Nie był to dla Bayernu mecz z gatunku “bułka z masłem”, na ten stan rzeczy nie narzekali za to postronni widzowie, którzy obejrzeli w Eindhoven całkiem przyjemne granie. Na spektakl po raz kolejny zaprosił nas Robert Lewandowski i – co tu dużo mówić – zagrał taki mecz, że po powrocie do domu może z czystym sumieniem pozwolić sobie na podwójną porcję bezglutenowych ciasteczek.
Bilans Lewego w meczu z PSV: dwie bramki, słupek, dwie poprzeczki. Bez cienia wątpliwości MVP meczu. Kozak.
Znając ambicję Roberta, niewykorzystane sytuacje tylko podrażniły jego apetyt, ale mając w perspektywie mecz Polski z Rumunią – wcale nie zamierzamy przez to płakać po nocach. Żałować można przede wszystkim tego ostatniego obicia poprzeczki. Lewy po mistrzowsku w polu karnym przełożył sobie piłkę obok gościa i z kapitalną gracją skierował ją obok bramkarza. Niestety – minimalnie za wysoko. Jak na nasze oko, ta bramka mogłaby nawet wejść do top 10 goli polskiego napastnika.
Lewemu często dziś nie chciało wpaść, na ratunek widowiska nieoczekiwanie przyszli sędziowie, którzy sprezentowali nam emocje w postaci dwóch bramek, o których wcale nie powinniśmy rozmawiać. Pierwsza – spalony jak z Łomży do Iławy, kompromitacja bocznego, że tego nie wyłapał (patrz obrazek poniżej). Druga – wątpliwy rzut karny. Jasne, piłka ewidentnie trafiła w rękę zawodnika PSV, ale tuż przed tym dostała ona rykoszetu od nogi Kimmicha. By w porę zareagować, trzeba było mieć refleks na poziomie biegaczy na sto metrów. Guardado – jak się pewnie domyślacie – nie został nim obdarzony. To właśnie po tym zagraniu karnego wykorzystał Lewandowski (bardzo pewny strzał). Druga bramka była wykończeniem akcji Costy i Alaby na boku, którzy weszli w pole karne PSV jak do siebie, a ten drugi wystawił piłkę Polakowi tylko do dopełnienia formalności.
Can you be any more offside? Goal given to PSV! #PSVFCB pic.twitter.com/jBDMwonWO9
— The Report (@TheReport_) 1 listopada 2016
Ale mimo to PSV postawiło trudne warunki, piłkarze nie przyjechali na własny stadion z kupą w majtkach. Wychodzili z groźnymi kontrami, spod pressingu starali wydostawać się podaniami, a nie lagą do przodu. Nic to, grając przeciwko Lewemu w takiej dyspozycji, czasem możesz nadążyć mentalnie, ale piłkarsko niewiele jesteś w stanie zrobić.
***
Jak napisał na Twitterze Tomasz Ćwiąkała: na początku sezonu zastanawialiśmy się, jak poradzi sobie Milik w Napoli, teraz myślimy, jak poradzi sobie Napoli bez Milika. Jak wypadło w meczu z Besiktasem? Tak sobie. Pod koniec dostało bombkę i wydawało się, że tak już zostanie, Włosi wyrównali jednak tuż po wejściu na boisko Zielińskiego (ten pojawił się dopiero w 81. minucie), ale nie łącznie ze sobą tych dwóch faktów, “Zielek” miał znikomy wpływ na bramkę Hamsika. Cały udział należy przyznać Słowakowi – jego strzał sprzed pola karnego to magia w czystej postaci. Zieliński mógł z kolei zaliczyć asystę w innej akcji – ładnie wypuścił Mertensa, ale ten zachował się, jakby zjadł zbyt lichy obiad.
***
Mecz dnia? Kto wie, czy nie było to starcie w Razgradzie, gdzie Łudogorec bezmyślnie zbyt szybko wyszedł na dwubramkowe prowadzenie z Arsenalem, zupełnie zapominając, w jakie tarapaty się pakuje. Arsenal musiał się napocić, by wyrównać, a trzy punkty były o tyle ważne, że wciąż toczy się gra o pierwsze miejsce w grupie pozwalające przypuszczalnie uniknąć Bayernu w kolejnej fazie. Arsenal uratował dopiero fantastyczny błysk geniuszu Oezila, który objechał rywali, jakby grał na orliku w Sochaczewie i walnął do pustaka na 2-3.
Tak czy inaczej, to była porażka z tych, po których możesz wrócić do domu z podniesioną głową i z czystym sumieniem spojrzeć w lustro. Kto wie, czy trener Magiera nie powinien pomyśleć o puszczeniu fragmentów tego meczu swoim zawodnikom. Być może okaże się to dobrą inspiracją.
Oto zabawa Oezila:
***
W LM mogliśmy oglądać dziś także jeszcze jednego Polaka, po przerwie na boisku w meczu z FC Basel pojawił się Grzegorz Krychowiak, który po raz kolejny zajął miejsce na środku obrony w PSG (Thiago Silva zszedł po zderzeniu z własnym bramkarzem). Wygląda na to, że w obliczu “niewygryzalności” Motty, to może być jedyna nadzieja na minuty “Krychy”. Ciężko wyrokować, czy wzmocnił swoją pozycję czy nie – był niemalże bezrobotny.
Jego ekipę należy jednak docenić – grali do końca (gol w 90. minucie), wywieźli trzy punkty z nie najprostszego terenu w Bazylei.
***
Za udany finisz ciepłe słowa należą się też pod adresem Atletico Madryt. Nie wiemy, czy Griezmann przegrał jakiś zakład albo czy atakuje jakieś niekonwencjonalne rekordy, ale przy okazji meczu z Rostowem zdobył… dwie niemalże identyczne bramki. Zobaczcie sami.
Pierwsza:
Druga:
Zwróćcie uwagę, że przy drugiej bramce arbiter liniowy pokazuje spalonego (niesłusznie), a sędzia główny ma na tyle jaj, by zadecydować wbrew jego wskazaniu. W takim momencie, przy takiej stawce – szacun.
Wszystkie wyniki: