Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

27 października 2016, 16:00 • 7 min czytania 0 komentarzy

– Wujku, co to ten Milan? – pyta cię znad Bravo Sportu wchodzący na stojąco pod stół kibic Manchesteru City. Nesta kojarzy mu się tylko z Nestea, Seedorf z lekarstwem na kaszel. I nie ma co się dziwić: czasy, gdy Milan wymieniało się jednym tchem z Barcą, Bayernem, Realem, wydają się odległe jak czasy świetności Just5 i Odry Wodzisław. Rossoneri wypadli z imprezy VIP-ów przez zsyp na śmieci. Wikłali się w stawki poniżej ich godności, a potem blefowali parą dziewiątek. Przegrywali wyścig o Ligę Europy z takimi potęgami jak Sassuolo i Torino, które dawniej robiłby imprezę jeśli od Milanu wyłapałyby tylko 0:3 w cymbał.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Ale uwaga uwaga, nadeszła wiekopomna chwila. Wreszcie, po kilku latach – czyli w futbolu po małej epoce – można napisać o Milanie z optymizmem.

Wiem z doświadczenia, że to podniosła chwila, bo o Milanie pisywałem wielokrotnie. A to dlaczego problemy mają korzenie w słabnącej gospodarce Włoch, a to jak osunęło się finansowo całe miasto. Była baśń tysiąca i jednego beznadziejnego transferu Gallianiego, był Berlusconi wyrzucający kolejnego trenera, który w sumie robił przyzwoitą robotę. Tak w koło Macieju, od tragifarsy przez dramat po czarną komedię – aż do teraz.

To lato wyglądało na apogeum żenady. Milan nie tylko grzebał w śmieciach, ale grzebał w śmieciach bez znawstwa. Włoska prasa obśmiewała kadrę Rossoneri w wymownych kreskówkach – po Italii grasuje złodziej w barwach Juventusu, okrada Napoli (Higuain), okrada Romę (Pjanić), a potem spotyka Milan, obdartusa w łachmanach, któremu nie ma czego ukraść. Jak usłyszałem, że kupują za ciężkie pieniądze Jose Sosę z Besiktasu, pomyślałem tylko, że równie wiele sensu miałby transfer Jose Carrerasa.

Milan w ostatnich latach był klubem, który kierował się – z braku lepszego określenia – polityką imperialną. Sprowadzał najpotężniejsze nazwiska, na jakie było ich stać – prosta, przejrzysta strategia, która dała gablotę tak przepełnioną, że nie zdziwiłby mnie tam widok Pucharu Ekstraklasy i skierniewickiego ZPN.

Reklama

Ale ta strategia ma sens tylko wtedy, gdy jesteś mocarzem. Jak muskuły sflaczeją, to droga donikąd.

Milan długo był marzeniem każdego piłkarza. Szczytem, Himalajami, także finansowymi. Później było ich stać tylko na gwiazdy przyblakłe, jak choćby Ronaldinho, o którym zawsze marzył Silvio, który jest jedną z legend futbolu, ale w czasach przenosin do Włoch był już na znoszącej. Krok po kroku, okienko po okienku, od jednej złej decyzji do drugiej, na San Siro obniżano standardy. Nagle po napięciu wszystkich mięśni, można było tylko ściągnąć wyplutych gdzie indziej Torresów, Cercich i Balotellich. Graczy – w szerokim tego słowa rozumieniu – słynnych, ale będących po drugiej stronie rzeki albo utopionych po czubek nosa w różnorakich problemach.

Tak konsekwentnie doczłapano się do lata, podczas którego nowych piłkarzy Milanu nie rozpoznałby nawet wierny Rossoneri, a to nawet gdyby zatrzasnęli się wspólnie w windzie. Wybacz Matiasie Fernandezie, ale w tym momencie robiłbyś wrażenie w Danii idąc do FC Kopenhagi. Żaden z nowych póki co się nie sprawdził, zaskoczenia za grosz.

Ale to tym bardziej potęguje zaskoczenie związane z wynikami: Milan ma – licząc pierwsze dziewięć kolejek – najlepszy ligowy start od sezonu 08-09, czyli od czasów prehistorycznych, kiedy trenerem był Ancelotti, w składzie  brylowali Kaka, Inzaghi, Seedorf, Pirlo, Maldini, Zambrotta.

Jakby tego było mało, Milan zrobił to dzieciakami. Wśród regularnie grających zawodników jest aż siedmiu, którzy nie skończyli 23 lat. Średnia pierwszej jedenastki bywa najmłodszą w danej kolejce Serie A. Tymczasem mówimy o klubie, który ostatnie sukcesy odnosił na plecach uznanych weteranów, a później zamienił się w dom spokojnej starości. Transfery trzydziestolatków z przeszłością, ale bez przyszłości, w zasadzie mogły być określane zakupem “al’a Milan”.

I wtedy wchodzi Montella, cały na czerwono-czarno. Hej, panowie szefowie, my to chyba mamy całkiem niezłą szkółkę, prawda? Paru od nas coś tam w futbolu osiągnęło, nie? Może ci, którzy teraz są tam najlepsi, nie będą przy Jose Sosie wyglądać jak Łukasik przy Schweinsteigerze?

