Pięć ostatnich meczów z co najmniej jednym golem, łącznie osiem z jedenastu zdobytych w tym czasie bramek. Robi wrażenie? Ano robi, zwłaszcza jeśli mówimy o drużynie narodowej, która nie trafia na ogórkowych rywali. Dlatego trudno przejść dziś obojętnie obok reprezentacyjnej formy Roberta Lewandowskiego i tego, że dzięki dwóm trafieniom z Rumunią wskoczył na trzecią pozycję w klasyfikacji najlepszych polskich strzelców w historii.
20 trafień Dziekanowskiego. 21 trafień Wilimowskiego. 24 trafienia Bońka. 27 trafień Cieślika. 32 trafienia Szarmacha. 39 trafień Pohla. 41 trafień Deyny. Lewandowski jest przed każdym z nich. Deynę wyprzedził właśnie o jednego gola.
Do drugiego Laty brakuje mu trzech bramek. Do pierwszego Lubańskiego brakuje mu sześciu. Były napastnik Górnika Zabrze i belgijskiego Lokeren nawet nie stara się dziś oszukiwać – wie, że pozycję lidera straci i czeka, jak Lewy pobije jego rekord. Twierdzi, że RL jest w stanie zakręcić licznikiem do sześćdziesiątki.
A biorąc pod uwagę, że mówimy o 28-letnim napastniku, to czy ktoś widzi przeciwwskazania? Lewandowski osiem wiosen temu debiutował w drużynie narodowej i pewnie zostało mu jeszcze cztery-pięć na wysokim poziomie.
Ale wbrew pozorom opinii jakoby trafił nam się najlepszy napastnik w historii reprezentacji Polski zbyt wielu nie ma. Częściej słychać: „kiedyś to strzelało się trudniej”. Albo: „dziś jest więcej meczów i rywale słabsi”. Zanim jednak opowiemy się po którejś ze stron – zagłębiamy się w historię, odpalamy Excela i zaczynamy analizować dorobek najlepszych strzelców, jacy grali dla biało-czerwonych. Jasne, ciężko w jednym zestawieniu porównać dzisiejsze gole Lewandowskiego z tymi Ernesta Wilimowskiego z lat trzydziestych XX wieku, ale…
Wilimowski jak na tamte czasy był maszyną. „Tylko” 21 goli, za to w 22 meczach, niebywale regularny. Dwie dekady później Ernest Pohl – z bardzo zbliżoną częstotliwością, którą utrzymał w ponad dwukrotnie większej liczbie występów. Z Pohlem jeszcze zdążył w kadrze zagrać Gerard Cieślik, który te statystyki miał wyraźnie gorsze. Inna sprawa, że Pohl kilka goli zdobył z rzutów karnych.
Egzekwowanie jedenastek daje też sporą przewagę Lewandowskiemu. Do drugiego najlepszego strzelca w historii kadry Grzegorza Laty traci dziś trzy gole, ale gdyby nie rzuty karne – traciłby dziesięć. Widać też, że na dziesięć spotkań Lewy trafia w pięciu, Zbigniew Boniek – w trzech. Ale znów: gdyby nie uderzenia z wapna, Lewandowski miałby gorszą częstotliwość zdobywania bramek (średnio 0.41) niż choćby Euzebiusz Smolarek (0.43).
Antoni Piechniczek, były selekcjoner Polaków, w dzisiejszym Przeglądzie Sportowym kładzie nacisk, że w przeszłości nie rozgrywano tak wielu spotkań, że była mniejsza możliwość strzelania goli, i podaje przykład Pohla.
Rację ma: Pohl i Wilimowski mają świetne statystyki, kolejno 0.85 i 0,95 gola na mecz. Lewandowski w tej klasyfikacji jest za tą dwójką, Cieślikiem i Lubańskim. Aczkolwiek nietrudno zauważyć, że tej pierwszej trójce ze względu na mniejszą liczbę występów (poniżej 50) taką średnią było też łatwiej wykręcić.
– Kolejna kwestia, na dorobek Grzesia Laty składa się między innymi 10 trafień uzyskanych w mistrzostwach świata – dalej zwraca uwagę Piechniczek. Po podzieleniu dorobków strzeleckich na wielkie turnieje (MŚ, ME, IO), eliminacje i mecze towarzyskie mamy kilka spostrzeżeń.
Rzeczywiście Lato ma na koncie najwięcej bramek o najwyższej randze – dziesięć w 20 występach w MŚ i trzy w pięciu występach w IO. Andrzej Szarmach tych goli na mundialu miał siedem (plus pięć na igrzyskach), Kazimierz Deyna – cztery (plus osiem na igrzyskach). Niezłe te liczby ma jeszcze Boniek, który sześć razy trafił w MŚ i Ernest Pohl, który pięć bramek uzbierał na igrzyskach.
Historia na zupełnie inną opowieść to Wilimowski. Rok 1938, trzecie mistrzostwa świata w piłce nożnej, średnia goli na mecz w całym turnieju to 4.66, a my gramy z Brazylią. Do 90 minuty remis 4:4, po dogrywce 5:6. Dla rywali trzy bramki zdobywa Leonidas, król strzelców imprezy, dla nas – cztery razy Wilimowski. Odpadliśmy.
A reszta? Smolarek, Dziekanowski, Cieślik – bez gola na wielkiej imprezie. Lubański – dwie sztuki, ale w IO. No i Lewandowski też razy dwa, w mistrzostwach Starego Kontynentu. W porównaniu do Laty to niemalże nic.
Lewy robi natomiast różnicę w kategorii „mecze eliminacyjne”. Jasne, rozegrał ich najwięcej, ale najwięcej zdobył też bramek. Porównywalny wynik mają Lubański i Smolarek. Lato, Szarmach, Boniek czy Dziekanowski nie dobili tu nawet do dychy.
I ciekawostka: siódmy strzelec w historii Gerard Cieślik 25 z 27 goli załadował w sparingach.
Zweryfikowaliśmy jeszcze dwie kategorie. Po pierwsze, kluczowe gole – za te uznawaliśmy trafienia w meczach o stawkę, po których odjęciu zmieniałoby się rozstrzygnięcie (hat-trick Lewego w zwycięstwie 3:2 z Danią to trzy kluczowe bramki, a hat-trick Lewego w zwycięstwie 4:0 z Gruzją to zero kluczowych bramek). Po drugie – procentowy udział we wszystkich golach, które zdobyli Polacy w spotkaniach z ich obecnością.
I w pierwszej kategorii wygrywa Lewandowski – przed Latą, Deyną i Szarmachem (8 kluczowych goli mimo tylko 31 występów w spotkaniach o stawkę). Lubański wypada zaskakująco słabo.
Drugą kategorię zdominowali zaś ci, którzy grali w zupełnie innej epoce – Wilimowski, Cieślik, Pohl. Bez nich ówczesne drużyny narodowe znaczyłyby znaczniej mniej, o ok. 40 proc. Wyłączając ich na chwilę, Lewandowski udział w golach Polaków w meczach, w których grał, ma najwyższy.
I teraz sprawa do was: gdybyście mieli ułożyć ranking, którzy napastnicy dali najwięcej naszej drużynie narodowej, to jak on by wyglądał?
PT
Fot. FotoPyk