Słynne „życie po życiu”, czyli dla wielu piłkarzy temat tabu. Po latach pławienia się w luksusie i egzystencji na pełnym wypasie, gdy nie brakuje niczego, od pięknych kobiet, aż po banknoty w portfelu, różnie bywa z przejściem na tryb pozapiłkarski. Jedni radzą sobie więc lepiej, drudzy nieco gorzej, a jeszcze inni sprawiają wrażenie totalnie pogubionych. Jak na przykład Marcelo Pletsch, który płynność finansową próbował utrzymać funkcjonując w świecie narkotyków.
To w sumie niedziwne, jeśli właśnie wrzucacie nazwisko tego emerytowanego kopacza w Google. W zasadzie kojarzą go pewnie głównie ci, którzy od lat interesowali się przede wszystkim piłką w wydaniu niemieckim. Pletsch przez dobrych kilka lat grał bowiem w Borussii Moenchengladbach, kolejno zaliczył krótki epizod w Kaiserslautern po czym w zasadzie zaczął tułaczkę nieuchronnie dążącą do zawieszenia butów na kołku. Panionios, Omonia, Vojvodina, aż w końcu prowincjonalne, brazylijskie Cascavel, gdzie mieszka do dzisiaj.
Marcelo karierę ostatecznie skończył pięć lat temu i zajął się dość nietypowym zajęciem jak na byłego piłkarza. Otóż urodzony w Brazylii obrońca… założył farmę świń. Oczywiście takiego rozwiązania nie krytykujemy, zwykła, normalna, uczciwa robota. Fakt faktem opieka nad takimi zwierzętami to jak na piłkarza dość niecodzienna sprawa. Ewidentnie jednak Pletsch szybko jorgnął się, że z tych całych świń to kokosów nie będzie. No bo i inaczej nie potrafimy wytłumaczyć tego, że w listopadzie 2015 roku policja zatrzymała 40-latka, gdy ten w swojej ciężarówce przewoził… 793 kilogramy marihuany. No sorry, na własny użytek, to nawet chyba w Jamajce takich ilości nie trzymają.
Skoro Marcelo został zatrzymany prawie rok temu, to dlaczego piszemy o tym dzisiaj? Bo dopiero teraz ta sprawa ujrzała światło dzienne. Niemieckie dzienniki poinformowały, że od tamtego czasu były piłkarz zamiast brazylijskich plaż i pięknych Latynosek na ulicach, oglądać może tylko więzienne kraty, spacerniak i zupę w blaszanej misce.
Swoją drogą – Pletsch nigdy nie należał do ludzi, którzy uznają jakiekolwiek konwenanse. W trakcie kariery piłkarskiej bliżej było mu raczej do niesfornego faceta niż pokornego chłopca. W Gladbach potrafił na przykład z premedytacją skasować rywala do tego stopnia, że ten pauzował przez pół roku, złapać przeciwnika za jaja w trakcie pojedynku o piłkę, czy nazwać swój zespół gównianym, a jego dyrektora sportowego – plotkarą. Taki typ po prostu nie zwykł kroczyć wytartymi ścieżkami.