Reklama

Trzy pozytywy po Słowenii – Teodorczyk, Góralski, Bereszyński

redakcja

Autor:redakcja

15 listopada 2016, 15:16 • 4 min czytania 0 komentarzy

Podczas śledzenia wczorajszych wydarzeń na boisku we Wrocławiu zwyczajnie bolały nas zęby. Gra była nierówna, szarpana, a pod polem karnym Słoweńców rzadko kiedy udawało się wymienić kilka podań. Nie o wrażenia artystyczne jednak w tym wszystkim chodziło, ale o uzupełnienie wiedzy selekcjonera, przetestowanie kilku wariantów gry oraz wyciągnięcie wniosków na przyszłość. I to – może poza oceną przydatności rezerwowych bramkarzy, którzy kompletnie nie mieli okazji się wykazać – w jakimś sensie się Nawałce udało.

Trzy pozytywy po Słowenii – Teodorczyk, Góralski, Bereszyński

Problem w tym, że w większości były to informacje negatywne. Okazało się bowiem, że dwa dni odpoczynku to dla Jędrzejczyka jednak zbyt mało, że gra na dwie szóstki w środku pola znacznie obniża płynność gry, że Kapustka nie bez przyczyny nie gra w Leicester, Zieliński wciąż jest bardzo chimeryczny, Mączyńskiemu wiele brakuje do formy z czerwca, a Wszołkowi ciągle daleko do poziomu Błaszczykowskiego czy Grosickiego. Natomiast pozytywy mieliśmy właściwie tylko trzy. W skrócie – Bereszyńskiego, Góralskiego i Teodorczyka.

Rzecz jasna jeden udany mecz to zdecydowanie za mało, by wysuwać daleko idące wnioski, ale – o ile cała trójka utrzyma wysoką dyspozycję – Nawałka wreszcie będzie miał jakichś dublerów na dziewiątce, szóstce i na prawej obronie. Bo dziś dla wspomnianych piłkarzy gra toczy się właśnie o bycie dublerami, na pierwszy skład zwyczajnie nie mają szans. Tak się akurat złożyło, że cała trójka rywalizuje z najlepszymi piłkarzami tej reprezentacji, którzy przy okazji są też największymi atletami, czyli z Lewandowskim, Krychowiakiem i Piszczkiem. Jakkolwiek patrzeć, Teodorczyk, Góralski i Bereszyński raczej nie mają co liczyć na ich obniżkę formy czy dołek fizyczny. W ich przypadku jedyną okazją do gry w podstawowym składzie mogą być jakieś kontuzje lub kartki. Ale dla nich to i tak byłoby bardzo wiele.

Paradoksalnie dobrze się stało, że piłkarze akurat z tych boiskowych pozycji wyłali selekcjonerowi pozytywny sygnał. Spójrzmy na sytuację na prawej obronie – odkąd Artur Jędrzejczyk stał się podstawowym lewym defensorem drużyny narodowej, po drugiej stronie powstał pewien wakat. Kiedy podczas Euro 2016 Nawałka oszczędzał Piszczka w meczu z Ukrainą, jego miejsce zajął Cionek i widać było jak na dłoni, że nie czuje się dobrze na tej pozycji. Jak przypuszczamy, Brazylijczyk wciąż ma zawroty głowy na samo wspomnienie pojedynków z Konoplanką. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że Bereszyński w dzisiejszej dyspozycji zdecydowanie lepiej zabezpiecza prawą obronę. Jeżeli Piszczek złapie kolejną żółtą kartkę w eliminacjach, legionista z pewnością będzie jakimś rozwiązaniem. Póki co musi jednak mocno walczyć, by w takim wypadku Nawałka nie postawił na wciąż znacznie bardziej prawdopodobny wariant z Rybusem na lewej i “Jędzą” na prawej stronie defensywy.

Na pozycji numer sześć pole manewru jest jeszcze mniejsze, bo do tej pory mieliśmy “tylko” Krychowiaka. Na Euro 2016 dla Grześka nie było żadnej alternatywy, bo żaden z innych powołanych na co dzień w klubie nie grał na tej pozycji. Co więcej, za całej kadencji Adama Nawałki – kiedy kadra grała pełnym składem – tylko trzy razy na szóstce oglądaliśmy innego gracza. Raz był to Pazdan (dziś środkowy obrońca), raz Jodłowiec (dziś bardziej ósemka) i raz Borysiuk (dziś poza kadrą). Żaden z tych wariantów nie przypominał nawet optymalnego, więc Góralski z pewnością ma tu swoją rolę do wypełnienia. Krychowiaka nie wygryzie, obok niego też nie będzie grał (wczoraj się to nie sprawdziło), ale może okazać się przydatnym zmiennikiem. Dziś jednak musi ciężko pracować, by przekonać Nawałkę, że jest lepszym dublerem “Krychy” niż przekwalifikowany na tę pozycję Mączyński czy Linetty.

Reklama

W linii ataku Nawałka także nie miał dotąd wielkiego wyboru. Na Euro 2016 Lewandowski i Milik nie mieli żadnych alternatyw, bo Stępiński pojechał na turniej bardziej po naukę i nawet nie powąchał murawy. Za każdym razem, kiedy Arek opadał z sił, selekcjoner był zmuszony do zmiany ustawienia i gry jednym napastnikiem. Wczoraj Teodorczyk wysłał jasny sygnał, że on może stanowić taką alternatywę. Pamiętajmy bowiem, że poza golem mógł mieć jeszcze wywalczoną jedenastkę na koncie, bo po jednym z jego strzałów sędzia powinien wskazać na wapno.

Problem w tym, że Łukasz to typowa wysunięta dziewiątka, grająca najbliżej bramki rywala, a tę role w kadrze pełni Lewandowski. Wystawienie “Teo” jest więc równoznaczne z wycofaniem Roberta, a przecież w interesie naszej kadry jest, by ten grał jak najbliżej szesnastki. Co prawda taki wariant sprawdził się w końcówce meczu z Rumunią, ale już nie przypuszczamy, by miał rację bytu w dłuższym wymiarze czasowym (vide mecz z Armenią). Dziś Teodorczyk musi więc walczyć, by – po dojściu do zdrowia Arka Milika – nakłonić selekcjonera do grania dwójką napastników od początku do końca, nawet po zejściu któregoś z podstawowych snajperów.

Nie mamy wrażenia, by po meczu ze Słowenią pojawił się piłkarz, który mógłby okazać się wzmocnieniem wyjściowej jedenastki tej reprezentacji, ale z pewnością drużyna Nawałki może zyskać pewną głębię. Na Euro we Francji – ale nie tylko wtedy – narzekaliśmy, że brakuje wartościowych zmienników, których selekcjoner mógłby wprowadzić w trakcie gry bez straty jakości. Być może wczorajszy mecz we Wrocławiu był więc pierwszym krokiem do naprawy tej sytuacji, a ten cały ból zębów miał jednak jakiś sens. I tego się trzymajmy.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...