Baty. Masakra. Chłosta. Wymierzanie kary. Wpierdol. Rozbabranie. Manto. Lanie. Cięgi. Razy. Łomot. Rozsmarowanie. Miazga. Kompromitacja. Deklasacja. Żenada. Leżakowanie. Lekcja futbolu. Lekcja życia. Degrengolada. Wstyd. Hańba. Ból. Przebierańcy. Parodyści. Popierdółki. Beztalencia. Darmozjady. Obciach. Poruta. Nokaut. Upokorzenie.
Zdziwimy się, jeśli Tomasz Wilman pominie podczas dzisiejszej rozmowy z piłkarzami (?) Korony którekolwiek z tych słów.
Są w futbolu drużyny, które ewidentnie odstają piłkarsko, ale swoje własne braki nadrabiają wybieganiem, ambicją, nieustępliwością. Do tego grona bez wątpienia należy Korona Kielce. Kiedy jednak nagle traci każdy z tych atutów, dochodzi do… do czegoś takiego, co zrobiła im dzisiaj Cracovia. Szukamy w głowie jakichś większych batów, które dokonały się ostatnio na poziomie krajowej elity, szukamy… i tak na szybko nie dajemy rady nic znaleźć. Pal licho już ten wynik – chodzi o sam obraz meczu. Trzeba to napisać wprost: Korona się w drugiej połowie SKOMPROMITOWAŁA. Totalnie. Lubimy przywoływać powiedzenie trenera Łazarka o pojedynku gołej dupy z batem, ale by określić to, co się stało przy Kałuży, jest ono zdecydowanie za słabe. To był pojedynek gołej dupy z czołgiem.
Kiedy Cracovia chciała wymienić piłkę w środku pola przez trzy minuty – po prostu to robiła. Kiedy stwierdzała, że gra na czas jest nudna i warto wyśrubować swoje bilanse – tak zwyczajnie przechodziła do egzekucji. W pewnym momencie (mniej więcej na początku drugiej połowy) ten mecz kompletnie przestał mieć sens. Jeszcze do czwartej bramki trener Wilman mógł mieć wymówkę, że to spotkanie “zwyczajnie źle się ułożyło i później jego podopieczni nie mogli już nic zrobić”. Parę osób dałoby wiarę tym tłumaczeniom, bo do tego momentu Cracovia nie była szczególnie lepsza (na pewno nie tak, by prowadzić 4:0), lecz popisywała się zupełnie niezrozumiałą dla nikogo skutecznością. Doszło do dość absurdalnej sytuacji, że po oddaniu pięciu celnych strzałów, piłka cztery razy znalazła się w siatce. Zupełnie spartolony strzał Cetnarskiego spadł na przykład wprost pod nogi Szczepaniaka. Budziński zdecydował się na uderzenie z dystansu – weszło akurat idealnie obok słupka. Znów udała się popisowa akcja Cracovii, czyli wrzutka z wolnego na Covilo. Do tego momentu kielczanie toczyli jeszcze ze swoim rywalem równorzędną walkę. Gdybyśmy zasłonili wynik i mieli do tamtego momentu wskazywać lepszy zespół z gry, trzeba byłoby się chwilkę zastanowić.
Kiedy jednak padła czwarta bramka, mecz się skończył. Zaczęło się upokarzanie.
I to już nawet nie chodzi o to, że Cracovia dostała niewiadomo jakiego wiatru w żagle, bo to Korona zaczęła pozwalać im na wszystko. By oddać najdobitniej skalę żenady, wystarczy przywołać drugą bramkę Krzysztofa Piątka, który… uklęknął w polu karnym, będąc przekonanym, że jest już po akcji. Pozycji nie zmieniał przez jakieś pięć sekund, a mimo to i tak piłka znalazła się na jego głowie i powędrowała do siatki. Na obrazku wyglądało to tak:
W takiej pozycji Piątek zdobył piątą bramkę. Niech to zaświadczy o obronie Korony #CRAKOR pic.twitter.com/oS6b4FEfvP
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) 2 października 2016
Współczujemy piłkarzom Korony, którzy zapewne kiedyś obejrzą ten mecz w powtórce i jednocześnie dziwimy się zawodnikom “Pasów”, że – biorąc pod uwagę okoliczności – nie próbowali rzeczy w stylu przewrotek z 30 metra czy strzałów z odległości 65 metrów od bramki. Gdyby – przykładowo – chcieli strzelić gola dupą, piłkarze Korony zapewniliby im jeszcze czerwony dywan.
Fot. 400mm.pl
Fot. FotoPyK