Reklama

„Kurczę, ten Milik już w Ekstraklasie, a ja dopiero co byłem od niego lepszy”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

23 listopada 2016, 12:03 • 18 min czytania 0 komentarzy

Jak oceniał młodego Arkadiusz Milika? W jaki sposób walczył o to, by móc trenować z pierwszą drużyną Legii? Jakie są jego pasje i przeciwko którym obrońcom grało mu się najtrudniej? O tym i jeszcze o wielu sprawach przeczytacie w obszernej rozmowie z napastnikiem Ruchu Chorzów – Jakubem Arakiem.

„Kurczę, ten Milik już w Ekstraklasie, a ja dopiero co byłem od niego lepszy”

Jaki masz status wykonywanego zawodu na Facebooku?

(śmiech) Najpierw całkowicie na poważnie. Nie wiem, czy w ogóle ten status sobie ustawiałem. Ja wchodzę na Facebooka od wielkiego dzwonu, więc nawet o tym szczególnie nie myślę, ale spokojnie, wiem, że nie pytasz przypadkowo.

Więc…

Pijesz pewnie do tego pionka. To była dziecinna zabawa. Jak byłem jeszcze w juniorach, to myśleliśmy, jak zabawnie określić naszą pozycję w Legii i wpadliśmy na pomysł, żeby w statusie wykonywanego zawodu napisać: Pionek w klubie Legia Warszawa. Po prostu dla beki. Trochę się pośmialiśmy, a poza tym dobrze brzmiało. Bez większych podtekstów. Teraz już raczej bym tego nie napisał przy ustawianiu takiego statusu.

Reklama

Pionek z czasem zniknął, a ty już czujesz się pełnoprawnym piłkarzem?

Ktoś powie, że piłkarz to Błaszczykowski, Lewandowski czy Piszczek, a nie jakiś ligowy grajek, który nie ma wielkiej kariery. Że trzeba coś osiągnąć, coś zobaczyć. Trochę w tym prawdy jest, ale jak słyszę, jak zawodnik z Ekstraklasy mówi, że on nie czuje się piłkarzem, to nie wierzę w szczerość jego wyznania, a raczej w kreowanie się na skromnego.

Fakt, że napisałeś o sobie, jako o pionku w Legii Warszawa świadczy, że znałeś swoje miejsce w szeregu.

Byliśmy młodymi chłopcami, a każdy z nas miał marzenie, żeby wystąpić kiedyś z „L” na piersi. Zżywaliśmy się z klubem i z jego tradycją. Chcieliśmy być częścią tej układanki. W tym pionku nie było żadnego użalania się nad sobą. Nie oddawało to faktycznego miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Żartów było mnóstwo, bo spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, to był jeden z nich, ale właściwie żaden nie miał większego związku z naszym podejściem do kariery i przyszłości.

Jesteś pewny siebie?

Dobre pytanie. Niby mogę odpowiedzieć szybko, że tak, jestem pewny siebie, zawsze wiem, czego potrzebuję, by podnosić moje umiejętności. To się samo nasuwa, bo pewność siebie, to bardzo rozbudowana sprawa, która często jest mocno spłaszczana i lekceważona. Ja do tego podchodzę inaczej. To jest zależne od momentu, w którym pada pytanie. Jakbyś mnie zapytał, jak w Sosnowcu robiliśmy awans do I ligi, a ja strzelałem i grałem wszystko, to bym bez wahania odparł, że jestem pewny siebie. Ona u mnie raz jest, raz jej nie ma. Są tacy piłkarze, od których aż bije przekonanie o własnych umiejętnościach w każdej sytuacji. Ja do tej grupy nie należę, ale nie jest oczywiście tak, że siedzę w rogu i boję się odezwać. Nie jestem szarakiem.

W Ruchu raczej nie masz problemów z pewnością. Młoda szatnia, wielu kumpli z Legii, szanse gry.

Atmosfera jest mega spoko. W szatni nie wiem, czy może być lepiej, ale czasami nie jestem do końca zdecydowany na boisku. Za wolno podejmuję pewne decyzje. Brakuje trochę prostoty. Czasami się mówi, że ktoś za dużo myśli na murawie i chyba w tym przypadku mamy z tym do czynienia, ale tego da się wyzbyć. Pamiętam taką sytuację w meczu z Zagłębiem, kiedy zmarnowałem dobrą szansę, bo zabrakło pewności siebie. To chciałbym eliminować, ale z drugiej strony to dopiero moja pierwsza runda w Ekstraklasie, więc dużo czasu przede mną.

