Dawid Kownacki strzelił gola w drugim meczu z rzędu, a co ważniejsze – znów wyglądał na boisku inaczej niż w ubiegłym sezonie. Mamy tu na myśli nie tylko grę, umiejętność przebiegnięcia kilku metrów bez zadyszki oraz uderzenia czysto w piłkę, ale i wygląd – Kownacki zaczął przypominać piłkarza nie tylko czapkami ze swoją ksywą, ale i, że tak to określimy, tężyzną fizyczną.
Bez owijania w bawełnę – “Kownaś” przestał wyglądać jak tester potraw w McDonaldzie, zaczął z powrotem jak utalentowany absolwent jednej z najlepszych polskich akademii.
Dlaczego to nas uderzyło? Nie, nie mamy zamiaru tutaj robić z poznańskiego napastnika nowego Rooneya, który poprowadzi zespół “Kolejorza” do mistrzostwa, a reprezentację Polski na mundial w Rosji. Ale spójrzmy na wczorajsze mecze.
W spotkaniu Pogoni z Ruchem Jarosław Niezgoda dość szczęśliwie zdołał wcisnąć gola bramkarzowi szczecinian. Czwartego w tym sezonie, ale warto tu też nadmienić – czwartego w swojej ekstraklasowej karierze. Wśród komentatorów, szczególnie skupiających się na Legii, rozlała się fala optymizmu. Młody, zdolny, skuteczny. Warszawa wiąże z nim spore nadzieje. Jak wróci z Chorzowa bankowo wygryzie Nikolicia.
A mówimy przecież o 21-letnim napastniku, który w Ekstraklasie zagrał do tej pory 6 meczów, a wcześniej był mistrzem podwórka (w rezerwach Legii), dzielnicy, ewentualnie powiatu (w Wiśle Puławy).
Godzinę później gola strzela 19-letni Dawid Kownacki, jest to jego trzynaste trafienie w 74. meczu w Ekstraklasie.
Oczywiście, nie ma sensu tego porównywać w jakikolwiek sposób, ale trzeba raz jeszcze podkreślić – 74 spotkania w elicie, nie w żadnym klubie-kukułce, tylko w Lechu wicemistrzowskim, a następnie mistrzowskim. Wiele słabych, wiele kilkuminutowych, ale rany – on ma 19 lat!
Za chwilę miną trzy lata od jego debiutu w Ekstraklasie, od pierwszego gola, którego strzelił jako 16-latek i pierwszych meczów, w których wyglądał jak złote dziecko.
Od tej pory widzieliśmy już:
– 16-letniego Kownasia wonderkida, który zalicza dwie asysty w meczu z Piastem, gola i asystę w 14 minut spotkania z Jagiellonią, o udanych zagraniach nie wspominając,
– 17-letniego Kownasia przeszacowanego, który akcją “Dycha Kownasia” (najpierw chodziło o dziesięć goli w sezonie, potem już tylko o dziesięć udanych zagrań) pokazał jak wiele dzieli go od regularnych wyrobników z tej ligi,
– 18-letniego Kownasia utuczonego, który z każdym tygodniem wyglądał gorzej z nowymi tatuażami, czapkami ze swoją ksywą i kilogramami na karku,
– 19-letniego Kownasia powracającego, który na razie w grze miewa przebłyski, ale w kwestii tuszy czy mobilności – po prostu wrócił do dawnej formy.
Gdzieś na tej osi czasu trzeba jeszcze umieścić wszystkie sto osiemnaście kontuzji, urazów i naciągnięć. Gdzieś na tej osi czasu trzeba umieścić napinki w kierunku kibiców innych klubów, gdzieś wrzucić kilka prób pajacowania przy faulach i kilka nieprzemyślanych wypowiedzi czy tweetów.
Były momenty, gdy mówiliśmy: to gość, który będzie dawał nam mnóstwo radości przez lata. Były momenty, gdy zastanawialiśmy się, czy nie czas na cofnięcie do pierwszej ligi. Były takie gdy nas cieszył, więcej takich, gdy nas wkurwiał. Ale jakkolwiek go oceniać – przez trzy lata i ponad 70 meczów przeszedł więcej, niż niejeden 25-latek. Kryzys wieku średniego? Pewnie za rok, najpóźniej za dwa. I gdyby Kownacki zdecydował się na autobiografię w wieku 23 lat – nawet byśmy się szczególnie nie śmiali.
Teraz jest w kluczowym momencie – albo odpali i znów zyska łatkę młodego utalentowanego gościa, którego będą pokazywać młodym lechitom jako wzór, albo utknie w bylejakości i z opisu “młody utalentowany gość” zostanie sam mianownik.
Dwa gole w dwóch meczach i poprawa pod względem biegowym – to już za nim. Mentor? Bjelica wygląda na trenera, który nie pozwoli melanżowiczom marnować potencjału na imprezach. Otoczenie? Jeśli nie ładować z Jevticiem, Pawłowskim, Makuszewskim, Majewskim i Gajosem za plecami, to kiedy?
Czas zdecydować – “Kolejorz” a potem TGV do Francji, czy jednak bocznica gdzieś w Górniku Łęczna albo GKS-ie Tychy. I mamy dziwne wrażenie, że w tym wypadku naprawdę wszystko zależy od Kownackiego, a nawet ściślej – od jego głowy.
Fot.FotoPyK