Nikt z nas nie podejrzewa Nenada Bjelicy o cudotwórstwo czy czarną magię i nie zamierza przypisywać mu zasług do wszystkiego dobrego, co w ostatnich tygodniach spotkało Lecha Poznań, ale skoro chorwacki szkoleniowiec przebywa w Polsce już 1,5 miesiąca, to chyba dobry moment, by pokusić się o pierwsze oceny jego pracy. Na daleko idące wnioski jeszcze nie czas, ale trzy rzeczy, za które warto Bjelicę pochwalić, wskazać już na pewno można.
1. Nie owija w bawełnę na konferencjach
Wymieniamy ten punkt jako pierwszy z dwóch powodów:
a) jeszcze nie widać na boisku zbyt dużego stempla Bjelicy i najbardziej widoczne są zmiany pozaboiskowe,
b) to dobry kontrast dla jego poprzednika.
Poznańscy dziennikarze mogli odetchnąć z ulgą, gdyż wreszcie na pomeczowych konferencjach słyszą rzetelną, uczciwą ocenę gry, a nie mydlenie oczu i opowiadanie dyrdymałów, po których można solidnie zacząć się zastanawiać, czy trener na pewno oglądał ten sam mecz. Bjelica jest w stanie zrugać drużynę za to, że ta przez pierwszy kwadrans nie była obecna na boisku i przyznać, że jego zespół miał zwyczajnie szczęście (po meczu z Górnikiem), opieprzyć za brak zaangażowania przy wyniku 3:0 (Ruch Chorzów) czy szczerze ocenić, że pomysł na grę środkiem był nietrafiony (Arka Gdynia).
Jeśli jacyś dziennikarze mają problem z oceną, czy mecz był w wykonaniu Lecha dobry czy nie, bez wątpienia mogą poczekać na konferencję prasową. Mogą być pewni, że dostaną od trenera uczciwą analizę.
2. Rozdzielił duet Trałka-Tetteh
Kreatywny, jak duet paprotki i parapetu. Użyteczny z przodu tak, jak szampon łysemu. Forowany, jakby chodziło co najmniej o duet Modrić – Kroos, przeżywający swoją lekką zadyszkę. Jan Urban nie miał zamiaru występować z partii zwolenników TT, ba, on robił w niej nawet za beton. W pewnym momencie odnosiliśmy wręcz wrażenie, że nie rozdziela ich wyłącznie dlatego, by nie wyszło, że trenerem sterować mogą media czy kibice. Żaden z tej dwójki był nie do ruszenia.
My nie mamy wątpliwości, że taki klub jak Lech MUSI grać ładną piłkę i atakować, więc obaj panowie TT zwykle nie powinni przebywać obok siebie (chyba że z taktycznych względów, jak na przykład w meczu z naszpikowaną kozackimi ofensywnymi pomocnikami Lechią). Wie to także Nenad Bjelica i nie jest przypadkiem, iż w dwóch meczach na stadionie przy Bułgarskiej za panowania Chorwata Trałka przebywał na boisku tylko piętnaście minut. Zamiast tego szansę w środku dostaje Gajos. My to pochwalamy.
3. Lech jest bardziej zaangażowany
Jednym z najważniejszych elementów filozofii Bjelicy jest zaangażowanie i to widać na boisku, szczególnie w porównaniu do Jana Urbana, którego osobowość średnio nadawała się by przekonać zawodników do umierania na boisku. To dlatego Bjelica – o czym wspomnieliśmy – potrafi opieprzyć zespół za to, że ten przy 3:0 pokazywał luzik-arbuzik (przy 3:0!). To dlatego u Bjelicy nie ma szans na grę piłkarz, który ma letni stosunek do angażowania się w wysoki pressing. Piłkarze mają świadomość, iż trener nie powie na nich złego słowa, jeśli ci zostawią flaki na boisku. A to zmiana in plus porównując to, co oglądaliśmy u Urbana.