Są podziały u was w szatni, bo jest duża grupa młodych, ale jest też kilku starszych?

My po treningu spotykamy się czasami pograć w FIFĘ, starsi się spotkają na co jakiś czas na kawę, ale w szatni jesteśmy drużyną. Ja lubię pogadać czy po prostu posłuchać opowieści kogoś ze „starszyzny”, bo naprawdę mają wiele ciekawych historii do opowiedzenia. Na pewno nie jest tak, że połowa siedzi po jednej stronie szatni, a połowa po drugiej, a między tym mur.

Kamil Mazek i Patryk Lipski wkręcili cię w gry planszowe czy tylko oni mają monopol na ten rodzaj zabawy?

Wiem, że oni sporo grają w planszówki, jak jeżdżą na obozy z kadry młodzieżowej. Wtedy są razem w pokoju i tak zabijają czas. Za to jak my jeździmy na jakieś wyjazdy z Ruchem, to oni jeszcze nigdy w to nie grali. Być może gdzieś tam grają po kątach. Może po to, że lubią ten monopol i nie chcą, żeby ktoś mógł się dołączyć (śmiech).

Reklama

Teraz w Ruchu jesteś drugim napastnikiem. Masz tę świadomość?

Wiem i szanuję to. Na ten moment pierwszym wyborem jest Jarek Niezgoda, ale w każdej chwili sytuacja może się zmienić. Cały czas rywalizujemy.

Jak przebiega twoja rywalizacja z Jarosławem Niezgodą? Mijacie się w drzwiach i nawet nie skiniecie sobie głową.

A wiesz, że tak właśnie jest (śmiech). Na poważnie, to wprost przeciwnie. Mamy z Jarkiem bardzo dobry kontakt. Nawijamy na tych samych falach. Często żartujemy sobie. Spotykamy się nie tylko w klubie, ale też prywatnie, bo to fajny facet. Można się z nim pośmiać. Obok tego każdy z nas chce grać. Nikt tego nie ukrywa. Ja mu nie odpuszczę, on mi też. Jest jeszcze Wiśnia, on też się liczy w tej rywalizacji. W trójkę się nakręcamy.

Łatwo uniknąć grymasu po golach Niezgody?

Zawsze, kiedy strzela konkurent do miejsca w składzie, to myślę: „O, fajnie, że strzelił, ale trochę szkoda, że akurat on”. Wielu zawodników deklaruje, że liczy się dobro drużyny i nie ważne, kto, byle do przodu. Ale taka jest prawda. Każdy chce być tym, który strzela, asystuje czy broni. Zależnie od pozycji.

Szczere słowa…

Po prostu prawda, ale żeby nie było. Bramki Jarka są nam bardzo potrzebne i po każdej z nich się cieszę. Wiesz, jaki byłby najlepszy układ? Taki, jak z Łęczną. Niezgoda strzelił jedną, a ja wszedłem za niego i dołożyłem drugą. Idealnie.

Jakiś czas temu zadaliśmy Jarkowi Niezgodzie taki pytanie: „Choć Kuba i Eduards to dobrzy napastnicy, do końca sezonu zdystansuję ich ilością bramek”. Odpowiedział: „Zgoda”. Odkręćmy pytanie i zamiast twojego imienia wstawmy jego…

Jasne, że tak. Zgoda! Ja, a nie Niezgoda. Teraz mam nadzieję, że Jarek i Wiśnia się nie obrażą. A wy też coś musicie jeszcze zrobić. To samo pytanie musi usłyszeć jeszcze Eduards Visniakovs i będzie komplet.

Doznałeś na początku listopada kontuzji. Miałeś nie zagrać do końca roku, a tu grasz. Cudowne ozdrowienie?

