Reklama

Z wizytą w Suwałkach – Dominik Nowak wreszcie dokończy swoją robotę?

redakcja

Autor:redakcja

02 października 2016, 11:48 • 22 min czytania 0 komentarzy

Kluby z większych miast na Puchar Polski się wypięły, a właściwie dostały w dupę od zespołów teoretycznie słabszych – próżno szukać Warszawy, Gdańska, Wrocławia na mapie ćwierćfinalistów. O zaproszenie na Stadion Narodowy walczą ekipy z Jastrzębia, Niepołomic, Bytowa, Suwałk, ale już dojście do tego etapu jest dla nich jednym z największych, jeśli nie największym sukcesem w historii. Chwałę tym ostatnim przynoszą Wigry, którymi kieruje Dominik Nowak, szkoleniowiec robiący wynik w każdym kolejnym klubie. No, przynajmniej do pewnego momentu.

Z wizytą w Suwałkach – Dominik Nowak wreszcie dokończy swoją robotę?

Suwałki to dość małe, około 70-tysięczne miasto w województwie podlaskim, leżące w cieniu Białegostoku, lidera tej zimnej okolicy. – 30 lat temu zaczynałem jeździć i wtedy w Suwałkach nic nie było, wioska. Z czasem zaczynało się to zmieniać, a po mniejszym mieście lepiej widać jak się rozwija, bo łatwiej zauważyć budowy, rozbudowy, inwestycje. Kiedyś stały tu tylko szare bloki, całkowicie nijakie, teraz powstają choćby nowoczesne osiedla – mówi charakterystycznie zaciągający taksówkarz, bo czymże byłaby wizyta w nowym miejscu bez takiej rozmowy. Rzeczywiście, Suwałki po przyjeździe wyglądają lepiej niż może sobie wyobrażać osoba pierwszy raz raz tam przyjeżdżająca – nie, niedźwiedzie nie chodzą tam po ulicach; nie, ludzie nie mieszkają w kartonach. Jest skromnie, ale przyjaźnie.

suwalki

Warszawa ma Złote Tarasy, Gdynia Rivierę, a Suwałki – Plazę

Buduje się miasto, buduje się i drużyna. Ćwierćfinał dla Wigier to ogromny sukces – tak daleko nie doszli nigdy, a 90minut.pl wśród największych osiągnięć klubu wskazuje dziewiąte miejsce w 1. lidze za sezon 14/15. Dziś kręcą się w samej czołówce zaplecza i choć zawitał do nich kryzys, to choćby dyrektor sportowy, Jacek Zieliński, kompletnie nie martwi się, że Wigry spotka taki sam los jak rok temu. Wtedy zespół też zaczął dobrze, ale szybko zaliczył zjazd. Teraz ma być inaczej. – To sytuacja tylko na pozór podobna, bo tak naprawdę jest zupełnie inna. Wtedy byliśmy liderem po pięciu kolejkach, mieliśmy mniej punktów i też je trochę szczęśliwie zdobywaliśmy. Teraz gramy zdecydowanie lepiej, mamy silniejszą drużynę i dobrze punktujemy – mówił całkiem niedawno Zieliński w rozmowie z nami. Być może jest też tak spokojny, bo za budowę drużyny odpowiada Dominik Nowak, któremu wypada zaufać.

Reklama

Przyszedł bowiem do Suwałk w bardzo trudnym momencie – drużyna była na ostatnim miejscu w tabeli i realnie groził jej spadek. Podjąć się takiej roboty to nie lada wyzwanie, nikt nie chce przecież mieć wpisanego spadku do CV, tym bardziej, gdy nie do końca powinien on iść na jego konto. Nowak przejął zespół, przegrał ledwie jeden mecz i utrzymał Wigry na zapleczu.

Po przyjściu do Wigier nie czuł się pan trochę jak strażak?

Nie, nie traktowałem przyjścia tu w kategorii gaszenia pożaru. Było o tyle dobrze, że przed podjęciem pracy w Suwałkach miałem okazję zobaczyć cztery mecze Wigier. Wcześniej zresztą też oglądałem nieraz ich spotkania, bo I ligę transmitują teraz w telewizji. Zawsze się tym interesowałem, ponieważ w gruncie rzeczy nigdy nie wiadomo, gdzie ostatecznie dostanie się pracę, a trzeba mieć jakąś określoną wiedzę. Ten zespół naprawdę dobrze grał. Uwierzcie mi, że to nie była drużyna, w przypadku której dało się zauważyć, że trener nie miał pomysłu. Był pomysł, ale czegoś brakowało. Każdy szkoleniowiec też się różni i ma własny punkt widzenia na niektóre sprawy. Widziałem jednak, że z Wigier można wydobyć coś więcej i że nie są one skazane na totalną porażkę w postaci spadku. Udało nam się utrzymać. Nam wszystkim, bo to przecież nie jest tak, że przyszedł trener Nowak i wyciągnął czarodziejską różdżkę. W momencie, gdy zameldowałem się w Suwałkach, zespół był bardzo dobrze przygotowany.

