W ostatnim czasie City było dość komfortowym rywalem dla Barcelony – przybysze z Wysp mierzyli się z Katalończykami czterokrotnie w Lidze Mistrzów i za każdym razem dostawali w cymbał. Jasne, nigdy Blaugrana nie rozjeżdżała ich jakąś trójką czy czwórką, ale różnica klas była jednak widoczna. Dziś ta historia miała zejść na bardzo daleki plan, bo z Obywatelami na Camp Nou przyjechał Pep Guardiola, który uczy od tego sezonu Anglików zupełnie innej piłki. Po 90 minutach widać, że potrzebuje jeszcze wielu lekcji.
Jednak sam początek powiedział widzom, jak różna drużyna rzuciła tym razem rękawicę Katalończykom. City ruszyło na pełnym pressingu, bywało że na całym boisku grali 1 na 1, po prostu nie chcieli dać piłkarzom Barcelony nawet pierdnąć w spokoju. Wyglądało to imponująco:
@Squawka This is one of the reasons why… pic.twitter.com/0NXDuNlXrD
— Frederico Morais (@moraisfrederico) October 19, 2016
Ale możesz mieć jako trener nawet najlepszy plan na mecz, jeśli jednak twoi piłkarze będą popełniali proste błędy, to na tym poziomie i świetna taktyka legnie w gruzach. Pierwszy gol – to przecież mnóstwo szczęścia Barcelony, najpierw przebitka z boku boiska, a potem poślizgnięcie się Fernandinho i Messi wykonuje wyrok. No, ale to jeszcze można odrobić, choć przydałoby się grać w jedenastu. Niestety dla przyjezdnych, w drugiej połowie zgłupiał Bravo, który najpierw zagrał prosto do Suareza (a przecież ściągano bramkarza by umiejętnie grał nogami), natomiast potem dotknął piłki ręką poza polem karnym i wyleciał z boiska.
I cały misterny plan… wiadomo gdzie.
Potem już musiało Barcelonie pójść i rzeczywiście poszło, a jeszcze Messi zaliczył hattricka. Najpierw strzelił klasycznie dla siebie, czyli zza pola karnego z lewej nogi w krótki róg, trzeci gol to uderzenie z bliskiej odległości po podaniu Suareza. Do tego błysnął Neymar, który choć najpierw zaprzepaścił karnego, to jednak dopiął swego i pokonał Caballero, wchodząc w szesnastkę jak w masło.
Błędy, błędy, błędy – to się inaczej dla City skończyć nie mogło przy takim niechlujstwie. W sumie trochę szkoda gości, zaczęli bowiem ambitnie, nawet po stracie gola mieli swoje szanse, ale świetnie bronił ter Stegen. To jednak klub innego kalibru, by pocieszać się jak Legia, czyli samym podjęciem walki.