To był 1 listopada. Po treningu strasznie mnie bolał palec u nogi. Do tego spuchł. Jako, że było święto, to wszystkie szpitale prywatne były zamknięte. Wsiadłem w samochód i pojechałem do szpitala państwowego w Chorzowie, bo akurat tam przyjmowali. Był tylko jeden lekarz na oddziale. Do tego młody. Zlecił rentgen. Po jego zrobieniu przejrzał zdjęcia, orzekł złamanie palca i zalecił sześć tygodni przerwy. Trochę się podłamałem, bo to oznaczało, że nie zagram już w tym roku w lidze. W nie najlepszym humorze zaniosłem następnego dnia zwolnienie lekarskie do klubu. Przy okazji dołączyłem zdjęcia z rentgena. Wziął je klubowy lekarz, spojrzał i postukał się w głowę. Nie miałem złamanego palca, skończyło się tylko na mocnym zbiciu. W międzyczasie poszedł oficjalny komunikat i już nie chciałem nawet tego odkręcać.

Grałeś z powodzeniem w II i I lidze. Teraz próbujesz strzelać w Ekstraklasie. Jest różnica?

Różnica w kulturze gry. Jakbyś wyjął jednego, czołowego zawodnika z Ekstraklasy, może być Vassiljev albo Radović i wrzuciłbyś go do II ligi, to miałby problem, żeby sobie poradzić w swoim debiucie. Trochę inna gra. Oczywiście mówię tylko o jednym meczu, bo prędzej czy później dobry zawodnik przerośnie technicznie te rozgrywki i zostanie gwiazdą. W niższych klasach rozgrywkowych jest więcej kopaniny, walki fizycznej, chaosu. W Ekstraklasie bardziej przykłada się wagę do techniki i poszanowania piłki. Nie wiem, czy ktokolwiek ma w to lepszy wgląd niż ja. Grałem rok po roku w II lidze, I lidze i teraz gram w Ekstraklasie. Przeskok jest.

Obrońcy grają inaczej?

Są drużyny, gdzie stoperzy grają twardo, blisko, na granicy faulu i są ekipy, których defensorzy lepiej czytają grę i grają mniej agresywnie, a równie skutecznie, jeśli nie skuteczniej. W Ekstraklasie dominują raczej ci drudzy, w I lidze ci pierwsi. W niższych ligach często obrońcy opuszczają swoje strefy, bo kryją na plaster, co jest trochę starodawne i nie zawsze przynosi dobre efekty. Takich gości jest mnóstwo, choć są też tacy, którzy spokojnie poradziliby sobie w Ekstraklasie. Wymieniłbym kilku takich.

Kto na przykład?

Mi bardzo ciężko rywalizowało się z Arkiem Jędrychem, który wtedy grał w II lidze ze Zniczem, a teraz występuje w Pogoni Siedlce poziom wyżej i na to w pełni zasługuje.

Football Players Zone. Konferencja w Warszawie. 13.12.2015

Ciężko ci się grało też z obrońcami Legii. Zagrałeś słabo, nie oddałeś żadnego strzału. Pazdan i Lewczuk nie dali ci żyć.

Dla mnie to był jeden z moich lepszych meczów w Ekstraklasie.

Naprawdę?

Może nie. Trochę przesadziłem. Korekta. To nie był mój słaby mecz. Gorzej zagrałem na przykład z Jagiellonią. Z Legią nie stworzyłem za wielu okazji do strzelenia gola, ale za to dużo pracowałem rozegraniu i w utrzymaniu piłki. Nie zaliczyłem zbyt wielu strat. Cofałem się głęboko po piłkę, bo trudno było inaczej grać. Nie było dośrodkowań w pole karne, musiałem kombinować inaczej. Pamiętam, że nawet Igor Lewczuk dostał żółtą kartkę za faul na mnie, więc wcale zbyt łatwo, to im nie było.

W tamtym meczu, przegranym przez Ruch 0:2, nie oddaliście ani jednego strzału. To do ciebie niepodobne, bo masz opinie napastnika, który w każdym meczu dochodzi do przynajmniej kilku sytuacji. Jest nawet o tobie fajne powiedzenie…

Z gówna miód wyciskam (śmiech). Fajnie to trenerowi Jarosławowi Wójcikowi wyszło. Miał dużo takich śmiesznych powiedzeń, które można od niego wyciągnąć. Kiedyś po meczu, kiedy jakąś beznadziejną piłkę w asyście dwóch czy trzech obrońców zamieniłem na gola, rzucił coś o gównie i miodzie. Później to powtarzał jeszcze kilka razy i kumple podłapali.