W Polsce panuje przekonanie, że kiedy zespołowi nie idzie, to musi być on źle przygotowany fizycznie.

Nie ma czegoś takiego, że zespół jest źle przygotowany, ja czegoś takiego nie rozumiem. No, chyba że trenerzy w ogóle nie pracują, ale w to również nie wierzę. Dziś poziom przygotowania w przypadku większości zespołów jest praktycznie taki sam. Dajemy przyzwolenie na to, by tego typu teorie upowszechniać. Często mówi się też, że w Polsce nie ma myśli szkoleniowej. Bzdura totalna. Kiedy tylko przyjdzie jakiś zagraniczny trener, od razu jest “wow!”, z miejsca cieszy się on wielkim zaufaniem, przez pierwsze siedem-osiem meczów jest wyliczanie, co poprzedni szkoleniowiec robił źle, że zespół był źle poukładany taktycznie, i tak dalej, i tak dalej. Z drugiej strony, gdy do większego klubu przychodzi polski trener, zaczyna się narzekanie, że potrzeba kogoś o większym autorytecie. Legia jest najlepszym przykładem na to, że wcale nie należy do tego tak podchodzić. Polscy trenerzy są bardzo dobrymi fachowcami. My jako naród zawsze chcemy być postrzegani jako słabsi, mamy jakiś taki kompleks. Największy sukces osiągnął przecież ostatnio z polską kadrą Adam Nawałka. Polacy dostają zbyt mały kredyt zaufania. A przecież w większym stopniu znają panujące tu realia.

Coś jednak pan musiał mimo wszystko zmienić po odejściu poprzedniego trenera.

Reklama

Było dobrze, ale nie zawsze wszystko jest oceniane przez pryzmat pracy. Co zmieniłem? Miałem oczywiście swój pomysł na grę i w dużym stopniu zaczęło to funkcjonować. Chodziło jednak o szczegóły.

Może więc chodzi też o podejście do zawodników?

Nie wiem, jak wyglądało to za kadencji mojego poprzednika, ale wiem, że również był bardzo lubiany przez piłkarzy. Do teraz często z nimi rozmawiam i absolutnie mi to nie przeszkadza. Był tu wczoraj na kawie, był też dzisiaj. Jest to fantastyczny człowiek, często pytamy go również o jego pogląd w kwestii treningów czy zawodników. Każda informacja zwrotna to dla nas dodatkowy plus. Jakie jest moje podejście do graczy? Trudno powiedzieć. Wiem tylko, że zawsze staram się przedstawiać rzeczywistość w różowych barwach. Piłkarze też wiedzą, co mają robić. Nikt nie przychodzi i nie mówi, że zmieniamy taktykę. Wszyscy są świadomi tego, gdzie mają grać, co mają robić, czego im brakuje i wiedzą, jak osiągnąć sukces. Nieraz konsultujemy z nimi niektóre rzeczy, jak na przykład obciążenia. Prowadzimy skalę zmęczeniową Borga, bardzo fajna sprawa. Gracze po każdym treningu oceniają w skali 6-20, jak bardzo są zmęczeni. Nie ma czegoś takiego, że powiemy sobie: “jazda, press, jest super”. Nie, oceniamy to wszystko. Monitorujemy zajęcia, wszystko jest ukierunkowane na indywidualne walory. Widać, kto jest bardziej zmęczony, kto mniej i staramy się to kontrolować, a z czasem te bariery zmęczeniowe przekraczać. Planowanie okresu przygotowawczego bazowało na wynikach badań.

*

W chwili pisania tych słów Wigry są na czwartym miejscu w tabeli. Suwałki zobaczyły lanie sprawione Stali Mielec, odprawienie Termaliki, strzelaninę z Wisłą Puławy, ale też zebranie w cymbał od Pogoni Siedlce. Mecze ogląda średnio ponad dwa tysiące ludzi, na kameralnym stadionie z jedną krytą trybuną, w sąsiedztwie którego znajdują się dwa boiska treningowe i… cmentarz.

stadion1

wigry

Jaka jest liczebność tego sztabu szkoleniowego?

