Nawet neutralny kibic mógł poczuć atmosferę wielkiego wydarzenia, a że do tego mecz był naprawdę przyjemny, to cieszymy się, że na następny nie będzie trzeba czekać kolejne pięć lat. Za nami fajne, naprawdę fajne derby Trójmiasta. Pierwszym akcentem podkreślającym, że oglądaliśmy nieco inne niż 99% meczów ligowych spotkanie był przedmiot rzucony z trybun w głowę Stolarskiego. Później średnio co dziesięć minut widzieliśmy przepychanki, ale bardziej na poziomie Najmana niż Khalidowa, bo w stójce i bez groźnych ciosów. Jedynie lekka szamotanina i rzucenie paru mocnych słów.
Szczerze mówiąc, kolejny raz zaskoczył nas Sławek Peszko, który po pijackim zgrupowaniu kadry wrócił jakiś lepszy. Robił dużo szumu, kręcił obrońcami Arki, wrzucał piłki na nos. Najważniejszą, gdy z wolnego dorzucił na głowę Marco, a ten zdobył pierwszego gola. Było mu o tyle łatwo, że kryjący go Marciniak nawet nie podskoczył – jakby któryś z kolegów zrobił popularny w szatniach piłkarskich żart i przykleił „kropelką” buty do nawierzchni. Inna sprawa, że na minę wrzucił go Sobieraj, który podskoczył przed nim i zasłonił Marciniakowi piłkę.
Jeśli już jesteśmy przy Sobieraju – był to główny prowokator bójek, zachowywał się trochę niczym dres na Pogórzu Dolnym w Gdyni. Faulował, prowokował, popychał, robił piłkarzom Lechii wszystko, co złe. Aż w końcu dostał łokcia od Flavio. Głowa całą noc będzie go napieprzać, ale przynajmniej Paixao wyleciał z boiska na końcówkę.
Pierwszą część zapisujemy dla Lechii, ale grę gospodarzy rozpędziła motywacja z trybun, ta ze strony chłoców podających piłki, którzy przy autach klepali po plecach swoich idoli (sympatyczne obrazki) oraz wprowadzeni Błąd i Siemaszko. Ten pierwszy już po kilku minutach od wejścia uderzył na bramkę i doprowadził do remisu.
Ale jego strzału by nie było, gdyby nie parodystyczna próba interwencji Stolarskiego, który wcześniej nie trafił w piłkę. W ogóle Paweł mało gdzie dziś trafiał, bo jego próby przerzutów piłki były mniej więcej tak samo udane, jak niegdyś Szukały w kadrze – długa na połowę rywala, zupełnie do nikogo. Po zawalonej bramce Stolarski mógł zaśpiewać sobie pod nosem piosenkę „Błąd” Łony i Webbera:
„I tu się muszę mierzyć z kontrą
że to błąd, że to błąd, że to błąd, że to błąd, błąd
I Rozstrzygnięcia tutaj nastąpią
że to błąd, że to błąd, że to błąd, że to błąd, błąd
Niestety już rzeczy znane mi są to
że to błąd, że to błąd, że to błąd, że to błąd, błąd
I garść odpowiedzi na moje konto
że to błąd, że to błąd, że to błąd, że to błąd, błąd.”
Wychowanek Zagłębia trochę zniknął nam z radarów, ale wrócił w wielkim stylu. Więcej goli nie zobaczyliśmy. Głównie za sprawą fatalnych pudeł (Szwoch, Sołdecki ze strony Arki) i bardzo dobrej postawy Konrada Jałochy.
Derby na remis. Biorąc pod uwagę ostatnie tygodnie, można powiedzieć, że to małe zwycięstwo Arki.
fot. 400mm.pl