Przyjeżdża Armenia bez Mchitarjana, Armenia – armia ogórków, jeszcze ze świeżymi siniakami po laniu 0:5 od Rumunów. Ta Armenia większość meczu gra w dziesiątkę, strzela sobie samobója, a i tak 94. minucie ma wartą trzy punkty piłkę meczową. Niepojęte, niezrozumiałe, niewybaczalne. Talent dramatyczny biało-czerwoni mają zaiste wybitny, niepowtarzalny, skoro potrafią zapewnić emocje nawet u siebie z grającą w osłabieniu sto jedenastą drużyną rankingu FIFA. Jeśli organizowano by konkurs szekspirowski wśród drużyn piłkarskich, mistrzostwo świata mamy w cuglach, ale chyba jednak nie o to chodzi.
Jeden z najmarniejszych meczów drużyny Nawałki. Nasza taktyka w ofensywie podczas pogoni korzystnego wyniku? Bambi na lodzie. Gra w obronie?
– Daj spokój, oni wszyscy stoją we własnym polu karnym, chodź na szluga.
– Racja, pojara… Ty, kto się tam urwał?
Armenia grająca w dziesiątkę bez Mchitarjana na Narodowym nie powinna nawet pierdnąć. Powinniśmy lać ich i patrzeć czy równo puchnie. Pytać, czy chcą czwórkę czy piątkę, a potem władować szóstkę. A w obronie… jakiej obronie? Akcje zamykamy najdalej na linii środkowej, jeden rzut wolny rozpaczy Fabian łapie w koszyk. Tymczasem tutaj jakaś niepojęta, irracjonalna dramaturgia. Zrywy Ormian, co i rusz podanie takie, że ktoś u nich powinien wyjść sam na sam, a u nas zamiast spokojnej gry – dzida do nikogo. Pudło Ozbiliza w ostatnich sekundach, ratujące nas od jednej z największych piłkarskich kompromitacji XXI wieku.
Tak, ten film zakończył się happy-endem, trzy punkty są, wiemy o tym. Ale rezultat nie zmienia gatunku obrazu, jaki nakręcili kadrowicze – to był koszmar. Mecz obnażył wszystkie nasze słabości, wszyscy w grupie od jutra będą go rozpracowywać na najdrobniejsze szczegóły. Jak zawsze błyskawicznie roztrwoniliśmy prowadzenie, choć na zdrowy rozum nie było z kim go roztrwonić. Możemy się tylko cieszyć, że Lewy strzelił w ostatniej akcji meczu, bo znając nasz talent, w następnej już byłoby 2:2. Ta kadra ma jakiś problem mentalny, potrafi się bez przyczyny kompletnie rozsypać. Symboliczna sytuacja z końcówki: Krychowiak, drugi z liderów kadry poprzednich eliminacji, posyła za mocne, bezsensowne podanie do nikogo prosto w bandę. Krychowiak w formie nawet nie wpadłby na pomysł takiego sabotażu.
Kto powie, że dzisiejszy mecz to Lewandowski – Armenia 2:1, wiele się nie pomyli. Wiele razy przed laty zarzucano Robertowi, że tak wielki piłkarz powinien wygrywać reprezentacji mecze, powinien w trudnych chwilach nosić kadrę na plecach, a ma z tym problem. Ta epoka dawno minęła, Lewy znowu to zrobił. Był wszechobecny, stwarzał sobie sytuacje, kolegom, ściągał na siebie rywali. Strzelił gola Ormianinem, w końcu wszystko zamknął sam. W najgorszym momentach meczu, gdy graliśmy totalny chaos, on jeden zachowywał spokój, nie grzał się, myślał.
Nie zmienia to jednak faktu, że tak źle grających kolegów nie zaciągnąłby do zwycięstwa z kimkolwiek poważniejszym. Piłkarza o tak silnych plecach po prostu nie ma.
Fot. FotoPyK