Jeśli chodzi o ludzi pracujących bezpośrednio przy drużynie: jest drugi trener, Grzegorz Mokry, jestem ja, jest Andrzej Olszewski – trener bramkarzy, Jerzy Łaniec – odpowiedzialny za przygotowanie siłowe i Zbigniew Kowalewski, kierownik drużyny . Mamy też dwóch fizjoterapeutów.

Spory sztab jak na warunki zaplecza.

Nie narzekamy. Oczywiście jest dużo pracy analitycznej, moglibyśmy mówić, że chcemy tylu i tylu ludzi, ale na taki sztab nas stać i w takim składzie musimy być przygotowani do zajęć. Najgorszej jak się narzeka, że nie ma tego czy tamtego.

Jaką bazą treningową dysponują Wigry?

Mamy dwa boiska treningowe, zawsze dobrze przygotowane. Wiadomo – zimą jest zawsze troszkę więcej problemów, ale mamy też boiska ze sztuczną nawierzchnią w wymiarach 90 na 45, więc normalnie można po dziesięciu zagrać. Mamy też do dyspozycji halę. Zawsze też planujemy dwa obozy, z czego jeden zagraniczny. To zawsze daje nam szansę odpowiednio się przygotować.

Szczególnie ta zima musi być w Suwałkach ciężka.

Zima zawsze jest ciężka w polskich warunkach. Jak jest tutaj? Nie wiem, przekonam się (śmiech). A tak na poważnie – zima jak zima. Jeśli jest bardziej łagodna, to zawsze łatwiej się przygotować. Jeśli zaś będzie śnieg, będzie trudniej i trzeba się z tym liczyć.

Jak prezentują się Wigry w porównaniu z innymi klubami, w których pan pracował?

W Polkowicach, muszę przyznać, wszystko również było zawsze na tip top. Flota i Motor to już obsunięcia. Nie mogę narzekać, bo po pewnym czasie te pieniądze zawsze były wypłacane, ale lepiej jest zarówno dla sztabu szkoleniowego, jak i dla atmosfery w szatni, jeżeli te pieniądze są na czas. Sami wiecie, że to niezwykle istotne. Myślę, że wszyscy szkoleniowcy potwierdziliby, że to bardzo ważne, gdy nie ma tego problemu, że zawodnicy pytają: “A kiedy będą wypłaty?”. Tutaj nie musimy się z tym zmagać. Tak jak mówię, w Wigrach organizacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Mamy dobre warunki do pracy.

Gdzieś tam o tym awansie chyba marzycie. Nawet jeśli nie w tym sezonie, to powiedzmy w ciągu dwóch trzech lat?

Myślę, że tak. Jeśli ten zespół pozostanie cały czas w takim samym składzie personalnym, uważam, że to możliwe. Być może w przyszłości drużyna będzie jeszcze umiejętnie dobudowywana, ale na pewno nie w oparciu o kilkunastu nowych zawodników. Bardziej chodzi o systematyczną pracę z tym, z czym zaczęliśmy. Skoro Nieciecza jest w Ekstraklasie, to dlaczego Suwałki miałyby się w niej nie znaleźć? Jest w mieście na to duże zapotrzebowanie.

W Pucharze Polski finał?

Powiedziałem moim zawodnikom, że tak. Dlaczego mielibyśmy nie zagrać na Stadionie Narodowym jako pierwszy od dawna klub z zaplecza Ekstraklasy? Wiadomo, żeby zagrać w finale, najpierw trzeba będzie pokonać bardzo trudną przeszkodę, jaką jest Jastrzębie. To będzie całkiem inny mecz od tych poprzednich. Tam nie byliśmy faworytami, teraz będzie na odwrót. Nasz rywal, który pokonał Radomiaka, Olimpię Grudziądz czy ekstraklasową Łęczną na pewno się nie podda. Zapowiada się szalenie trudny dwumecz. Warunki atmosferyczne na przełomie października i listopada też będą już troszkę gorsze. Szczególnie dla mojego zespołu, który chce grać w piłkę i który w każdym spotkaniu stara się dominować. Jeśli jednak myślimy o finale, musimy sobie z taką przeszkodą dać radę. Zobaczymy w listopadzie, co nam przyniesie los.

Czy ten pomór ekstraklasowych zespołów stanowi o ich słabości czy też może bardziej o lekceważeniu teoretycznie słabszego przeciwnika?

