Wyobraź sobie, że jest rok 2030. Siedzisz ze swoim synem przy kominku, rozmawiasz o starych Polakach, wspominasz dawne czasy.
– Tato, a kto za twoich czasów był najlepszym napastnikiem świata? – pada pytanie.
– Oj, synku, cała paleta piłkarzy. Lewandowski, Ronaldo, Del Piero, Henry, Suarez, Ibrahimović…
– Pieprzysz głupoty, tato. Najwięcej bramek na mundialach strzelał przecież Klose.
Skoro najlepszy wynik Klose na mistrzostwach świata już teraz brzmi jak mocne science-fiction, strach myśleć, jak będzie brzmiał za ponad dekadę, gdy nie będziemy potrafili odtworzyć sobie w głowie żadnej jego bramki (już teraz z tym jest bardzo ciężko). Gdybyśmy mieli wybrać dziesiątkę najlepszych snajperów ostatnich dwóch dekad, bankowo zabrakłoby w niej Niemca. Ba, podobnie rzecz pewnie miałaby się, gdybyśmy poszerzyli zakres do dwudziestu.
Nikt nigdy nie pomyślał o nim w kategorii półboga. Nikt o zdrowych zmysłach nie rozważał tego, by tapetować sobie pokój jego wizerunkiem. Nikt nie wpisuje w przeglądarkę YouTube’a “Miroslav Klose best goals”. Nikt na polskich podwórkach nie kupował koszulek z jego nadrukiem, nikt grając na podwórku mecza nie krzyczał jako pierwszy “gramy Niemcami, ja jestem Klose!”.
A jednak to on został najlepszym strzelcem mundiali. Niebywała historia.
***
30 czerwca 2002. Po raz pierwszy naprzeciw siebie staje Klose i Ronaldo. Ciężko powiedzieć, że to pojedynek jak każdy inny, w końcu mowa o finale mistrzostw świata.
Ronaldo strzela dwie bramki, Ronaldo podnosi w górę puchar mistrzostw świata, Ronaldo na myśl o tym, że ten drewniak Klose może kiedyś przeskoczyć go w jakiejkolwiek klasyfikacji, zanosi się śmiechem słyszalnym nawet w Wałbrzychu. Przypomnijmy, znajdujemy sie na stadionie w Yokohamie.
Mówimy przecież o dwóch różnych światach, dwóch różnych systemach walutowych. O 26-latku, który strzelał wówczas swoją 12 bramkę na mundialu i był przez wielu uważanym najlepszym zawodnikiem świata, ba, wielu wówczas wróżyło mu, że zostanie najlepszym w historii futbolu. Drugi miał lat 24 i dopiero drugi rok grania w reprezentacji za sobą. Pierwszy to gra piękna, nastawiona na fajerwerki, drugi – gra toporna, w której liczył się tylko efekt. Pierwszy pokazywał się, gdzie się da, drugi – za wszelką cenę unikał mediów. Pierwszy preferował balet, drugi – spokojne, wręcz do bólu nudne życie. Pierwszy dyscyplinę znał tylko z odpraw, których już dawno przestał słuchać, drugi prowadził się jak wzór.
I – co najważniejsze – pierwszy miał talent niewyobrażalny, drugi był tylko wyrobnikiem. Ale to pierwszy zaliczył przedwczesny koniec, drugi wycisnął ze swojej kariery maksa.
Walka dwóch światów, walka kontrastów. Wygrywa ta nudniejsza wersja, na tej samej zasadzie, co po latach wyżej nosi głowę kujon, a nie gimnazjalny rozrabiaka.
***
Mecz Niemcy – Armenia w 2014 roku, kontuzji doznaje Marco Reus. Ronaldo komentuje mecz w brazylijskiej telewizji. Nie powstrzymuje się od szpilki i pyta:
– A nie mógłby zamiast niego wypaść Klose?
Klose miał jeszcze wtedy na koncie 14 bramek. Do zrównania się z wyczynem Brazylijczyka potrzebował jednej.
***
Ronaldo tuż po tym jak Klose wyrównał jego rekord napisał na Twitterze “witaj w klubie”, ale możemy się spodziewać, że nie była to wiadomość, którą przyjął tak na chłodno jak informację o kolejnej suszy w Afryce. To jednak nic przy okolicznościach, w których dowiedział się o tym, że Niemiec wychodzi na samodzielne prowadzenie w klasyfikacji. Belo Horizonte. Półfinał mistrzostw świata. Miroslav Klose, mistrz szkaradnej bramki, razem z kolegami brutalnie leje Brazylię 7-1, w siedem minut jego ekipa trafia do siatki cztery razy. Wszystko dzieje się na oczach Brazylijczyków, wszystko dzieje się na oczach samego Ronaldo.