To powiedzenie idealnie oddaje twoje cechy piłkarskie.

W piłce juniorskiej bardziej to było widoczne. Obrońcy gorzej czytają grę, łatwiej dają się zwieść, więc dochodzi się też do większej ilości sytuacji. Tym się charakteryzowałem, że potrafiłem gdzieś przepchnąć takiego gościa, włożyć nogę między dwóch rywali, uderzyć ze szczupaka. I mnóstwo tych goli takich było, a powiedzonko trenera wydawało się mega zasadne. Piłka mnie szuka. To mój atut, ale muszę pracować nad skutecznością, bo ta czasami jeszcze zawodzi.

To było w juniorach Legii, gdzie podobno jesteś najlepszym strzelcem w historii kolejnych szczebli akademii. Ile w tym prawdy?

Lubię statystyki. Interesuję się tym. Kiedyś się nawet zastanawiałem, czy jestem najlepszym strzelcem w historii akademii. Wydaję mi się, że długo nim byłem, ale ostatnio mógł mnie ktoś przegonić. Jakiś dzieciak, o którym na razie nie jest głośno, ale za kilka lat może o nim usłyszmy. Ja za to wydaje mi się, że jestem najlepszy w tych pierwszych rocznikach akademii – od ’91 do jakoś ’97. Przyszedłem w wieku 10 lat i we wszystkich sezonach strzelałem przynajmniej 20 goli. Trochę traciłem na tym, że długo graliśmy ze starszymi rocznikami w lidze. Potem jak wróciliśmy do swojej kategorii wiekowej, to było łatwiej o gole. Tak czy inaczej, teraz liderem raczej nie jestem. Ostatnio patrzyłem na jakieś wyniki chłopaków z Legii 2004 czy 2005 i oni któryś mecz wygrali 56:0. Wystarczy, że jeden chłopaczek strzeli w jednym meczu 20 goli i już jestem za nim.

Liczyłeś sobie te bramki?

Piłka młodzieżowa ma niewielkie znaczenie, ale to oczywiście z perspektywy czasu. Te wyniki są dziecinne, ale ja wtedy traktowałem to trochę inaczej. Sumowałem sobie wszystkie gole po każdym sezonie. Z tego, co pamiętam, to wyszło mi razem ponad 200 trafień w rozgrywkach juniorskich.

W 2011 twoja skuteczność dała o sobie znać, bo zostałeś królem strzelców mistrzostwa Polski juniorów młodszych, gdzie zdystansowałeś pewnego polskiego napastnika…

Arka Milika. W turnieju finałowym strzeliłem cztery gole, w eliminacjach trzy. W całym turnieju siedem. Milik miał w turnieju finałowym miał tylko jedną. Widać było wtedy, że ma ogromne umiejętności, aczkolwiek…

Ty miałeś większe!

Dalej w to wierzę i będę wierzył! Ja, a nie on zostałem wtedy królem strzelców, a po turnieju przeczytaliśmy, że przechodzi z Wojtkiem Królem do Górnika Zabrze. Pamiętam taki dialog, choć nie pamiętam dokładnie szczegółów.

Patrz, Król i Milik przechodzą do Zabrza.
– Serio w duecie?
– Tak.
– Król na pewno sobie poradzi, ale ten Milik, to nie ma bata, żeby wypalił w Górniku.

Ten turniej był w lipcu, a w sierpniu my na Łazienkowskiej przed meczem Legii z Górnikiem odbieraliśmy nagrody za zwycięstwo w tych młodzieżowych rozgrywkach. I my byliśmy tam jako poboczni goście, a Arek w tym meczu grał jako zawodnik Górnika Zabrze. Należy mu się wielki szacunek za to, że się wybił. Ktoś spojrzy na tamten turniej. Ja król strzelców, on tylko z jedną bramką daleko za mną, a tu ja jako widz, a on jako główny aktor na Łazienkowskiej. Miałem wtedy takie myśli: „Kurczę, ten Milik już w Ekstraklasie, a ja nie tak dawno nie byłem od niego gorszy”.

Z czego wynikało to, że on dostał szansę, a ty nie?