Nie uważam, by chodziło o lekceważenie. Zwycięstwo w Zabrzu wcale nie jest prostą rzeczą, zarówno oni jak i my wiedzieliśmy, że w ćwierćfinale czeka teoretycznie mniej wymagający przeciwnik i że koniec końców ta droga na Narodowy może okazać się autostradą, choć oczywiście też zdaję sobie sprawę, że najpierw jeszcze byłoby losowanie. Półfinał jest czymś wspaniałym dla każdego klubu, wiecie to na pewno po Zagłębiu Sosnowiec w tamtym sezonie. Nie wyobrażam sobie, by mój, czy jakikolwiek inny zespół wychodził na boisko i lekceważył przeciwnika. To świadczyłoby jedynie o słabości danego klubu czy potencjału ludzkiego. Nie mówię o trenerach, bo nie wierzę, że trener Rumak powiedział swoim piłkarzom, że będzie łatwo. Nieprawda. Być może jeden taki mecz od czasu do czasu po prostu się zdarza. Dwumecz to już jednak o wiele lepszy materiał do sprawiedliwej oceny.

A może po prostu nie ma aż tak dużej różnicy między Ekstraklasą i I ligą?

Beniaminkowie pokazują, ze ta różnica rzeczywiście nie jest duża. Czy to Arka, czy teraz Wisła Płock, czy też w tamtym roku spokojnie poradziły sobie Termalica i Zagłębie, które przecież awansowało do europejskich pucharów. Zagłębie to zresztą przykład, w którym widać mądrość w działaniu. Klub stabilnie budowany, po spadku do I ligi zostali piłkarze, choć też wiadomo, że tu też chodziło o finanse – bo powiedzmy sobie szczerze, że w przeciwnym razie nikt by tam nie został – ale tak czy inaczej, widać konsekwencję w działaniu i też widać, że spokojnie ten zespół dobudowywano. Nikt nie wymieniał połowy kadry, trener Stokowiec może spokojnie pracować, nikt nie robił dramatów, gdy przychodziły kryzysy. Kolejny przykład – Wisła Płock i trener Kaczmarek, który prowadzi drużynę od kilku lat. W Polsce bardzo często po trzech-czterech porażkach już mówi się o zmianach, nowych bodźcach. To jest bzdura. Nowym bodźcem można zadziałać przez chwilę, ale nie na dłuższą metę.

W Wigrach jesteście spokojni po tych ostatnich trzech porażkach?

O to trzeba by zapytać prezesa. Ja jestem spokojny, ponieważ wiem, jak funkcjonuje zespół i wiem, że ta praca, którą wykonujemy, musi przynieść dobry rezultat w postaci wyników. Jedynym meczem, w którym przegraliśmy zasłużenie i którego nie dało się wygrać, był ten z Pogonią Siedlce, gdzie popełniliśmy zbyt dużo błędów taktycznych i indywidualnych, żeby nawet myśleć o remisie. Z Tychami czy z Sandecją wynik mógł iść tak naprawdę w dwie strony. To pokazuje, że możemy być spokojni. Zresztą zobaczcie – po trzech porażkach pojechaliśmy do Zabrza, zdecydowanym faworytem był Górnik i udało nam się tam w pełni zasłużenie wygrać, bo gospodarze nie oddali nawet celnego strzału. Tutaj z kolei zremisowaliśmy, ale spotkanie kończyliśmy z podniesionymi głowami.

A żałował pan, tak jak dyrektor Zieliński, że nie zagraliście z Legią?

Legia to jest firma. Dla kibiców i dla klubu to byłaby niesamowita frajda. Trochę żałowaliśmy, bo Legia w Suwałkach to byłoby wydarzenie. Chcieliśmy z nimi zagrać. Najgorsze w piłce jest kalkulowanie, czy może lepiej trafić na słabszego… Trzeba grać z tym, kogo przydzieli ci los. Szkoda, że nie zmierzyliśmy się z Legią, ale Górnik Zabrze to też wielka firma, na której stadionie przy tylu kibicach zwycięstwo również bardzo dobrze smakowało.

*

Na pierwszy rzut oka CV Nowaka jest bardzo obiecujące:

– z Górnikiem Polkowice, zdegradowanym za korupcję, awansował z IV ligi do pierwszej;

– skazywaną na pożarcie Flotę Świnoujście trzymał w czubie tabeli;

– do czołówki zaprowadził też Motor Lublin

Co składa te historie w jedną całość to jednak fakt, że każda maszyna w pewnym momencie się zacinała i trenerowi dziękowano za współpracę.

Można powiedzieć, że stał się pan ofiarą własnego sukcesu. Na przykład we Flocie wykręcił pan wynik ponad stan, a gdy przyszła gorsza seria, został pan zwolniony.