Niemiecki “11Freunde” tytułuje jeden ze swoich pomeczowych tekstów: Miro de Janeiro.
W tekście, w którym ocenia poszczególnych piłkarzy za cały mundial, do noty Klose dodaje wymowny komentarz.
Zapomnij o Romeo i Julii. Zapomnij o Susi i Strolchu. Zapomnij o “Przeminęło z wiatrem”. Zapomnij też o “Nothing Hill”, “Pożegnaniu z Arfryką” i “Casablance”. Najpiękniejsza historia miłosna wszechczasów to kariera Miroslava Klose.
***
Wczoraj puszczona została w eter informacja o tym, że Miroslav Klose kończy piłkarską karierę. Nie był to news z kategorii “grom z jasnego nieba”, podobne zaskoczenie przeżywamy wtedy, gdy otwieramy lodówkę, a tam zapala się żarówka. Ostatnie miesiące dobitnie pokazywały, w którą stronę zmierza snajper reprezentacji Niemiec. Pierwszą bramkę w lidze zdobył dopiero w marcu. Wprawdzie kiedy już się przełamał, trafił do siatki aż dwa razy, a później strzelał w czterech z sześciu meczów, w których wystąpił, ale i tak już przestawał być gwarancją bramek.
Możemy podejrzewać w okolicach lutego Miro spojrzał w lustro i podjął męską decyzję, a niespodziewana końcówka wzbudziła w nim nowe wątpliwości. No bo jak to tak kończyć, skoro w ostatnim momencie okazało się, że instynkt jeszcze nie wygasł?
Miroslav Klose przez długi czas w rozmowach z niemieckimi mediami nie potrafił się określić. Na niektórych portalach mogliśmy przeczytać przeróżne, najbardziej kosmiczne informacje. A to że Klose jest rozpatrywany jako zmiennik Lewego w Bayernie Monachium (ta, jasne), a to że w obliczu kontuzji Milika w jego kierunku uśmiechnie się Napoli (mhm, na pewno), a to że powróci do macierzystego Kaiserslautern. Efekt? Ofert nie było, albo były na tyle niepoważne, że nie było sensu sobie zaprzątać głowy.
Zresztą, o czym my mówimy, skoro Klose sam zgłosił się do Legii, ale ta nie była zainteresowana jego usługami. Wiek zrobił swoje, zainteresowanie 38-letnim snajperem przez poważnych pracodawców wygasło śmiercią naturalną.
***
Co dalej z karierą napastnika rodem z Opola? Zostanie maskotką kadry, trenerskim uczniakiem. Będzie mógł z bliska przyglądać się pracy Joachima Loewa, uczyć się, zapełniać kajet z notatkami.
Klose raczej nie powinien mieć problemów z tym, by w reprezentacji zbudować sobie autorytet, swoje zrobi jego nieprawdopodobny bilans. 137 występów w reprezentacji, 71 bramek, oczywiście najwięcej w historii “die Mannschaft”. Gdy wielu już patrzyło na niego z politowaniem w przepełnionej nowymi gwiazdami drużynie Niemiec – on nadal grał, nadal strzelał. O jego roli najdobitniej świadczy fakt, jak bardzo odczuwalne było jego odejście z kadry. Jedni sugerowali, że najlepszym zastępcą będzie robiący za fałszywą dziewiątkę Goetze, drudzy, że trzeba odkurzać Gomeza albo wygrzebać jakiegoś innego, mniej oczywistego napadziora. Wszyscy byli jednak zgodni: potrzeba kogoś takiego jak Klose.
Gdy zaczynał rozgrywać mecz, dyspozytor lokalnego lotniska – tak na wszelki wypadek – zabraniał lądować samolotom. Gość byłby w stanie doskoczyć nawet do ego Zlatana Ibrahimovicia, grę głową wniósł na jakiś inny poziom, a przecież nie był wcale żadnym dryblasem, miał ledwie 182 centymetry. Jak strzelił pierwsze pięć bramek na mistrzostwach świata? Głową właśnie.
Zresztą, na mundialu nigdy nie strzelił bramki spoza jedenastki. Oto miejsca, z których trafiał.
Nie był to ktoś, kto potrafił wziąć piłkę i przedryblować pół boiska – zazwyczaj zatrzymywał się na pierwszym gościu. Nie był to też ktoś, kto potrafił przypieprzyć z dystansu tak, by cały stadion pozostawił zęby na podłodze – na wszelki wypadek nawet nie próbował. Efektowne zwody? Po co, skoro można to zrobić skuteczniej.
