Na pewno spotkało to was, ewentualnie znajomego lub znajomego znajomego. Oglądacie miejscówki na wakacje na stronie biura podróży, wreszcie znajdujecie pięknie wyglądający hotel. No nie ma się do czego przyczepić. All inclusive, zaraz przy piaszczystej plaży, leżaczki i parasole przeciwsłoneczne w cenie, drink bar otwarty 24/7… Po przylocie okazuje się jednak, że w drink barze nie mają waszej ulubionej łychy, leżaków jest zbyt mało, szczególnie jeśli lubicie sobie pospać, a śniadania choć naprawdę dobre, każdego dnia są takie same. Ale w sumie, mimo tych paru niedociągnięć, i tak spędzacie zajebiste wakacje.
Trochę podobna sytuacja jest w tym momencie z reprezentacją Polski. Sierpień był miesiącem przeglądania jej oferty katalogowej z zachwytem. Pisaliśmy zresztą, że gdyby Adam Nawałka chciał poskładać jedenastkę z zawodników, którzy występują tylko w zespołach obsadzających w sezonie 2015/2016 podium swoich lig, zrobiłby to z palcem w nosie:
Szczęsny (2. wicemistrz Włoch) – Rybus (wicemistrz Francji), Pazdan (mistrz Polski), Glik (2. wicemistrz Francji), Piszczek (wicemistrz Niemiec) – Krychowiak (mistrz Francji), Zieliński (wicemistrz Włoch) – Błaszczykowski (wicemistrz Niemiec), Milik (wicemistrz Włoch), Kapustka (mistrz Anglii) – Lewandowski (mistrz Niemiec)
Już realista powie, że wyglądało to świetnie, optymista stwierdzi wręcz, że to tak, jakby z kranów w jego domu nagle zaczął się lać Johnny Walker. Nigdy wcześniej nie mieliśmy tylu kadrowiczów grających w Champions League, tylu obsadzających tak wiele czołowych zespołów kontynentu. Nie wliczając La Liga, gdzie cały czas nie potrafimy się dorobić nikogo w trójce, która ostatnimi laty zawłaszczyła sobie rozgrywki w Hiszpanii, mamy swojego człowieka u mistrza Francji, mistrza Anglii, dwójkę u wicemistrza Włoch. Bardzo możliwe też, że najlepszy napastnik na świecie to ten znajdujący się w składzie niemieckiego dominatora.
Ba, część z nich faktycznie weszła na wyższy, nieosiągalny wcześniej poziom. Arek Milik kompletnie nie poczuł przeskoku między Eredivisie a Serie A i we Włoszech szybko wsławił się tym, za co znany jest w Niemczech Lewandowski – że jak strzela, to zwykle parami. Zieliński także nie utonął w Neapolu i choć pewnie jeszcze nie gra tyle, ile by chciał, to na pewno drzwi do takiego stanu rzeczy są przed nim otwarte. Zdecydowanie więcej gra Dawidowicz. Ligi Mistrzów zasmakował Glik i już przedstawił się w niej bramką-marzenie. Regularnie, choć już nie u wicemistrza Niemiec, ale wciąż w niezłym Wolfsburgu wreszcie gra Błaszczykowski. Kawał piłkarza wyrasta z Linettego. Lewczuk wkręcił się z miejsca na pozycję stopera w Bordeaux, a to, co wyprawia Teodorczyk w Belgii zaskakuje chyba nawet największych fanów jego talentu. Nie zdziwimy się, jeśli i jego samego.
A jednak zderzenie z próbą czasu papieru, na którym można sobie było rozpisywać skład kadry, koniecznie razem z przynależnością klubową, wygląda miejscami jak dość powszechne filmiki „oczekiwania vs rzeczywistość”.