Przyszła gorsza seria i zabrakło wówczas cierpliwości. Tak to wygląda w wielu klubach. Absolutnie nie chcę się bronić, ponieważ zawsze powtarzam, że gdy wynik nie jest dobry, to biorę za niego pełną odpowiedzialność. Uważam, że tak należy postępować. Dalsza ocena należy do ludzi z zewnątrz. To oni decydują, czy trener pasuje, czy warto dalej na niego stawiać. Z perspektywy czasu mogę wam powiedzieć, że we Flocie nie miałem tego wsparcia, gdy nadszedł pierwszy gorszy moment. To znaczy po pierwszych dwóch-trzech porażkach, choć zaczęliśmy bardzo dobrze i byliśmy świetnie przygotowani do sezonu. To, co opowiadali chociażby Nwaogu czy Nnamani, przez co potem zaczęto posądzać mnie o rasizm, że niby nie tolerowałem zawodników czarnoskórych, to były kompletne bzdury. Wynikało to wyłącznie z ich totalnego lenistwa, którego ja nie akceptowałem. Uważam, że każdy powinien być traktowany sprawiedliwie, niezależnie od tego, czy ktoś ma na nazwisko Nwaogu czy inaczej. Na treningach trzeba biegać, a oni nie do końca to rozumieli.

Trzeba przyznać, że zawrotnych karier nie porobili.

No i tu macie najlepszą odpowiedź na to, co mi zarzucano. Jestem bardzo skromnym człowiekiem, doskonale świadomym tego, że wciąż muszę się doskonalić, by być jeszcze lepszym trenerem i by mieć jeszcze lepszy wpływ na zawodników. Wiem, ile to wymaga czasu, a także doświadczenia w pracy. Tak czy owak, w Motorze było podobnie – nie tolerowałem lenistwa, bo to wbrew mojej naturze. Tak jak ja wymagam od siebie co rano tego, by stale coś poprawiać, by ten zespół grał jak najlepiej. To nie są tylko słowa rzucane na wiatr, możecie z łatwością sprawdzić, gdzie spędzam czas. Jestem w klubie od 8:00 do 18:00, niekiedy do 19:00. Chcemy mieć zawsze dopięte wszystko na ostatni guzik, żeby pod koniec mikrocyklu mieć pewność, że zespół jest w stu procentach przygotowany do meczu. Niezależnie od wyników, tak trzeba postępować.

W Świnoujściu postawionym przed panem celem było utrzymanie się, prawda?

Taki był główny cel. Do Floty przychodziłem z marszu. Co prawda, temat istniał już wcześniej, ale tak naprawdę nie było wiadomo, czy zespół w ogóle przystąpi do rozgrywek.

Musiał więc pan też doskonale wiedzieć w co się pakuje.

Oczywiście, wiedziałem, że to będzie trudna sytuacja i nie mam zamiaru na to narzekać. Flota to był nowy rozdział w mojej karierze trenerskiej. Przychodziłem po wieloletnim pobycie w Polkowicach, czyli miejscu, które darzę olbrzymią sympatią i gdzie jest mój dom i rodzina. To był klub, w którym przeżywałem wspaniałe chwile, ponieważ awansowałem z nim z IV do I ligi. Flota natomiast była już pracą na obczyźnie, wyjściem ze strefy komfortu, w której wszystko było dopięte na ostatni guzik. Wiedziałem, że w Świnoujściu nie ma pieniędzy, że baza nie jest taka jak w Polkowicach, byłem świadomy trudności, ale chciałem też, powiem szczerze, po prostu sprawdzić się tam jako trener. Chciałem zobaczyć, czy dam radę, czy będąc w moim drugim klubie na tym poziomie rozgrywkowym jestem w stanie osiągnąć dobry wynik. Gdybym zajął piąte-szóste miejsce, pewnie pracowałbym tam dalej i jadł sobie rybkę nad morzem, ale niestety stało się inaczej.

Zrobił pan wynik ponad stan i został zwolniony.

Niekiedy tak już jest. Trenerzy jednak nie kalkulują, możesz próbować robić nawet mistrzostwo. Czy to tutaj, czy też gdziekolwiek indziej, zawsze będę się starał śrubować jak najlepszy wynik. Ktoś może się śmiać, że powiedziałem, iż chcemy walczyć z Wigrami o coś więcej, być może o awans. Nie mam zamiaru stawać się zakładnikiem własnych słów, ale dlaczego mam nie wierzyć w potencjał ludzki, skoro ten potencjał dostrzegam, skoro ja w moich zawodników wierzę i widzę, że możemy zrobić coś, co może być ponad wyobrażenia wielu ludzi. Ja w to wierzę i jestem entuzjastą. Trzeba też jednak zaznaczyć, że to jest praca zespołowa. To nie jest tak, że Dominik Nowak osiąga wyniki. Osiągają je wszyscy sumienną pracą. To jest dyrektor sportowy, to jest drugi trener, to jest trener bramkarzy, tutaj naprawdę wszyscy ciężko na to pracujemy.

