Czasy, w których Lechia Gdańsk grała bardzo fajną, być może nawet najładniejszą piłkę w całej Ekstraklasy są już tylko wspomnieniem tak mglistym jak ostatnie dwa dobre mecze z rzędu w wykonaniu Rafała Wolskiego. Wiemy, że było to całkiem niedawno, a jednak szczegółów już nie pamiętamy. Ale “nowa Lechia” to niekoniecznie “gorsza Lechia”. Zaryzykujemy nawet stwierdzenie, że lepsza, z prostego względu – nie zagrała najwięcej fajnych akcji w stawce, ale jest liderem Ekstraklasy dzięki największej liczbie punktów. A gdy ostatnio sprawdzaliśmy, to o mistrzostwie Polski decydował właśnie drugi z wymienionych czynników.
Po dwóch remisach z Pogonią i Arką, drużyna Piotra Nowaka w końcu zgarnęła trzy punkty.W wielkich bólach, przeciwko Wiśle piłkarze Lechii wyglądali chyba jeszcze słabiej niż we wspomnianych meczach. Tym większa musi być satysfakcja na Wybrzeżu.
No dobra, szczegóły. Jose Kante. Mieliśmy problem z oceną tego gościa, gdy jeszcze grał w Górniku Zabrze, bo generalnie wyglądał jakieś osiem razy lepiej niż jego bilans strzelecki. I to, że w Płocku coś tam zaczął trafiać niewiele zmienia – dalej wygląda jak kawał piłkarza, ale ciągle ma też w sobie coś z parodysty. Ten dysonans doskonale było widać dziś w Gdańsku. Tu klepka, tam udana zastawka, tu dryling, tam fajne kierunkowe przyjęcie. Klasa. A gdy trzeba było wykonać podstawowe obowiązki służbowe, czyli strzelić gola – zachowanie, które w kilku innych profesjach podpadałoby pod dyscyplinarkę. No, minimum naganę z wpisem do akt.
W pierwszej połowie reprezentant Gwinei mógł strzelić dwa gole. Najpierw zatrzymał go Milinković-Savić, później trochę go poniosło. Parafrazując – już pograne, już mu się Frankowski włączył. W sytuacji sam na sam chciał pokonać bramkarza Lechii efektowną podcinką, lecz piłka wylądowała na poprzeczce. ABSURD – gość, który co mecz miewa problemy z umieszczeniem piłki w siatce, nagle nie może się zadowolić samym strzeleniem gola, musi jeszcze się zabawić! To trochę tak jakby średnio atrakcyjny facet próbował przerywać celibat uderzaniem do lasek pokroju Emily Ratajkowski.
Kompletnie niepotrzebna brawura, bo Wisła mogła wyjść w tym momencie na dwubramkowe prowadzenie. Wcześniej pięknego gola strzelił Merebaszwili. Gruzinowi udało się wykończyć jedną ze 154 kontr, które wyprowadziła w pierwszej połowie Wisła. Lechia pozwalała gościom na zaskakująco wiele. Można było znaleźć się w bardziej komfortowym położeniu niż prowadzenie 1-0.
Jednak nieskuteczność Wisły to jedno, a fakt, że została ona skrzywdzona przez sędziego to co innego. Należał się płocczanom rzut karny po faulu Malocy na Merebaszwilim. Później np. ten sam piłkarz Lechii mógłby wylecieć z boiska. Generalnie Złotek sędziował źle. Pogubił się dość szybko i nie odnalazł już do samego końca spotkania.
Na szczęście z czasem odnalazła się Lechia. O ile w pierwszej połowie gdańszczanie mieli chyba tylko jedną setkę (piłkę z linii bramkowej wybił Kiełpin po strzale Sławczewa), o tyle w drugiej najpierw zabezpieczyła tyły (pomogło wprowadzenie Stolarskiego za Chrapka), a później wyprowadziła dwa ciosy. Oczywiście z pomocą gości. Grający dobrze Merebaszwili sfaulował Wawrzyniaka w polu karnym, a jedenastkę na raty na bramkę zamienił Kuświk, następnie Kun jak dziecko dał się ograć Stolarskiemu, a ten wyłożył piłkę wspomnianemu snajperowi Lechii.
Kluczowy okazał się być instynkt Piotr Nowaka, który ściągnął z boiska Marco Paixao, a nie grającego słabiej Kuświka. No i wprowadził Stolarskiego. Trenerowi Kaczmarkowi takiego wyczucia dziś zabrakło. Trochę nam go szkoda, jego zespół jest taki jak Kante – gra lepiej, niż punktuje.
Fot. FotoPyK