W Ząbkach powtórka z rozrywki: młodzi legioniści znów nie przynieśli wstydu, powalczyli z Realem, i tak jak w Madrycie – przegrali jedną bramką.
Grę prowadzili Hiszpanie, co raczej zrozumiałe. Byli faworytami, ale liczyliśmy na punkt albo i trzy Legii po tym, co zobaczyliśmy w Madrycie. Dobrze zaprezentował się Sandro Kulenović, który na początku drugiej części miał niezłą okazję na bramkę, ale ostatecznie nie dał rady oddać strzału na bramkę. Wrażenie robili też zawodnicy grający na bokach – Mateusz Hołownia, Konrad Michalak i Tomasz Nawotka. Z reguły nadążali za kontrami, których Real wyprowadził sporo. Po jednej z nich, kiedy skrzydłowy Realu przebierał nogami nieco szybciej od legionistów, drużynę uratował Radosław Majecki. Bramkarz kilkoma świetnymi interwencjami zachwycił, ale z drugiej strony praktycznie każde jego wybicie szło w aut. Gra nogami nie lepsza, niż u Artura Boruca.
Jednak jeśli mielibyśmy przewidywać, kto zrobi większą karierę – on, czy jego vis a vis Luca Zidane, to postawilibyśmy na Polaka. Komicznie zachował się przy bramce Nawotki w końcówce, jesteśmy przekonani, że hiszpańskie portale napiszą trochę tekstów zatytułowanych: „takiego klopca puścił syn Zizou”. Luca ma nazwisko i niewiele więcej. Przed meczem łowcy autografów podlecieli do niego, jednak niekoniecznie po zdjęcia, a żeby dać mu listy do przekazania ojcu. Grzecznie je przyjął, a koledzy z drużyny mieli z tego mocną polewkę.
Smaczku całego wydarzeniu dodawali goście, w tym trener młodego Realu, czyli Guti. Pojawił się on w Ząbkach nieco ponad pół roku po opuszczeniu ich przez Szymona Matuszka, z którym mieli okazję się poznać kilka długich lat temu w Hiszpanii. Matuszek wspominając swoją madrycką przygodę podkreśla, że Guti był osobą do której czuło się największą antypatię. Zawodnik Górnika Zabrze w czasach życia w Madrycie mieszkał z kuzynem Gutiego trenującym w drugiej drużynie. Jednak nawet jego krewny wspominał go bardzo źle, bo bardziej znany brat cioteczny gwiazdorzył, miał wszystkich w nosie, a widząc kuzyna w centrum treningowym potrafił nawet się z nim nie przywitać.
Na sektorze VIP, który nie różni się absolutnie niczym od reszty trybun, zasiedli panowie o nazwiskach, których w Ząbkach nie było i najprawdopodobniej nigdy nie będzie. Roberto Carlos, Emilio Butragueno, a w pobliżu nich sam Sadam Sulley. Rzecz jasna najwięcej rzuceń wzroku zebrał na sobie ten pierwszy. Roberto Carlos okazał się bardzo sympatycznym typem, bezproblemowo pozował do zdjęć, choć dość uważnie pilnował go ochroniarz czy rzecznik, zwał jak zwał. Powiedzielibyśmy, że miał na punkcie Carlosa pierdolca, bo poszedł z nim nawet do toalety.
Takie mecze w takich miejscach chcielibyśmy oglądać częściej, bo to dość zabawny kontrast, gdy taki Roberto Carlos pojawia się w Ząbkach. A młodzi znów na plus. Bez wygranej, ale nie mamy po tym meczu wrażenia, że młody Real jest pięć poziomów wyżej. A nawet nie dwa. Była to dobra przystawka przed wieczornym hitem.
Fot. FotoPyK