A jak się panu udawało zmobilizować zawodników we Flocie, gdy były problemy z płynnością finansową?

Rozmawialiśmy ze sobą, każdego piłkarza trzeba przekonywać w takich momentach, że warto pracować, bo jeśli osiągną sukces sportowy, to wówczas będą już mieli łatwiej chociażby ze znalezieniem nowego pracodawcy. Najważniejsze jest to, żeby zawodnicy zrozumieli, że podczas wykonywania pięknego zawodu piłkarza, mogą oni zwrócić na siebie uwagę lepszych klubów. My jesteśmy obecnie w pierwszej lidze, ale doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że zespoły Ekstraklasowe penetrują każdy rynek, szczególnie ten z zaplecza najwyższego szczebla rozgrywkowego. W ten sam sposób udawało mi się docierać do graczy Floty.

Ta bieda mimo wszystko w jakiś sposób was tam łączyła?

Na pewno trudne sytuacje zawsze łączą, czy to w życiu osobistym czy też zawodowym. Grupę jednoczą takie sytuacje i tak też faktycznie było w Świnoujściu, ponieważ chcieliśmy udowodnić, że pomimo braku pieniędzy możemy zwyciężać z drużynami, w których panuje finansowe eldorado. Chcieliśmy udowodnić, że potrafimy stworzyć zespół. To na pewno jednoczyło. Niemniej jest to dobre tylko przez pewien czas. Nie muszę was chyba przekonywać, że brak pieniędzy na dłuższą metę ma w ostatecznym rozrachunku o wiele więcej minusów. Muszę jednak powiedzieć, że potem we Flocie wszystko było już płacone na czas. Wyśrubowaliśmy niesamowicie dobry wynik, powiedziałbym nawet ponad stan, ale gdy finansowo wszystko zaczęło wychodzić na prostą, ta atmosfera nie była już tak dobra. Tak to jednak niekiedy bywa.

A jak się skończyła pana praca w Polkowicach?

To trudny temat. Wynik był, ale akurat przyszedł moment delikatnego kryzysu. Mieliśmy całkiem nowy zespół. Zaczęliśmy go montować latem, więc pewnie się domyślacie, jak to wyglądało. Praktycznie co tydzień dochodziło dwóch-trzech nowych zawodników i trzeba było czasu, by ta drużyna zaczęła funkcjonować, jak należy. Po ośmiu meczach mieliśmy cztery, czy pięć punktów, zarząd postanowił, że chce spróbować z nowym szkoleniowcem po sześciu i pół roku współpracy ze mną.

POLKOWICE 29.07.2011 SEZON 2011 / 2012 MECZ PILKA NOZNA 1 LIGA GORNIK POLKOWICE vs POGON SZCZECIN N Z KRZYSZTOF JANUS /7/ RADOSC PO GOL Z DOMINIK NOWAK SEBASTIAN BOROWSKI / Newspix.pl SEASON 2010 /2011 1 LEAGUE GORNIK POLKOWICE vs POGON SZCZECIN

Krzysztof Janus i Dominik Nowak fetują gola dla Polkowic. Jeden już jest w Ekstraklasie, drugi do niej zmierza – nie wiadomo jeszcze, czy z Wigrami

To musiał być cios.

Tak, w pierwszym momencie to był cios. Tym bardziej, gdy człowiek jest bardzo mocno zżyty emocjonalnie z klubem i z miastem. Polkowice były moim pierwszym klubem, w którym podjąłem samodzielną pracę. W kolejnych zespołach aż tak tego jednak już nie odczuwałem, bo zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, jaki jest ten zawód. Nie można mieć wpływu na wszystko, także na zwolnienia. Choć w moim przypadku akurat wszystkie wyglądały podobnie. Nieraz się zastanawiam, dlaczego tak się dzieje, że dochodzę do niezłego momentu z zespołem i nagle mi się to zabiera. Tak było w Motorze – pierwsze miejsce w tabeli i powiedziano mi “nie”, a wiązano się tam ze mną na lata.

Czy podniesienie Polkowic po degradacji było trudniejszym zadaniem niż wyprowadzenie normalnego klubu na prostą?