Trudno było się w nim zakochać. Ale ta antycypacja, przewidywanie, boiskowy pragmatyzm – to było wielkie.
***
Mała zabawa, obejrzyj wszystkie 71 bramek Klose dla reprezentacji Niemiec i znajdź tam coś urodziwego. Zadanie o podobnej skali trudności, co szukanie prawdziwych fragmentów w książce Janusza Wójcika.
***
Detal, który decydował o fenomenie Klose? Bez cienia wątpliwości skoczność. Tu Klose przeskakuje o trzy głowy (!) Jana Kollera (!!!).
Zresztą, o niebywałej skoczności świadczy też jego znak rozpoznawczy, salta, które we wcześniejszych latach wykonywał po każdej bramce. W pewnym momencie zaczął ich unikać, siły już nie te, lekarze skutecznie wyperswadowali mu tę cieszynkę. Odnieść uraz w taki sposób – piłkarski Darwin murowany. Po trzydziestce praktycznie nie próbował, zmiękł tylko wówczas, gdy zrównał się bramkami z Ronaldo.
Ledwo ustane to salto. Znak czasów.
***
Uli Hoeness przed laty: – Wszyscy powtarzają, że Miroslav Klose zdobył prawie tyle goli, co Gerd Müller. Wiecie, na czym polega różnica? Na tym, że Klose 80 procent goli strzelił Luksemburgowi i innym, a Müller trafiał z Anglią, Włochami czy Francją.
Wśród ukłutych przez Klose ekip przewijają się Brazylie czy Anglie, ale zdecydowaną większość stanowią mundialowe ogórki. Arabia Saudyjska (trzy), Irlandia, Kamerun, Kostaryka (dwie), Ekwador (dwie), Australia, Ghana.
***
Mimo niewiarygodnego bilansu w reprezentacji, nigdy nie stał w jednym rzędzie z napastnikami ze światowego topu, a najlepiej niech poświadczy o tym fakt, że w klubie ze ścisłej czołówki wytrzymał tylko cztery lata. Pobyt w Bayernie należy oceniać dwojako. Z jednej strony – tyle trofeów, że ugina się półka. Z drugiej – mało bramek, mało minut, przegrana rywalizacja, w końcu prysnął, bo zwyczajnie przerósł go ten poziom. Konkurentów nie brakowało, w Bawarii nie był darzony tak bezgranicznym uwielbieniem, jak w reprezentacji.
Bilans ligowy w Bayernie Monachium:
2007/08: 2004 minuty, 10 bramek, 8 asyst.
2008/09: 1896 minut, 10 bramek, 7 asyst.
2009/10: 1071 minut, 3 bramki, 1 asysta.
2010/11: 872 minuty, 1 bramka, 1 asysta.
Chyba nie urwało wam dupy, co?
Inni jego pracodawcy także szału nie robią. Werder Brema? Szanujmy się, po latach nikt nie wspomina piłkarzy dlatego, że grali w Werderze Brema. Lazio Rzym? Sorry, to wciąż nie jest europejski top.
***
Wydawało się, że do Rzymu Klose pojedzie głównie po to, by poodcinać trochę kupony i odłożyć co nieco na godną emeryturkę, ale… kto by się spodziewał, że to właśnie dla Lazio rozegra najwięcej spotkań ze swojej dotychczasowej kariery. 171 meczów, 64 bramki. W Lazio – co ciekawe – Klose zmienił swój styl gry – częściej stawał się liderem, częściej asystował kolegom.
Z akcji godnych zapamiętania warto wymienić na pewno gola ręką, do którego Klose się… przyznał. Niemiecki związek piłki nożnej uhonorował go za ten gest nagrodą Fair Play.
Dla włoskich piłkarzy, słynących przecież z cwaniactwa, takie zachowanie to musiał być niezły szok, trochę jakby w Polsce policjant puszczał cię wolno, a ty uparcie próbowałbyś go przekonać, że mandat ci się jednak należy. Dla śledzących karierę Klose nie było to wielkim zaskoczeniem. Jeszcze za czasów Werderu Brema, gdy arbiter podyktował jedenastkę po rzekomym fauli na nim, ten podszedł do sędziego i powiedział, że bramkarz trafił najpierw w piłkę, później w jego nogi. Arbiter zmienił wówczas decyzję.
Inne wspomnienie z Włoch? Klose został drugim piłkarzem w historii Serie A, który strzelił pięć bramek w jednym meczu.
Oh, no i jeszcze mały szok kulturowy: – Zanim tu przyjechałem, nigdy jeszcze nie widziałem listonosza, który klęczy przed moimi drzwiami i całuje moje stopy.
