Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2014, 13:06 • 5 min czytania 0 komentarzy

Niesamowita sprawa: Miroslav Klose wyrównał rekord bramek zdobytych w finałach mistrzostw świata, a za moment może stać się samodzielnym liderem klasyfikacji wszech czasów. Jest to o tyle nadzwyczajna informacja, że chyba żaden z nas zapytany o najlepszych napastników w historii futbolu nie znalazłby miejsca dla Klose, nawet gdybyśmy mogli wymienić dwudziestoosobową grupę snajperów.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Przyznam się, że nigdy nie zdołałem polubić Miroslava Klose. Pamiętam jak zaczynał ten swój spektakularny marsz, którego finisz właśnie obserwujemy. Był rok 2002, on na dzień dobry strzelił trzy gole w spotkaniu z Arabią Saudyjską, później poprawił Irlandczykom i Kamerunowi. Walił wszystko z bańki i pisałem wtedy, że „przejął kontrolę powietrzną”. Po kolejnych meczach prosiłem go o kilka słów dla polskich czytelników – bo jego skuteczność była wówczas sensacją nad Wisłą, a on sam: kimś o historii jeszcze do końca niepoznanej – i za każdym razem traktował tak mnie, jak i innych dziennikarzy jak pętaków. Wszyscy mogli pogadać, zatrzymać się, albo chociaż uśmiechnąć i wydusić: – Przepraszam, nie dzisiaj… Przypomina mi się Puyol, który z olbrzymią życzliwością czekał, aż kumpel zdoła sklecić pytanie po hiszpańsku (którego uczył się może ze dwa miesiące, ale chyba niezbyt intensywnie).

– Zawołaj mnie, jak się już nauczysz – zaśmiał się.

A Klose nie. Klose to był wtedy straszliwy burak. My, polscy dziennikarze, żebraliśmy o kilka słów. „Panie Mirku, panie Mirosławie”. O Jezu, jaka to żenada była, jakie upokarzające sceny, jakie proszenie się niemal na kolanach o byle prychnięcie do dyktafonu. A on nic. Nawet się nie spojrzy. Podolski zawsze – odkąd tylko pojawił się w reprezentacji Niemiec – podchodził i rozmawiał wyczerpująco, niemieccy dziennikarze krzyczeli: „Lukas, po niemiecku, po niemiecku!”. A on ich zbywał: „Teraz rozmawiam z Polakami, później do was podejdę”. Klose Polaków tam wtedy – w Korei i Japonii – traktował jak śmieci.

W końcu za którymś razem wyburczał: – Porozmawiam po awansie do finału! Bo by mu korona z głowy spadła, gdyby porozmawiał po awansie do półfinału… Ale – niech będzie.

Reklama

No i pamiętam strefę wywiadów w Seulu, po półfinałowym meczu wygranym przez Niemców 1:0 z Koreą Południową. Klose przechodzi, oczywiście jak zawsze patrzy gdzieś w siną dal i udaje, że nie słyszy Polaków – jakby możliwe było nie usłyszeć kogoś, kto stoi metr obok. – Ale obiecał pan! – krzyczymy, ja i Tomasz Zimoch, bo tylko we dwóch wierzyliśmy, że jeszcze uda się reprezentanta Niemiec przekonać.

Zatrzymał się.

Zatrzymał się, obejrzał z miną najbardziej nieszczęśliwego człowieka na świecie i podszedł. Poświęcił mnie i Zimochowi może ze dwie albo trzy minuty. „Ja żem się cieszył, jo żech grał, ja żem chciałbym mistrzostwo, jo żech reprezentant Niemiec, ja żem na pytania o Polskę nie będę odpowiadał” – coś w tym stylu. Pamiętam, że w „PS” puściłem tę rozmowę w oryginale, żeby oddać sposób mówienia tego zawodnika.

Niektórzy go bronią: że jest nieśmiały, że wstydzi się tego, iż słabo mówi po polsku. Sto różnych usprawiedliwień, a dla mnie to on tam w Korei był zwykłym burakiem. Na przykład Essien zawsze wydawał mi się burakiem, no i Klose też.

Pewną przewagą dziennikarza, ale też czasami pewnym przekleństwem jest to, iż może obserwować zawodników z bardzo bliska, w przeróżnych sytuacjach. Jest w stanie wyrobić sobie opinię, czy ktoś jest fajnym człowiekiem, czy może zwykłym chujem – i strasznie to przykre, gdy podziwiany zawodnik okazuje się chujem. Oczywiście jest to opinia nieoparta na zbyt wielu przesłankach, czasami wysuwana pochopnie, ale jednak łatwo jest kogoś polubić albo się do kogoś zrazić. Taki Frank Lampard czy David Beckham, albo – przynajmniej w młodości, nie wiem jak teraz – Arjen Robben… O, to byli lub ciągle są bardzo sympatyczni ludzie. A Klose – pełen gbur.

Trudno całkowicie pozostać obojętnym na to, jak ci zawodnicy zachowują się poza boiskiem. Kibic może wyłącznie zachwycać się strzałami czy podaniami, podziwiać dryblingi, a dziennikarz zawsze ma w głowie coś więcej: „O Jezu, znowu ten strzelił, znowu się trzeba będzie płaszczyć, żeby zrobił łaskę i powiedział dwa słowa”. Czasami jak z dziewczynami – najważniejsze są pierwsze sekundy. Albo ktoś wysyła pozytywny sygnał i już wiesz, że to równy gość, albo z miejsca w głowie zapala się lampka: „nie moja bajka”.

Reklama

Kariera Klose – zdobywcy 15 goli w finałach MŚ – to jest bajka. Ale nie moja bajka. Nie lubię go. Mam wrażenie, że on z kolei bardzo nie lubi Polski i Polaków. Kilku wywiadów później w życiu udzielił, ale generalnie chyba stara się być bardziej niemiecki niż najprawdziwszy Niemiec. Bardziej niemiecki niż Kahn, Ballack czy Neuer. Co jakiś czas ktoś mi mówi, że to zwykły Mirek, że Mirek ma wielki sentyment do Polski – i tak dalej. Ale ja niedowierzam, pozostaję sceptyczny. Może byłoby mi łatwiej Mirka polubić, gdyby tak wysoko poprzeczki nie zawiesił Łukasz Podolski – fantastyczny ambasador Polski w Niemczech i Niemiec w Polsce.

* * *

IMAG0286

Mój kolega stworzył sympatyczną grę. I o dziwo – bo w tych czasach jest to dziwne – nie jest to gra ani na komputery, ani na konsole, ani na smartfony. Jest to gra… PLANSZOWA! Nazywa się „Mundialito” i z pomocą specjalnych kart oraz kości można rozegrać własne mistrzostwa świata. Do zabawy wystarczą dwie osoby, ale przyda się ich więcej. A najlepiej grać z dzieciakami. Gra jest prosta, podobno już sześciolatkowie bez problemów sobie z nią poradzą. Wczoraj pograłem, faktycznie zabawa przednia, polecam wszystkim ojcom, wujkom, dziadkom… Mundial może trwać cały rok! I bez TVP!

Mistrzostwo zdobyła u mnie Kolumbia.

Gdyby ktoś chciał, to grę można kupić między innymi TUTAJ.

Najnowsze

Felietony i blogi

1 liga

Chłopak z Bronksu. Jakub Krzyżanowski to nowy diament Wisły Kraków

Szymon Janczyk
23
Chłopak z Bronksu. Jakub Krzyżanowski to nowy diament Wisły Kraków

Komentarze

0 komentarzy

Loading...