Reklama

Donnarumma to fenomen, który jeśli nie zbłądzi, którego jeśli nie pochłoną imprezy i koniaki, zostanie drugim Buffonem. Pod skrzydłami Montelli zaczął grać na miarę potencjału Romagnoli, który ma papiery na zostanie kolejnym wybitnym włoskim stoperem. Locatelli z rocznika 1998 rozstrzygnął mecz z Juve, stając się najmłodszym od czasu Ganniego Rivery milanistą, który ukłuł Starą Damę. Jest ambitny Calabria, coraz lepiej radzą sobie Suso, Niang, odzyskał wigor De Sciglio. To wszystko karty, jakie mieli w ręku poprzednicy, ale dopiero u Montelli zostały zebrane w solidny pokerowy układ.

Taktycznie Montella też mierzy siły na zamiary. Nie jest szaleńcem, wie, że Milan dziś nie ma dość sił, by dyktować warunki. Montella nie wstydzi się więc gry defensywnej, atakowania kontrami, oddawania inicjatywy rywalowi, choć przecież jego Fiorentina to była ofensywna maszynka, a jego samego nazywano – mając na myśli zamiłowanie do posiadania piłki – najbardziej hiszpańskim z włoskich szkoleniowców.

Może jest dość wcześnie by rzucać tak mocne słowa, ale wydaje się, że zatrudnienie Montelli to najlepszy ruch duetu Galliani – Berlusconi w ostatnich latach. Na do widzenia mogą zostawić jakiś kapitał, bowiem Montella zrobił coś więcej, niż tylko pozbierał Milan do kupy – jest na etapie dawania mu nowej tożsamości. Prędko Rossoneri nie będą mogli mierzyć się z gigantami jak równy z równym, ale mogą wrócić na salony w nowej roli, wcale nie wstydliwej: młoda, fajna drużyna, pełna talentów, za które każdy gotów jest rzucić na stół ciężką walizę forsy. To kierunek, w którym zmierzają.

Dlatego paradoksalnie to, co zagraża temu projektowi, to nagły zastrzyk wielkiej forsy. Podobno już zimą Milan dzięki nowym inwestorom ma mieć największą od lat kasę na transfery. Jak szefowie zarządzą, że ich wejście na San Siro ma się odbyć z pompą, to znowu mogą wpaść w pułapkę przepłacania przeciętniaków. Najlepsi nie przyjdą do Milanu, jeszcze nie teraz, więc trzeba będzie wybierać z drugiego szeregu, a potem na nich stawiać kosztem zdolnej młodzieży, która już potrafiła wybić zęby Juve po jakże wymownym golu nastolatka – wychowanka.

Oczywiście nie ma co przesadzać z zachwytami, bo choćby w tym tygodniu Rossoneri mogli rozsiąść się na fotelu lidera, a spartaczyli sprawę obrywając 0:3 z Genoą. Scudetto jest poza sferą marzeń, nawet w walce o Champions League nie są faworytem. Niemniej wspomniane Juve lało w ostatnich latach Milan jak tylko chciało, więc zwycięstwo smakowało wyjątkowo słodko. Trybuny też więcej wybaczą dzieciakom, swoim, niż znudzonym najemnikom chcącym już tylko dorobić.

***

Zdolna młodzież jest też póki co największym zwycięzcą udziału Legii w Lidze Mistrzów. Pewnie nie narzeka też księgowy budując prognozy budżetowe, ale poza tym? Wszyscy wiemy jak było. Dwadzieścia lat czekania, a potem hiszpańska prasa wita nas artykułami o przemycaniu rac w dupach. Fajnie, że polscy fani zagłuszyli Bernabeu i było słychać tylko ich, ale przecież świat piłki nawet tego nie zauważył – liczyły się tylko zamieszki pod stadionem. Piłkarze mogą się pochwalić maksymalnie okazjonalnymi udanymi akcjami, mają najgorszy bilans na półmetku odkąd istnieje Liga Mistrzów. Za chwilę weźmiemy udział w jednym z bardziej irracjonalnych widowisk w historii polskiego sportu: Legia – Real w Champions League przy pustych trybunach.

Ale te dzieciaki z UEFA Youth League piszą swoją własną autorską opowieść, w niczym nieskażoną wszystkim powyższym. Mierzyły się z europejską czołówką, bo Sporting to fabryka supergwiazd, BVB też regularnie wprowadza juniorów do poważnego grania, a Real… no cóż, to po prostu Real. Może woli wydać sto baniek niż zaufać wychowankowi, ale to wciąż Królewscy i rok temu byli w półfinale imprezy. Na te zespoły wychodziły chłopaki, którzy tłuką się po Ząbkach, gdzieś na trzeciej lidze albo na jeszcze mniej sensownych arenach. I co?

I drastycznej różnicy nie ma. Jest ambitny, wyrównany bój aż serce rośnie. Bój, w którym widać nie tylko wolę walki, ale też dużo jakości. Te mecze autentycznie miło się ogląda, a co chwila człowiek zadaje sobie pytanie:

Jak to możliwe, że ten czy ten jest tak daleko od pierwszego składu?

Ci chłopcy ciężko pracują na to, by dostać szansę w dorosłej grze. Wreszcie dostali scenę, której nikt nie jest w stanie bagatelizować i mogą bezsprzecznie udowodnić swoją wartość wszystkim – trenerom, szefom, kibicom. Szansę wykorzystują. Czekam jak zareaguje Legia. Jeśli zmarnuje te dzieciaki nawet nie dając im szans, sprowadzając kolejnych Langilów i Aleksandrowów, to będzie to bardziej żenujący aspekt niż kibolskie bijatyki i 0:6 z BVB razem wzięte.

Leszek Milewski

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...