On już wtedy był naprawdę dobry. Miał swoją markę, więc nie było tak, że jakoś specjalnie szansa dla niego mnie dziwiła. Każdy idzie swoją drogą. On teraz jest w fantastycznym miejscu, gra na wielkim poziomie. Zasłużył sobie na to. Życzę sobie, żeby umieć grać, tak jak on.

Twoja droga do Ekstraklasy była nieco inna. Był na przykład pewien układ z trenerem Dariuszem Banasikiem.

Świetna historia. To był sezon 2012/13. Zawsze tak było w Legii, że ci najbardziej utalentowani zawodnicy z juniora starszego dołączali do zespołu z Młodej Ekstraklasy na okres przygotowawczy. Wtedy zachodziła selekcja. Jedni odpadali, drudzy byli dołączani do szerokiej kadry na kolejny sezon. Do tego w Legii mieliśmy najmocniejszą ekipę z całej ligi, bo zdobyliśmy dwa razy mistrzostwo ME, a zważywszy jeszcze na to, że często dochodzili jeszcze piłkarze z pierwszej drużyny, to naprawdę ciężko było się przebić. Pojechałem na taki obóz. Trenowałem dość długo. Graliśmy sparing z Mazurem Karczew. Wszedłem po przerwie i strzeliłem hat-tricka. Wygraliśmy 4:0, a ja byłem pewny, że zostanę włączony do drużyny. Następnego dnia jednak trener wziął mnie na rozmowę i oznajmił mi, że nie ma zbyt wielu miejsc w kadrze, więc niestety nie dostanę szansy. Znów zostałem zesłany do juniorów. Graliśmy mecz w Centralnej Lidze Juniorów z Polonią Warszawa. Derby. Przed nami na boisku trenowała Młoda Ekstraklasa. Zaczepił mnie trener Banasik.

Słuchaj, młody, jak strzelisz hat-tricka w tym meczu, to biorę cię jutro na nasz mecz. Akurat też gramy z Polonią, to będziesz w gazie – przekonywał.
Ok, ok.

Jeszcze w pierwszej połowie strzeliłem dwa gole. W przerwie w ogóle nie myślałem nawet o tym układzie z trenerem Banasikiem. Na drugą część wyszedłem na luzie i długo nic nie strzelałem. Dopiero w 89. minucie skompletowałem hat-tricka strzałem z daleka, co mi się normalnie nie zdarza. Ucieszyłem się, ale nie dlatego, że spełniłem umowę, bo ta kompletnie wyleciała mi z głowy. Dopiero po meczu podszedł do mnie wspomniany szkoleniowiec i o wszystkim przypomniał. Dodał, że nie mogę zadebiutować jeszcze następnego dnia, ale dostanę szansę za tydzień z Zagłębiem. Na trudnym terenie, bo trener opowiadał, że nigdy tam Młoda Ekstraklasa nie wygrała, a próbowały zespoły z Kopczyńskim, Furmanem, Żyro i wieloma innymi. Zaczynałem więc z wysokiego „C”, a potem się potoczyło.

Mecz towarzyski. Legia Warszawa - Pogon Siedlce. 11.07.2015

Myślisz, że gdybyś wtedy nie strzeliłbyś tych trzech goli, to nie dostałbyś tak szybko szansy?

Wydaje mi się, że musiałbym czekać jeszcze jakiś czas, bo na pozycji napastnika było jeszcze dwóch chłopaków i szansę prawdopodobnie dostałbym dopiero w wypadku urazu któregoś z nich.

W tym czasie naprawdę codziennie pokonywałeś 30 kilometrów z Zalesia Górnego do Warszawy do szkoły i na treningi?

Nie stanowiło to dla mnie wielkiego problemu. Wydaje się to logistycznie trudne, ale bez przesady, da się to ogarnąć przy odpowiednim planowaniu dnia i swoich zajęć. Jak dziewczyna teraz do mnie, do Zalesia Górnego jeździ, to dziwi się, że to taka mała wieś, a ja codziennie chciałem stąd kursować na linii Warszawy. Chłopaki tak samo. Ciągle pytali: „Naprawdę chce ci się jeździć tyle?”. A ja zawsze odpowiadałem: „Tak”. Nigdy mi to nie przeszkadzało. W gimnazjum sytuację ułatwiał fakt, że moja mama pracowała blisko Legii, więc mnie czasami podwoziła, a w liceum zdałem na prawko B1 i mogłem sam sobie podjeżdżać.