Kibice Lazio potrafili jednak też przesadzić.
“Klose mit uns” (Klose razem z nami) jako parafraza hitlerowskiego hasła “Gott mit uns” (Bóg razem z nami). Wiadomo też, do czego odwołują się obie litery “s”.
***
Klose wykonujący swoje pierwsze salto po golu dla Kaiserslautern. Swoją drogą spóźnił się o rok, by być wyrecytowanym przez Tomasza Hajto na antenie Eurosportu.
***
Wrzesień 2011, Gdańsk. Polska przygotowując się do mistrzostw Europy podejmuje Niemców.
Na rozgrzewkę wychodzi Lukas Podolski – dostaje salwę braw.
Na rozgrzewkę wychodzi Miroslav Klose – dostaje koncert gwizdów.
Podobne historie dwóch zawodników, podobne motywy wyjazdu z kraju, ale dwie kompletnie inne reakcje polskiej publiczności. O ile Podolski stał się fantastycznym ambasadorem Polaków w Niemczech, o tyle Klose… napiszmy wprost: zdawał się od zawsze mieć Polskę gdzieś, próbował odcinać się od niej jak się da. Wywiady dla polskich mediów – udzielał, ale trzeba było je wręcz wyżebrać. Gdy już zgodził się porozmawiać, zwykle odpowiadał półsłówkami, prosił o rozmowę po niemiecku. Gdy dostawał pytanie o swoje korzenie – odpowiadał wymijająco, zbaczał z tematu, albo odpowiadał tak, by się przypodobać Niemcom.
“Gazeta Wyborcza” (2001): – Czuję się Niemcem i jeśli kiedyś zagram w reprezentacji, to tylko Niemiec.
Niemiecki “Playboy”: – Będę śpiewał tylko niemiecki hymn. Gram dla Niemiec. Polskiego nawet nie znam.
I dalej: – Śpiewam głośniej niż inni koledzy. Nie jestem z tych, którzy poruszają tylko wargami i nie wydają z siebie żadnego dźwięku.
Odpowiedź na pytanie “Die Zeit” o to, czy Euro 2012 będzie dla niego szczególnym turniejem: – Dla nas nie jest to tak ważne, gdzie odbywa się turniej. Nasz sztab szuka hotelu możliwie blisko lotniska z odpowiednim zapleczem treningowym. Jako drużyna koncentrujemy się tylko na grze.
Dziennik pyta dalej, czym dla Klose jest ojczyzna: – Ciężko powiedzieć. W tej chwili myślę, że to Rzym. Wszystko tu idzie tak, jak sobie wyobrażaliśmy, a piłkarz nie zawsze może powiedzieć coś takiego. Moja żona czuje się tu świetnie, dzieci chodzą do niemieckiej szkoły, z drużyną osiągam to, co chciałem osiągnąć.
Rozmowa z “Przeglądem Sportowym”: – Mecz z Polską był spotkaniem jak każde inne. I nic poza tym. Brak dodatkowych emocji? Dla mnie nie ma znaczenia, czy pochodzę z Opola, Warszawy czy z Berlina. Jestem piłkarzem, gram w reprezentacji Niemiec i robię wszystko, żeby mój zespół odnosił sukcesy. I najlepiej, żeby traktowano mnie jako obywatela Europy, a nie Niemiec lub Polski.
Żeby nie było zbyt mało, kolejny fragment z tego samego wywiadu: – Czy żałuję? A powinienem? Z reprezentacją Niemiec zdobyłem już dwa medale mistrzostw świata: srebrny w 2002 roku i brązowy dwa lata temu. To moim zdaniem olbrzymie sukcesy, o które z reprezentacją Polski byłoby bardzo trudno. Nie ma się co oszukiwać, z niemieckim zespołem łatwiej jest mi osiągać dobre wyniki, a to jest celem każdego piłkarza.
Warto przypomnieć też felieton Krzysztofa Stanowskiego o tym, dlaczego nie lubi Miroslava Klose (całość TUTAJ).
Klose to był wtedy straszliwy burak. My, polscy dziennikarze, żebraliśmy o kilka słów. „Panie Mirku, panie Mirosławie”. O Jezu, jaka to żenada była, jakie upokarzające sceny, jakie proszenie się niemal na kolanach o byle prychnięcie do dyktafonu. A on nic. Nawet się nie spojrzy. Podolski zawsze – odkąd tylko pojawił się w reprezentacji Niemiec – podchodził i rozmawiał wyczerpująco, niemieccy dziennikarze krzyczeli: „Lukas, po niemiecku, po niemiecku!”. A on ich zbywał: „Teraz rozmawiam z Polakami, później do was podejdę”. Klose Polaków tam wtedy – w Korei i Japonii – traktował jak śmieci.