O Krychowiaku napisano już absolutnie wszystko, dziś zresztą „Krycha” ląduje na okładce „Przeglądu Sportowego” z wymownym podpisem „Szeryfie wróć!”. Przypomnijmy fragment naszego niedawnego tekstu, bo przez ostatnich kilka tygodni poza przytaczanymi liczbami nic a nic się nie zdezaktualizował:
„Fakty są takie, że Polakowi bije już trzeci miesiąc po przyjściu na Parc des Princes, a my cały czas czekamy na to, żeby zagrał dwa mecze z rzędu w pełnym wymiarze czasowym. Tak jak w Sevilli nikt nie wyobrażał sobie minuty bez Grześka, tak paryżanie bez niego rozegrali już 760 minut na 1170 możliwych. I niestety, ale na ten moment stwierdzenie, że wśród środkowych pomocników „Krycha” wygrywa tylko z 18-letnim Christopherem Nkunku będzie znacznie bliżej prawdy, niż mogłoby się wydawać w momencie, w którym paryżanie podjęli decyzję o zrobieniu z Krychowiaka najdroższego polskiego zawodnika w historii. Smutne to, ale i niestety prawdziwe.”
W tekście o Krychowiaku „PS” zamieszcza też dziś ciekawą grafikę pokazującą, ile procent minut spędzili na boisku w swoich klubach zawodnicy, którzy wyszli na ostatni mecz kadry z Armenią, względem tych możliwych do rozegrania. My postanowiliśmy rozpisać w ten sposób całą powołaną przez Nawałkę kadrę (razem z kontuzjowanymi Dawidowiczem i Rybusem). Pomijając już Krychowiaka, aż sześciu innych zawodników również nie dobiło nawet do połowy:
Kapustka – 0% (nie wliczamy meczów Premier League 2)
Krychowiak – 30%
Wszołek – 37%
Pazdan – 46%
Grosicki – 46%
Dawidowicz – 47%
Bereszyński – 48%
Mówimy więc między innymi o trzech podstawowych zawodnikach na Euro. Oczywiście, poza Kapustką i Krychowiakiem, wpływ na taki a nie inny „przebieg” pozostałych miały głównie sprawy nie do końca zależne od naszych kadrowiczów. Milika w zestawieniu nawet nie możemy uwzględnić, bo otrzymanie powołania uniemożliwiła mu poważna kontuzja. Pazdanowi w złapaniu rytmu od dłuższego czasu przeszkadzają urazy, Wszołek i Dawidowicz dopinali transfery już w trakcie sezonu, Grosicki w związku z zamieszaniem przy niedoszłych przenosinach do Anglii dostał od trenera trochę czasu, by „odtajać”. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy z osobna ma, z tej czy innej przyczyny, duże problemy ze złapaniem regularności. Z utrzymaniem rytmu meczowego.
Nie zrozumcie nas źle, ta kadra wciąż ma ogromną siłę, a tak wielu nazwisk, które nie są obce również w tych miejscach na świecie, gdzie trzeba włączać roaming, nie mieliśmy od dawna. Pewnie nigdy. W idealnym świecie, (wiecie, tym gdzie hotele wyglądają jak na zdjęciach z katalogu), każdy z nich grałby przy tym co najmniej tyle, co Lewandowski (90%, najwięcej spośród kadrowiczów), nie łapałby kontuzji i nie trzeba by się było zastanawiać, co jeśli znów zagramy taki piach, jak z Armenią. Bo mielibyśmy trzydziestkę gladiatorów gotowych do boju w każdej chwili. Zdolnych zabiegać przeciwnika i zrobić po kilkanaście kilometrów na wysokiej intensywności.
Pewnie, wszyscy chielibyśmy by Krychowiak grał więcej, Milik nie musiał się teraz rehabilitować gdzieś w okolicach Neapolu, a Pazdan nie łapał urazu za urazem. Ale skoro tak nie jest? Hej, czy zwycięstwa takiej kadry nie do końca idealnej, mającej swoje problemy – a celowo nie wspominamy przecież jeszcze o mającej swoje echa na obecnym zgrupowaniu aferze alkoholowej – nie sprawiają przy tym znacznie większej frajdy? Czy czasem rzeczywistość w swojej nieprzewidywalności, figlarności, a czasem też złośliwości, nie potrafi być mimo wszystko bardziej atrakcyjna niż to, co starannie wykaligrafowane długopisem na papierze?
fot. FotoPyK