– Każdego roku w grudniu mam badania onkologiczne. One wykazują, czy mój nowotwór się odrodził czy też mogę spokojnie pożyć przez kolejny rok. I tylko to dla mnie się liczy. Ale przed poznaniem werdyktu zawsze robię rachunek sumienia – mówi Paweł Janas na łamach “Faktu”. Wspomina mistrzostwa świata z 2006 roku. Warto przeczytać.
Od finałów MŚ 2006 minęło już ponad dwa lata. Dlaczego pan unikał wypowiedzi o przyczynach kiepskiego występu biało-czerwonych w Niemczech.
– Media wciąż traktowały mnie jak wroga publicznego numer jeden, więc wszystko co bym powiedział i tak obróciłoby się przeciw mnie.
Może dlatego, że wszyscy bardzo chcieliśmy, żeby Polacy awansowali z grupy?
– W przeciwieństwie do Engela i Beenhakkera, którzy jechali po złote medale, ja chciałem jedynie wyjść z grupy, bo tylko taki sukces teoretycznie był w naszym zasięgu. Ale nie zabrałem do Niemiec Frankowskiego, Dudka, Kłosa i Jeszcze przed turniejem zaczęto mnie kopać poniżej pasa.
Wciąż szuka pan tanich wymówek?
– Moment. Któregoś dnia, już w Niemczech, włączam telewizor i w dwóch polskich stacjach od rana widzę czerwony pasek u dołu ekranu z napisem: “Janas gdzieś zaginął”. A ja wtedy cały dzień przesiedziałem w hotelu reprezentacji właśnie dlatego, żeby nikomu nie dawać pretekstu do pisania takich bzdur. Wieczorem poszedłem z Listkiewiczem do prezesa TP SA. On mieszkał w hotelu po sąsiedzku z dziennikarzami TVP 2. Gdy mnie zobaczyli, poprosili o wywiad. “Chcecie rozmawiać z człowieka, który waszym zdaniem zaginął?” – zdziwiłem się. A oni “Panie trenerze, musieliśmy umieścić taką informację, bo TVN dał ją pierwszy”…
Może trzeba było zabrać Frankowskiego i Dudka? Miałby pan święty spokój.
– A czy ja prowadziłem ochronkę dla zasłużonych? Pół roku przed mundialem spotkałem się ze wszystkimi zawodnikami. Powtarzałem im, że za awans do finałów, czyli za zasługi, właśnie otrzymali solidne premie. Jednak o tym, których zabiorę do Niemiec, zadecyduję dopiero wiosną. Frankowskiego powoływałem zawsze, kiedy tylko grał w klubie. Kilka miesięcy przed finałami w Niemczech akurat przeszedł do Wolverhampton i natychmiast usiadł na ławce rezerwowych. On sam wiedział, że daleko mu do wysokiej formy. Dudek coraz rzadziej łapał w Liverpoolu, natomiast Boruc, Fabiański i Kuszczak regularnie występowali w swoich klubach. Miałem któregoś z nich pominąć tylko dlatego, by uhonorować Dudka za zasługi? Zamiast na Frankowskiego i Rząsę wolałem postawić na młodych Brożka i Dudkę, dziś podstawowych zawodników Beenhakkera.
Jednak mógł pan pominiętych uprzedzić wcześniej…
– Wiedzieli, że mogą mieć problemy. Zastanawiałem się, czy nie skreślić jeszcze dwóch kolejnych zasłużonych. Łudziłem się jednak, że może akurat oni – mimo, że stracili miejsca w składach swych klubów – w Niemczech się przebudzą. Dzisiaj wiem, że nawet pominięcie Krzynówka i Ł»urawskiego nie osłabiłoby tamtej drużyny. Bez nich też przegralibyśmy z Ekwadorem i Niemcami. A Frankowski i Dudek u Beenhakkera zagrali tylko raz, przeciw Finlandii w Bydgoszczy. I już do kadry nie wrócili. Leo też ich nie lubił?
Wie pan, dlaczego w Niemczech pana drużyna wypadła tak kiepsko?
– Wiem. Podstawowi zawodnicy akurat pół roku przed turniejem zaczęli w klubach siadać na ławce rezerwowych. Przed pierwszym meczem z Ekwadorem przestrzegałem chłopaków, że wygraliśmy z nimi 3:0 w Barcelonie tylko dlatego, że wpadli wtedy do Hiszpanii na zakupy. Uczulałem moich piłkarzy, że Ekwador w eliminacjach zdobył 10 bramek po wrzucie piłki z autu. I co? Pierwszego gola straciliśmy właśnie po takim ich zagraniu. A od Niemców byliśmy po prostu wyraźnie słabsi.