Przy okazji występów polskich drużyn w pucharach jesteśmy świadkami odwiecznej dyskusji: kibicować czy nie kibicować? No bo z jednej strony – trochę głupio oklaskiwać Legię, gdy co weekend bywa się na meczach Górnika Łęczna czy Ruchu Chorzów. Z drugiej – to w końcu nasz reprezentant, jaki by nie był, można raz na jakiś czas odwiesić kibicowski honor i jarać się, że ktoś z naszego kraju osiąga sukcesy. Dziś nowy standard w tej dyskusji wyznaczyła Jagiellonia Białystok: swojemu rywalowi nie tyle kibicuje, co wręcz pomaga się przygotować!
Legia Warszawa ma w perspektywie trudny mecz z Borussią Dortmund i na pewno nie w smak było jej wypruwanie flaków podczas hitu Ekstraklasy, wolałaby raczej poćwiczyć schematy, sprawdzić, czy zaplanowane stałe fragmenty mają sens, przejść przez mecz suchą stopą i do tego nie nadszarpnąć zbytnio pozytywnej atmosfery. Klub z Białegostoku nie dość, że Legii uszkadzać specjalnie nie chciał, to jeszcze dobrowolnie zgodził się na robienie za pachołki treningowe. Goście ani nie wylali zbyt wiele potu, ani nie mieli specjalnych problemów, by przećwiczyć sobie to i owo na żywym materiale. To się nazywa wspaniałomyślność!
Pierwsze dwie bramki legionistów wyglądały naprawdę jak z treningu, piłkarze wpadali w pole karne gospodarzy równie łatwo jak – nie przymierzając – bandyckie pomysły do głowy Jakuba Tosika. Podanie – wycofanie – egzekucja. Podanie – wycofanie – egzekucja. Rzadko oglądamy tak rozemocjonowanego Jacka Magierę jak dziś po pierwszej bramce (nie cieszył się tak nawet po ukąszeniu Realu!) – a to dowód na to, że nic przy tym rzucie rożnym nie było przypadkowe, schemat zagrał jak w najlepszej maszynie. Radović nawet nie musiał patrzeć, gdzie podaje, by piłka spadła prosto pod nogi Guilherme. Druga bramka – mimo że nie ze stałego fragementu – opierała sie na podobnej zasadzie.
Legia prowadziła 2:0, Jaga z kolei pozorowała, że zależy jej na zwycięstwie. Pressing? Nie żartujmy, nie było go. Błysk geniuszu Vassiljeva? Nawet i on zamiast ciągnąć wózek kopał po autach. Celne strzały? Po stronie gospodarzy pierwszy mogliśmy odnotować dopiero w 70. minucie. Naprawdę, wyglądało to tak, jakby Jagiellonia za wszelką cenę nie chciała skrzywdzić gości. Prędzej zanosiło się na to, że Michał Probierz zacznie udzielać lekcji medytacji, niż że jego zespół jakkolwiek odzyska kontrolę nad tym spotkaniem.
Legia pykała sobie na własnej połowie, pykała, nieco zaskoczona biernością poszła do przodu i dzięki temu oglądaliśmy w końcówce trzy bramki (każda strzelona w ośmieszająco łatwy sposób). Być może czytanie tekstów po meczach Legii powoli staje się nudne, ale znów trzeba to napisać: Vadis Odjidja-Ofoe to nasz lokalny magik. Jeśli ten gość się nie zatrzyma, prawdopodobnie w okolicach kwietnia rozstrzygniemy konkurs na najlepszego piłkarza w historii Ekstraklasy. Dwa kluczowe podania przy bramkach (w sumie trzy, jedno niezaliczone tylko dlatego, że Kucharczyk dobijał strzał obroniony przez Kelemena) i jeden gol niezłej urody. Facet urządza sobie taką zabawę, jakby grał na playu i to na poziomie „nowicjusz”. Chłopie, dawaj nam tego jak najwięcej!
Doceniamy Vadisa, ale nie mniej doceniamy dobroduszną postawę Jagi. Hit Ekstraklasy, ważny mecz w kontekście układu tabeli, a ona jest w stanie schować ambicje do kieszeni i zagrać na pół gwizdka. Taką solidarność chciałoby się oglądać zawsze!
Fot. FotoPyK