Trzeba sobie powiedzieć, że Górnik był dobrze zorganizowany. Nie było jednak łatwo, na pierwszym treningu w IV lidze mieliśmy czterech czy pięciu ludzi. Trzeba było ten zespół tworzyć w zasadzie od nowa, jednak z drugiej strony, przy tym kredycie zaufania, który otrzymałem, było mi lżej, bo wiedziałem, że to się uda.

Spodziewał się pan tej kary za korupcję w aż takim wymiarze? To było też tak, że po odwołaniu zrzucono was jeszcze ligę niżej.

To był dla mnie szok. Polkowice ukarano w najsurowszy sposób dla przykładu. Chcieliście się odwołać? Rąbniemy wam dwa razy tyle. Nikt z piłkarzy występujących w Górniku w I lidze nie był jednak w tę korupcję zamieszany.

Tak czy owak, odwoływały się wszystkie umoczone kluby.

Wiemy, jakie bagno było wówczas w polskiej piłce. Na najwyższym poziomie mało który klub nie był zamieszany w korupcję. To trudny temat. Wiele klubów się odwoływało i nie każdy potem dostawał taką samą karę. Takie jest już życie – jeden dostaje mocniej po głowie, drugi mniej.

Było ryzyko rozwiązania klubu?

Nie, miasto super się zachowało. Rozmawiałem z działaczami, przedstawiłem plan odbudowy i to się udało. To były fajne chwile. Pewnie, była też jakaś złość, że nie pracuję na poziomie I ligi, jednak potem zrozumiałem, że to nie ma aż takiego znaczenia. Jasne, trener zawsze chce pracować na jak najwyższym szczeblu, bo to kwestia ambicji, ale z drugiej strony mam ten komfort, że poznałem każdą ligę i żadnej pracy się nie boję. Tak było w Lublinie, gdzie poszedłem, choć mówiło się, że to bardzo trudny klub. I rzeczywiście nie był łatwy, bo kibice byli także bardzo wymagający, ale powiedziałem, że ten sukces uda się zrobić.

Nawet dostał pan kiedyś karę za współpracę z kibicami przy okrzyku “na kolana przed Motorem”.

To nie do końca tak, nie chcę do tego wracać. Ale przyznaję, że zawsze bardzo się wiążę emocjonalnie z klubem i z piłkarzami. Jak już wyciągacie takie rzeczy, to rzeczywiście coś tam było (śmiech).

Jest szansa powiedzieć, jak było.

Były wspólne okrzyki z piłkarzami, ale to też trochę wyolbrzymiono. Zawsze są różne okrzyki w szatni, są emocje, ale z czasem, gdy nabiera się doświadczenia, te emocje coraz bardziej należy tonować. Po wygranych meczach zawsze jest olbrzymia radość, człowiekowi uchodzi to powietrze tygodniowej, ciężkiej pracy. Tu uzewnętrznianie emocji jest jednak normalne. Tak naprawdę godzinę później już wszystko schodzi i zaczyna się myślenie o tym, co dalej. Śmieję się, że po dwóch godzinach myślimy już o następnym spotkaniu.

Wracając do pracy trenerów – ewidentnie brakuje u nas cierpliwości.

Tak. Ja też jestem osobą, która umie współpracować z ludźmi. To nie jest tak, jak twierdzą niektórzy, że trener Nowak jest trudnym w pożyciu człowiekiem. Bzdura. Zawsze po prostu mówię prawdę. Jeśli widzę, że ktoś się nie nadaje, to mówię mu wprost, że jest za słaby. Trzeba brać takich ludzi, którzy chcą czynić postępy i którzy w swojej ścieżce zawodowej pragną iść do przodu, a nie takich, którzy pozycję starają się budować stagnacją. We Flocie też było inaczej, ci chłopcy chcieli przeć naprzód, ale grupa działaczy podjęła decyzję. Muszę jednak zaznaczyć, że do dziś mam z ludźmi ze Świnoujścia bardzo dobry kontakt, chociażby z prezesem Zakrzewskim. Tak samo zresztą w Lublinie. Są jednak osoby, których nie będę tolerował przez pychę i brak pokory.

Swego czasu w Lublinie niezadowolony był także Piotr Świerczewski. Narzekał trochę na warunki.