Samochód sam sobie kupiłeś?

Tata zafundował. Daihatsu Cuore. Wtedy była duża moda na kurs B1 i właśnie ten samochód. Przyznam, że akurat ja ten cały pomysł ściągnąłem od Patryka Sokołowskiego z Legii ’94. On pierwszy zdał to prawko i dostał Daihatsu Cuore, a po jakimś czasie miałem i ja. To było ułatwienie, bo jazda pociągiem często była uciążliwa. Kończyłem szkołę o 17:00, zanim doczłapałem na pociąg i dojechałem do Zalesia Górnego, to była 19:00 i padałem z wyczerpania.

A treningi kiedy?

Rano. Wstawałem codziennie o 6:00, żeby zdążyć. Później szkoła o 11:50. Dało się to połączyć, bo właściwie w ogóle się nie uczyłem, po prostu nie miałem czasu, a maturę zdałem z dobrym wynikiem.

Miałeś momenty zwątpienia? Myśli, że już nie dasz rady tak intensywnie żyć?

Nigdy. Ani razu. To dla kogoś może brzmieć dziwnie, ale mi się tak dobrze żyło. Do tego muszę się pochwalić, że nie zdarzyło mi się spóźnić na trening. Zawsze byłem na czas. Z wyjątkiem momentu, kiedy z mamą miałem małą stłuczkę na drodze Zalesie Górne-Warszawa i na trening dotarłem kilkanaście minut później. Zajęcia zawsze były świętością. Do dzisiaj są. Nie wyobrażam sobie samowolnie opuścić trening. Nie rozumiem zawodników, którym nie chcę się zapieprzać na treningach.

Podobno miałeś bardzo wysoką średnią, nawet mimo tak intensywnego dnia. Uczyłeś się po nocach?

Po nocach nigdy. Ewentualnie w drodze pociągiem z nudów zdarzyło mi się sięgnąć po książkę i coś tam poczytać, ale tak to nic. Sporo słuchałem na lekcjach i to mi wystarczyło, a coś w głowie zostało. Teraz zrobiłem właśnie licencjat z wychowania fizycznego i cały czas kontynuuje naukę.

Z czego byłeś najlepszy?

Przedmioty ścisłe.

To dla ciebie trochę zmodyfikowane zadanie, które uwielbia zadawać Paweł Zarzeczny: dwa plus dwa razy dwa.

Wiadomo, że sześć. Proste, ale jakbym spotkał pana Pawła Zarzecznego, to zadałbym mu inne zadanie. Dwa minus dwa razy zero. Staram się zawsze odgrywać na osobach, które zadają zagadki. Dziewięćdziesiąt procent osób nie wie. Większość odpowiada, że zero.

Jestem słaby z matematyki. 1?

Jak? Chyba naprawdę jesteś słaby z matmy (śmiech). Pewnie, że dwa.

Koniec tych łamigłówek. Powiedz coś o przygotowaniach u Henninga Berga. Szczerze, co nie wypaliło?

Miałem za sobą świetny sezon w II lidze, gdzie dla Zagłębie Sosnowiec strzeliłem siedemnaście goli. Czułem się dobrze. Byłem bardzo pewny siebie, tak jak już mówiłem. Przyjechałem na obóz przygotowawczy do Henninga Berga i nie odstawałem. W pierwszym sparingu ze Steauą Bukareszt strzeliłem gola, ale grałem wtedy na prawej pomocy i nie pokazałem wszystkiego, co potrafiłem. Chciałem zagrać na ataku. Był drugi mecz kontrolny z Dynamem Kijów i nawet nie wszedłem na boisko. To był prosty sygnał: nikt cię tutaj aktualnie nie chce. Nie rozmawiałem nawet z Bergiem czy kimkolwiek innym ze sztabu. Po prostu mój menadżer dostał informację, żebym wracał do Zagłębia Sosnowiec. Tak zrobiłem i pierwszą połowę poprzedniego sezonu miałem naprawdę dobrą.

Potem było drugie podejście do Legii. U Czerczesowa podobno nie byłeś w najwyższej formie i szybko zdecydowano, że zostajesz na wiosnę w Sosnowcu.

