Rzadko kiedy się roztkliwiamy, staramy się raczej twardo stąpać po ziemi. Piłka nożna to jednak ciągłe „oo, a ten to był piłkarz!” albo „ach, tamci to kiedyś mieli pakę, ależ oni szli!”. Wystarczy naprawdę niewiele, by utonąć w archiwach internetu na dobre godziny – jedno nazwisko, jeden głupi mecz czy jakaś piękna bramka i nagle ni stąd, ni zowąd poświęcamy pół dnia na oglądanie drużyn, które kiedyś może i cokolwiek w piłce znaczyły, ale teraz to już totalny margines poważnego futbolu. Tak było też dzisiaj – przeglądaliśmy beztrosko futbolowy terminarz dnia aż nagle zobaczyliśmy, że w Championship mierzą się ze sobą dwie zasłużone angielskie marki. I odpaliliśmy…
Pod koniec tygodnia nawałnica meczów jest na tyle intensywna, że rzadko zdarza nam się oglądać angielską Championship. No bo choćby taki weekend jak ten – tutaj Borussia z Bayernem, tam Atletico z Realem, chwilę później Inter z Milanem, a przecież jeszcze multum innych spotkań, także tych z udziałem Polaków. No sory – trudno wpleść między takie szlagiery typowo angielską rąbankę. Staramy się jednak czasem przełamać i zagospodarować te półtorej godzinki. Zwłaszcza – gdy mierzą się drużyny, które pamiętamy jeszcze jako rozdające karty nie na zapleczu Premier League, ale piętro wyżej. A że w kwestii futbolu jesteśmy sentymentalni, to nie potrafiliśmy odpuścić dzisiejszej konfrontacji na Elland Road.
Leeds kontra Newcastle. Co jak co, ale ogląda się to z nostalgią. Niby wciąż marki rozpoznawalne w każdym zakątku Anglii, niby wciąż stadiony pełne kibiców, ale jednak to już nie to samo. Kiedyś były to przecież czołowe zespoły Premier League, takie które regularnie kręciły się w górnej połowie tabeli. A dziś? Podupadłe potęgi walczące o to, by choćby przez chwilę móc obcować z elitą. Na początku stulecia odpalając taki mecz podziwialibyśmy samych kozaków – pialibyśmy z zachwytu nad strzeleckim instynktem Shearera, dynamiką Harry’ego Kewella czy siłą Marka Viduki. Podrywalibyśmy się z kanapy, gdy niemożliwe piłki wyciągałby Shay Given, a do wielogodzinnych debat prowokowałyby nas przepiękne gole Norberto Solano.
Dziś pod tym względem jest nadzwyczaj biednie – większości piłkarzy przeciętny kibic nie skojarzy, z obu zespołów tylko jeden walczy o to, by wraz z końcem sezonu świętować awans. Od ostatniego meczu w PL minął szmat czasu – Leeds i Newcastle po raz ostatni na najwyższym szczeblu spotkały się… 7 stycznia 2004 roku. Wtedy, na St. Jame’s Park, „Sroki” wygrało 1:0 po trafieniu Shearera. Tamten sezon Leeds skończyło jednak dopiero na przedostatnim miejscu i tym samym musiało zaznać smaku relegacji. Smaku, którego goryczkę odczuwają na Elland Road do dziś, bo mimo ponad dekady od tamtego wydarzenia, ekipa „The Whites” nie zdołała choćby na rok powrócić w szeregi najlepszych.
Rozsiedliśmy sie więc na kanapie i postanowiliśmy zweryfikować, jak to dzisiaj wygląda w obu zespołach. Szybko jednak przyszedł zimny prysznic – po piętnastu minutach gry żałowaliśmy już swojej decyzji. Goście niby mieli przez dłuższy czas piłkę, niby próbowali zrobić z niej pożytek, ale więcej było w tym chaosu i nieporządku niż samego futbolu. A Leeds? Leeds grało kompletny antyfutbol…
Leeds have completed just 66% of their passes in the opening 15 minutes at Elland Road.
Frantic start to the game. pic.twitter.com/8Pxyd15mqg— Squawka Football (@Squawka) 20 listopada 2016
I bardzo możliwe, że ten marazm trwałby dłużej, ale wtedy na scenę wkroczył Robert Green i zadecydował, że warto uratować widowisko. Nie mógł już znieść braku emocji, zatem zrobił coś, co chyba rozumie tylko on sam. Zobaczcie sami.
I rzeczywiście – widowisko się rozkręciło. Newcastle zaczęło atakować coraz śmielej, a i Leeds starało się dotrzymywać kroku. Piłka wędrowała z bramki pod bramkę i choć do przerwy nie padły już żadne gole, to było całkiem ciekawie.
Po zmianie stron obraz gry się nie zmienił, bo wciąż inicjatywę mieli goście. Gospodarze próbowali złapać kontakt, ale rywale grali dziś futbol zbyt dojrzały – często przechwytywali piłkę w środku pola, potrafili przyspieszyć, rozegrać atak pozycyjny, zamknąć rywala. Tak było też przy drugim golu dla NUFC, również zdobytym przez Gayle’a. Niby obrońców Leeds było na szesnastce wielu, niby ustawili się całkiem rozsądnie, a wystarczyła sprawna klepka i zawodnik Newcastle znalazł się przed pustą bramką.
„Sroki” wywożą dziś z Elland komplet punktów, a my odchodzimy od spotkania naprawdę usatysfakcjonowani. Może i musieliśmy przetrawić kwadrans rąbanki, ale przez resztę czasu naprawdę przyjemnie się to oglądało – jeśli podopieczni Rafy Beniteza tak dojrzale będą grali przez kolejne miesiące, to powrót na salony powinien być tylko formalnością.