Ja nigdy nie narzekam na warunki. Do każdych jestem w stanie się dostosować. Wiadomo, trzeba je stale polepszać. Nie można mówić, że nie ma boiska, ale jest super. Musimy mieć jakieś podstawowe narzędzia. W Lublinie nie mogłem jednak na to narzekać. Sprzęt? Nie było, więc powiedziałem, że coś trzeba zrobić i po pewnym czasie spełniono moją prośbę, by zawodnicy latem trenowali w tych samych koszulkach. Z jednej strony chcemy budować wielką firmę, jaką jest Motor, z drugiej – na treningach wyglądamy jak peleton kolarski. Tak to na początku wyglądało, ale udało mi się wprowadzić zmianę. Chciałem też, by ten zespół szedł w kierunku oczekiwań klubu i miasta, ale grupa osób nie pozwoliła mi tego zrobić. Prezes z pełną konsekwencją, podjął decyzję o zwolnieniu mnie, ponieważ powiedział, że jeśli nie uda się wywalczyć awansu, sam także poda się do dymisji.

Może mimo wszystko uważano, że w jakiś sposób za bardzo się pan narzuca? 

Nie. Szanuję ludzi, z którymi przyszło mi pracować. Mówię tu między innymi o właścicielu czy o władzach miasta, z którymi wspólnie dyskutowaliśmy o celach, o tym, jak zdyscyplinować zespół, bo były z tym problemy. Tutaj – podobnie jak w większości profesjonalnych klubów w Polsce – tego problemu nie ma. Pracuję z piłkarzami, którzy wiedzą, czym jest dieta, zdrowe odżywianie… Wiedzą, kiedy mogą się napić lampki wina czy przysłowiowego piwa. Nie może być z kolei tak, że trener w środku tygodnia łapie dwóch piłkarzy w parku na piwie.

Zdarzyło się panu coś takiego?

Zdarzyło, ale lepiej już tego nie komentować. Tak, czy owak, nigdy czegoś podobnego nie tolerowałem. To akurat doprowadzało mnie do furii, bo uważam, że takie sytuacje nie są normalne. Nikt mi nie powie, że to jest klasyka, że to jest normalność. Jeśli tak, to ja przepraszam. W ogóle nie powinniśmy o tym rozmawiać.

analiza1

To są te detale, czyli analiza każdego fragmentu gry

*

Celowo jak dotąd nie wspominaliśmy o piłkarzach, ponieważ trener nie chce żadnego wyróżniać. To drużyna bez gwiazd, bo inaczej być nie może – Suwałki się rozwijają, ale wciąż trudno uznać je za magnes na duże nazwisko. Najlepsze CV ma Tomasz Jarzębowski, ale on już szykuje się powoli do zakończenia kariery.

Któremu z zawodników Wigier wróży pan największą karierę?

Nie chcę wyróżniać nikogo z nazwiska. Uwierzcie, że ja widzę w każdym z tych chłopców olbrzymi potencjał. Każdy z nich ma drogę otwartą, jeśli tylko będzie tak sumiennie pracował.

Jaka jest obecnie rola Tomasza Jarzębowskiego w szatni?

Nie gra za dużo, ale Tomek dostawał szanse w pucharze. Sam się śmieję, że jest on tutaj skazany na triumf w Pucharze Polski. Mówię mu: “Tomek, poczekaj, jeszcze nie kończ kariery, bo zagramy na Narodowym”, ale rywalizuje, ciężko pracuje. Wspomaga też chłopaków, to rola doświadczenia. Już nie te lata, niektóre rzeczy nie wrócą, ale Tomek jest dobrym wzorcem.

analiza

szatniasuw

*

Mówił pan kiedyś, że brak piłkarskiego nazwiska utrudnia panu trochę wyrobienie sobie marki na rynku.

Uważam, że w dużej mierze tak. Sądzę, że jest inaczej, gdy do szatni wchodzi uznane piłkarskie nazwisko. Łatwiej takiemu trenerowi się pokazać, szybko znaleźć pracę i udowodnić swoją klasę. Ja muszę robić to troszeczkę dłużej i tak po prostu jest, to normalne.

Z drugiej strony, większa jest pewnie satysfakcja, gdy osiąga się coś samemu praktycznie od zera.

Zgadzam się. Ale to też nie tylko ja, lecz również sztab ludzi, z którymi pracuję czy pracowałem. Osoby, które ze mną pracowały, zawsze szły ze mną w tym samym kierunku. Uwierzcie, że zawód trenera to nie tylko boisko i gwizdek. To także mnóstwo pracy analitycznej i psychologicznej. Łatwiej prowadzić piłkarzy, gdy wygrywa się mecz za meczem, a trudniej, gdy przychodzi dołek. Uważam jednak, że najpiękniejsze w pracy trenera jest to, że gdy przychodzi pasmo kilku porażek z rzędu, udaje się ten zespół podnieść. Miewałem takie momenty i przynosiło to olbrzymią satysfakcję.

Janusz Banasiński i Paweł Paczul

Fot. 400mm.pl, youtube

Najnowsze

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
0
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...