To nie był obóz, to nie były nawet treningi kontrolne, to były po prostu dwa tygodnie średnio intensywnych zajęć pierwszego zespołu Legii, w których wziąłem udział. Nie prezentowałem się zbyt dobrze. Byłem zmęczony sezonem w I lidze. Nie miałem urlopu, bo jesień pierwszoligowa kończy się trochę wcześniej, a ja z marszu przeszedłem na zajęcia drużyny, która grała w Lidze Europy. W skrócie – 6 grudnia skończyłem grać i potem z Mateuszem Wieteską miałem jeszcze dwa tygodnie kopania przy Łazienkowskiej i obserwacji przez ludzi Czerczesowa. Pomysł wyszedł od prezesa Zagłębia. On chciał, żebym trenował jeszcze w grudniu w Warszawie, żeby Sosnowiec w styczniu już mógł zdecydować, czy zostaję czy trzeba szukać nowego napastnika. No i nie wyszło. Pokazałem się ze złej strony. Odstawałem od chłopaków, choć też wielkiego porównania nie miałem, bo tam Legia grała kilka meczów w krótkim obrębie czasowym i większość treningów to były rozruchy i przetarcia. I stanęło na Sosnowcu.

To ci się opłaciło czy nie, bo za dużo się wiosną nie nastrzelałeś?

Cała runda wiosenna w Zagłębiu nam nie wyszła. Przegraliśmy walkę o awans i w wielu meczach graliśmy po prostu słabo. Chociaż jako beniaminek sezon zakończyliśmy sezon na wysokim trzecim miejscu, to mały niedosyt pozostał. Zarówno drużyna, jak i ja indywidualnie mogliśmy osiągnąć więcej. W lecie zaś przeszedłem do Ruchu i tu zacząłem nowy etap.

Co chcesz osiągnąć w tym sezonie z Ruchem?

Utrzymanie jest priorytetem, ale mamy szczęście, bo tabela jest bardzo spłaszczona. Najlepszym przykładem jest Korona Kielce. Była na dnie, a wystarczyły dwa mecze i jest na styk przed „8”. Naszym celem jest regularność. Wygrywamy jeden mecz – OK. Ale zaraz musimy wygrać też drugi i najlepiej trzeci, bo jeśli nie, to znajdziemy się znowu na szarym końcu. Do tej pory mamy wielki problem z kontynuowaniem serii wygranych. Ani razu jeszcze nie udało się nam wygrać dwa razy z rzędu. To trzeba zmienić. Ruch stać na dobre wyniki. Jest mnóstwo perspektywicznych zawodników. Ilu piłkarzy Ruchu ma szansę pojechać na MME U-21? Co najmniej kilku. To jest silna drużyna, tylko potrzebujemy zwycięstw.

O Legii jeszcze czasami myślisz?

Z Legią jestem związany od naprawdę długiego czasu. Nic dziwnego, że jestem do niej przywiązany. Czy myślę o powrocie? Nigdy nie mów nigdy, możliwe, że za jakiś czas ktoś się stamtąd zgłosi, ale na razie o tym nie myślę. Dobrze czuję się w Ruchu i skupiam się na tym, żeby jak najlepiej prezentować się w kolejnych meczach Ekstraklasy i zdobywać doświadczenie.

No i na koniec. Jeszcze jedna zagadka, bo wiem, że uwielbiasz śledzić wyniki i przeróżne statystyki. Podobno miałeś wynik 50 na 64 trafionych rezultatów z MŚ 2002. Ćwierćfinał. Senegal kontra Turcja.

Wiesz, tamto 50 na 64 było w 2007 roku. To wtedy do tych mistrzostw było bliżej niż do teraz, ale OK, spróbuję. Wygrała Turcja.

Tak.

Czekaj. Skupię się… nie, aż tak dobrze nie pamiętam, ale jakikolwiek wynik z tego Euro 2016 bym pamiętał. Mecze, które nie oglądałem można policzyć na palcach jednej ręki. Maksymalnie kilka. Wszystko inne widziałem. Uwielbiam piłkę. Na przełomie czerwca i lipca stałem się meczowym no-lifem. I tak jest przy każdym wielkim turnieju. Trzeba mieć pasję, bo inaczej, czym by była ta piłka.

Rozmawiał Jan Mazurek
fot. FotoPyk

Najnowsze

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
0
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...