W końcu za którymś razem wyburczał: – Porozmawiam po awansie do finału! Bo by mu korona z głowy spadła, gdyby porozmawiał po awansie do półfinału… Ale – niech będzie.
No i pamiętam strefę wywiadów w Seulu, po półfinałowym meczu wygranym przez Niemców 1:0 z Koreą Południową. Klose przechodzi, oczywiście jak zawsze patrzy gdzieś w siną dal i udaje, że nie słyszy Polaków – jakby możliwe było nie usłyszeć kogoś, kto stoi metr obok. – Ale obiecał pan! – krzyczymy, ja i Tomasz Zimoch, bo tylko we dwóch wierzyliśmy, że jeszcze uda się reprezentanta Niemiec przekonać.
Zatrzymał się.
Zatrzymał się, obejrzał z miną najbardziej nieszczęśliwego człowieka na świecie i podszedł. Poświęcił mnie i Zimochowi może ze dwie albo trzy minuty. „Ja żem się cieszył, jo żech grał, ja żem chciałbym mistrzostwo, jo żech reprezentant Niemiec, ja żem na pytania o Polskę nie będę odpowiadał” – coś w tym stylu. Pamiętam, że w „PS” puściłem tę rozmowę w oryginale, żeby oddać sposób mówienia tego zawodnika.
Niektórzy go bronią: że jest nieśmiały, że wstydzi się tego, iż słabo mówi po polsku. Sto różnych usprawiedliwień, a dla mnie to on tam w Korei był zwykłym burakiem. Na przykład Essien zawsze wydawał mi się burakiem, no i Klose też.
Za komentarz niech posłuży fakt, że nawet Niemcy w niektórych tekstach dziwili się, dlaczego Klose nie chce otwarcie rozmawiać o swoim pochodzeniu. Podolski, Khedira, Oezil, cała rzesza innych piłkarzy nie ma z tym problemu. Klose – ma. Zauważyli to nawet za Odrą.
Pozostanie zagadką, dlaczego tak unikał rozmawiania o Polsce. Zostałby zjedzony przez niemieckich dziennikarzy? Absolutnie nie, skoro szlaki przetarł mu Lukas Podolski, zresztą w multikulturowym niemieckim społeczeństwie przyznanie się do związku z innym krajem jest taką kontrowersją, jak położenie się na łóżku, gdy trzeba iść spać. Nie rozmawiał z dziennikarzami przez problemy z językiem polskim? Pudło, jego żona jest Polką, posługuje się naszym językiem na co dzień, jego dzieci mówią po polsku, on sam często odwiedza rodzinę w Opolu. To nie tak, że ma nasz kraj kompletnie gdzieś.
Ale mimo to prawie nigdy nie chce o nim mówić. Dziwne.
Wyobraźcie sobie zatem zdziwienie, gdy powiedział o Polsce ten jeden jedyny raz przed Euro 2012: – Kocham ten kraj tak samo jak Niemcy. Moja rodzina pochodzi z Polski, mam tu jeszcze przyjaciół. Nigdy nie przyszło mi na myśl tego się wyprzeć.
Powiedział to niedługo po tym, jak został wygwizdany w Gdańsku. Dodał jeszcze, że ten fakt “dał mu do myślenia”.
***
Dyskusję o tym, czy Klose ma w sobie polskość, a tylko się jej wypiera, czy nie ma jej nic a nic i jest bardziej niemiecki niż każdy Helmut z Bawarii, kończy ten obrazek. Wygrywa opcja pierwsza, dowód ostateczny. Ty z Polski wyjdziesz, Polska z ciebie nigdy.
***
Wielu zastanawiało się, gdzie byłby dzisiaj Klose, gdyby wybrał jednak grę dla Polski. Jako napastnik żyjący głównie z podań, pewnie nie strzeliłby nawet połowy z tych bramek, które zdobył dla Niemiec, nie odkryjemy Ameryki stwierdzeniem, że przez lata ciężko było u nas o dobrych asystentów. Ale my też nie mamy co płakać. Chyba nie wyobrażacie sobie sytuacji, że Klose w pojedynkę sam wygrywa nam mecze?
Zresztą, Klose doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń: – Moich trafień nie da się porównać do osiągnięć Gerda Müellera. Przy nim jestem naprawdę mały.
Ciekawe słowa jak na najlepszego strzelca w historii mistrzostw świata.
JAKUB BIAŁEK