Danie główne, czyli spotkanie Chelsea z Tottenhamem, wjeżdża na stół o 18:30, ale to nie znaczy, że do tej pory nic się w Anglii nie działo. Wręcz przeciwnie, grały choćby zespoły z czołówki, jak City i Liverpool, a mając do zrealizowania jasny cel – nie pogubić punktów i jeszcze mocniej ugruntować swoją pozycję w czubie tabeli.

City odwiedziło Burnley i jeśli ktoś liczył, że będzie to wizyta miła i przyjemna, to szybko musiał swój pogląd zweryfikować. Gospodarze otworzyli bowiem wynik po akcji, której mogliśmy się po nich poniekąd spodziewać – zagrali bowiem lacza do przodu na walkę i liczyli, że coś z tego będzie. Dlaczego więc piszemy „poniekąd”? No bo o ile takie dość prostackie wybicie nikogo dziwić nie może, to już uderzenie dające bramkę było ślicznej urody. Dean Marney przymierzył idealnie po długim rogu i nie dał żadnych szans Bravo.
Goście to jednak zbyt klasowa drużyna, by jednym golem się załamać i pozwolić sobie na rozwalenie całego planu. Przede wszystkim mają Aguero, który w trudnych momentach zawsze jest na miejscu. Pomógł i tym razem zagrał może bez fajerwerków, ale pokazał, jak świetny ma instynkt. Rzućcie okiem tylko na te bramki w skrócie, w tym całym zamieszaniu pod bramką zawsze znajdował się tam gdzie trzeba, jakby przyciągał piłkę do siebie.
To nie był specjalnie dobry mecz Obywateli, ale koniec końców mają to, po co przyjechali, czyli trzy punkty. A te z kolei dają im komfort – mogą rozsiąść się wygodnie w fotelach, zapiąć pasy i poczekać na ruch Chelsea.
*
Trudną przeprawę zaliczył też Liverpool i nie obyło się bez ofiar…
Ouch. Coutinho’s injury looks to be a bad one https://t.co/JGknpeg3HE pic.twitter.com/xVkXU1O9Nt
— MailOnline Sport (@MailSport) 26 listopada 2016
… ale też i zwycięstwa. Liverpool długo cisnął Sunderland, naprawdę miał momentami przerażająca przewagę, ale nic nie chciało wpaść. Podopieczni Moyesa bronili się momentami rozpaczliwie (gdy strzał Mane z pola karnego blokował Denayer), czasami szczęśliwie (gdy strzał Cana mijał słupek bramki Pickforda), ale długo skutecznie. Niewyobrażalne byłoby jednak, gdyby przy takiej statystyce coś w końcu nie wpadło:
I rzeczywiście, dwie sztuki Liverpool ostatecznie zapakował. Pierwszą Origi, który zszedł na prawą nogę z boku pola karnego i uderzył po długim rogu. Bramkarz był w kropce, bo raz, że strzał był precyzyjny, a dwa, przed nim stało multum zawodników i musiał kalkulować, czy któryś zaraz nie przetnie lotu piłki. Drugi gol to jedenastka – sfaulowany został Mane, karnego po profesorsku wykorzystał Milner.
Sunderland był dzielny, ale dziś to za mało, żeby wywieźć choć punkt z Anfield.
*
Strzelaninę zobaczyli za to widzowie na stadionie Swansea i naprawdę nabieramy coraz poważniejszych podejrzeń, że ktoś odpiął wrotki w piłkarskim środowisku, bowiem bramki padają jak na zawołanie. Nie inaczej było w Walii, może rozpiszmy to, żeby nikt się pogubił:
68’ Swansea 3-1 Palace
75’ Swansea 3-2 Palace
82’ Swansea 3-3 Palace
84’ Swansea 3-4 Palace
90′ Swansea 4-4 Palace
90′ Swansea 5-4 Palace pic.twitter.com/bCZLDzymu8— Uber Football Facts (@UberFootbalI) 26 listopada 2016
Grubo, co? Dramaturgii dodaje jeszcze fakt, że ostatnie dwa gole dla Swansea, strzelone przez Llorente padły po 90. minucie, w odstępie jakichś 120 sekund.
Fabian przyjął dziś dużo, ale czy którejś bramce zawalił? Być może powinien zachować się lepiej przy drugiej, kiedy niezbyt pewnie wyszedł z bramki. Jednak i tak Łukasz powinien mieć dobry humor, bo może po tym spotkaniu Łabędzie w końcu się odkręcą i wyjdą ze strefy spadkowej.
*
Znów niezbyt po mistrzowsku zagrało Leicester, które licząc dzisiejsze spotkanie Middlesbrough, nie wygrało od czterech meczów. Jasne, Boro – choć nie wskazuje tego tabela – to niezła ekipa, niedawno na przykład zabrali punkty City, ale sezon temu takich gości Lisy goliłyby bez mrugnięcia okiem. Dziś – nie, a i tak dobrze, że zdobyli choć punkt, bo przegrywali prawie do końca meczu. Jedno oczko zapewnił Slimani, wykorzystując rzut karny.
*
Komplet wyników przed spotkaniem Chelsea-Tottenham:

