co w tym czasie robił Sporting? Niewiele, a na ich ambicje – żenująco mało. Uderzenie z wolnego Silvy wyłapane przez Malarza, groźne uderzenia Carvalho z początku i parę zrywów Markovicia.
Wiadomo, po przerwie goście mocno przycisnęli, ale czy ktoś oczekiwał, że będzie inaczej? Przecież reguły gry się zmieniły, teraz Sporting już musiał strzelić gola, klepanie przed polem karnym do końca świata nie dawało już przyjezdnym nic. Momentami było piekielnie gorąco, czasem już wręcz Legia broniła rozpaczliwie, gdy los warszawian zależał od rywala – jak wtedy, gdy Andre zamiast do pustej bramki kopnął w kierunku band reklamowych. No i sytuacja z niepodyktowanym rzutem karnym za rękę – pięciu na 10 sędziów wskazałoby tu na wapno i Legia miała szczęście, że Rocchi był w tej drugiej puli. Jednak z drugiej strony – wszyscy widzieli impulsywną reakcję Silvy, on wiedział, jak dzisiaj trudno będzie walnąć inaczej bramkę.
Dowiozła to Legia, a też nie zapominajmy, że ten mecz mógłby zamknąć dwa razy Kucharczyk. Wiecie jednak kiedy Sporting by tu wygrał? Gdyby miał w składzie Vadisa. Rany boskie, co on tutaj grał, to wyglądało jakby gość z liceum przyszedł na boisko przedszkolaków i bawił się z nimi w futbol. Masakra, chyba każda jego decyzja była dobra, po faulu na nim wyleciał Carvalho – wielki występ.
Aż trudno w to wszystko uwierzyć, ale dziś polski futbol zamiótł portugalski pod dywan. Wygrała wcześniej młodzież, wygrali seniorzy. Widzimy się w Europie na wiosnę!
Fot. FotoPyk